Kiedyś myślałem, że to tak tylko dla żartu, ale teraz widzę, że całkiem na poważnie mamy w Polsce nadprodukcję elit. Wystarczy mieć stragan z burakami i kupić sobie mercedesa oraz głosować na Koalicję Obywatelską, aby poczuć się takim strasznym nobilitatis, który jest zniesmaczony wyborem przedstawiciela plebsu na prezydenta.

W związku z tym, że wymagania wobec elity nie są u nas duże, natomiast samopoczucie wspaniałe, nawet ja zacząłem się zastanawiać, czy nie mógłbym pretendować do grona nowej polskiej arystokracji. Ze mną nie jest to jednak takie proste. Można nawet powiedzieć, że na dwa babka wróżyła. Dlatego potrzebuję rady ekspertów w celu jednoznacznej oceny mojej pozycji społecznej.

Otóż podstawowe przesłanki świadczące o elitarności do mnie nie pasują: nie mam straganu, nie mam mercedesa i nie głosuje na nic, co jest „obywatelskie”, gdyż kojarzy mi się z Milicją Obywatelską. Taka fobia. W tej sytuacji mogę pretendować do grona elity wyłącznie na podstawie wątpliwych poszlak pośrednich.

Zacznijmy od początku. Muszę tylko zrobić tabelę z dwiema kolumnami, jak w bilansie – pasywa i aktywa, plusy i minusy. Więc na minus: wychowałem się na blokowisku, szare ściany, krzywe chodniki, “nie deptać trawników”, zardzewiałe trzepaki, piaskownica z brudnym piaskiem, zgniłe sklepiki z dykty w zielonym kolorze, w których kupowałem krajankę owocową nakładaną do papierowej torebki na wadze gołą ręką przez ekspedientkę we fioletowym nylonowym fartuchu. Żadnego supermarketu ani marketu. Pierwszy market – Teofilek – powstał na dalekich peryferiach mojego świata. Bo ja się wychowałem na Teofilowie B między Rojną i Traktorową, ale po tej drugiej stronie Rojnej z daleka od Teofilka. Dlatego wyprawa do Teofilka to było jak dzisiaj wyprawa do Disneylandu.

A do tego bawiłem się z byle kim, normalnie, zwyczajnie na podwórku przed blokiem. I nie bawiliśmy się w żadne gry rozwijające, ale waliliśmy do siebie z karabinów zrobionych z patyków. Wieczorem graliśmy w chowanego w brudnych piwnicach. I jeszcze zrywaliśmy z drzewa orzechy. Bo między blokami rósł wielki dziki orzech. Rzucaliśmy w niego patykami, a następnie wydrapywaliśmy orzechy gołymi rękami, zalewając się przy tym brązowym sokiem. Sok był paskudny i przez kilka dni nie można było zmyć brązowo-brudnych plam z rąk i twarzy. Mieliśmy go również pod paznokciami, co wyglądało, tak jakbyśmy mieli tam brud wżarty od siedmiu pokoleń z powodu wydobywania węgla gołymi rękami w bieda-szybach. Zdecydowany minus z minusem.

Ale za to w VI klasie Szkoły Podstawowej przeczytałem „Faraona” Prusa i od razu wiedziałem, że zostanę historykiem. To zapisuję w kolumnie z plusem. Wtedy zresztą całą naszą szkołę ogarnęła mania czytania (minus, bo plebs też czytał). W liceum trafiłem przypadkiem na Faulknera. Chorowałem, więc z nudów zacząłem grzebać na domowych półkach z książkami (plus – miałem w domu półki z książkami). Wtedy właśnie wyłowiłem pokiereszowaną książkę bez okładki — „Sartoris” Faulknera — i tak się uśmiałem, że później przeczytałem wszystko, co on napisał, łącznie ze zbiorem listów.

A w konsekwencji dopadła mnie maniera pisania długimi zdaniami. Bo Faulkner pisał zdania ciągnące się przez kilka stron. Zdarzało się, że po dotarciu do kropki wracałem kilka stron, aby przypomnieć sobie, co było na początku. Ale jemu było wolno, a mnie nie. W pruskiej szkole byłem prześladowany za długie zdania wielokrotnie złożone i ciągle słyszałem: „Derecki krótkimi zdaniami… krótkimi zdaniami”. Wgryzło się to we mnie tak głęboko, że przez jakiś czas traktowałem Dereckikrótkimizdaniami jako swoje nazwisko i jeżeli ktoś mówił samo moje nazwisko, to nie reagowałem. Więc zasługą szkoły jest, że piszę krótkimi zdaniami, a przynajmniej krótszymi, ale mam zapiekłe poczucie krzywdy, że jednych nagradzali literackim Noblem za długie zdania, a innych za to samo nękali w szkole.

Dlatego, w imieniu polskiej młodzieży gnębionej krótkimi zdaniami, domagam się dla nas, Polaków, prawa wypowiadania się długimi zdaniami wielokrotnie złożonymi, takimi jak Faulkner, albo należałoby zabronić Faulknerowi – w imię sprawiedliwości – pisania długimi zdaniami, bo niby dlaczego on może, a nasze myśli są ciągle rozdziabywane na drobne przez manierę pisania krótkimi zdaniami, aby ułatwić czytanie, tak jakby dla piszącego najważniejsze było dbanie o komfort czytającego, ale czytający nie miał żadnych obowiązków wobec piszącego, gdyż zawsze może nie czytać, co niby jest straszną szkodą dla piszącego, bo on coś traci na tym, że czytający nie czyta, tak samo jak nauczyciel traci, że uczeń się nie uczy, a lekarz – że pacjent się nie leczy, właśnie dlatego piszący musi się wysilać, aby czytający mógł czytać bez wysiłku, aby mu się chciało czytać, gdyż jego czytanie jest wielką wartością dla ludzkości, i właśnie z tego powodu należy dzisiaj uprościć również powieści Faulknera, skoro jego samego w ogóle nie nauczono pisania krótkimi zdaniami, takimi, aby każdy głupek na Facebooku mógł go przeczytać i zrozumieć lub choćby tylko przeczytać, i nie powtarzano mu ciągle Faulkner writes in short sentences, aż uwierzył, że się nazywa Faulknershortsentences, wobec tego my dzisiaj, w imię postępu i równości, powinniśmy dostosować jego powieści do możliwości najsłabszych czytelników, a to wymagałoby napisania ich jeszcze raz od nowa, tym razem krótkimi zdaniami lub nawet bez słów w formie komiksu, na tyle krótkiego, aby można go było dołączyć do gumy balonowej, i wtedy czytelnik mógłby robić kolorowe balony i jednocześnie jednym rzutem oka poznawać arcydzieła literatury takie jak „Absalomie, Absalomie” i w tej formie można byłoby także dodać je do listy szkolnych lektur, dając uczniom prawo wyboru, czy wolą lektury o posmaku cytrynowym, czy wiśniowym i wszyscy byliby zadowoleni, gdyż w klasie można byłoby się wsłuchiwać w przyjemne mlaskanie pękających balonów, przypominające plusk wody w jeziorze w cudowny wakacyjny wieczór przy ognisku, które byłoby jednocześnie świadectwem pogłębiającej się znajomości współczesnej światowej literatury wśród szkolnej młodzieży — i to naprawdę byłby szczytny cel, który zasługiwałby na znaczące dofinansowanie ze środków z Krajowego Planu Odbudowy.

Nie czytałem poezji, chociaż czasami czytałem, ale zbyt rzadko jak na elitę – minus. Ale teraz, na Facebooku, zdarza mi się, że rozmawiam z poetką – wielki plus. Chodziłem po górach i przeszedłem Orlą Perć. Plus. Nigdy nie zrzuciłem butelki po piwie z Giewontu – minus, kiepsko u mnie z fantazją.

Mieszkałem w bloku ze wszystkimi oknami na południe. Gdy wschodziło słońce, rozgrzewało moje mieszkanie z lewej strony, w południe na wprost, a wieczorem z prawej strony. O godzinie 16:00 moje mieszkanie zmieniało się w rozżarzone piekło. Minus. Ale za to, gdy pierwszy raz pojechałem stopem do Grecji, tamtejszy upał nie zrobił na mnie żadnego wrażenia. Wszyscy znajomi zapadli w rozgorączkowaną śpiączkę, przerywaną błaganiem o wodę, a ja miałem do nich pretensje, że leżą zamiast zwiedzać, a my przecież jesteśmy historykami. To chyba czyni ze mnie elitę?

Ale to, że do Myken weszliśmy przez płot, aby nie płacić za bilet – bez wątpienia czyni ze mnie plebs. Nie wiem jak, nie wiem co, ale po przejściu przez płot dopadł nas grecki strażnik i odprowadził do wyjścia, po czym poinformował nas, że dzisiaj jest dzień bez biletu i można do muzeum wejść za darmo. W ogóle uwielbiam Greków z ich specyficzne poczucie humoru. Myślę, że dużo mamy ze sobą wspólnego. Może dlatego, że jakiś grecki kolonista kiedyś w przeszłości dotarł na nasze tereny przez morze bałtyckie i ja jestem jego odległym potomkiem. Jeżeli moim przodkiem był Tezeusz lub Jazon – to mogę zaliczyć na plusa za starożytne pochodzenie arystokratyczne. Duży plus. Zresztą co mi tam, ja czuję się potomkiem Jazona, więc kto mi zabroni? Cieszcie się, że nie czuję się Heleną Trojańską.

Ale niestety w tej chwili gotów jestem zaufać Nawrockiemu – duuuży minus. Dodam jednak, że pomimo tego jem schabowego nożem i widelcem – plus. Ale niestety jem schabowego z mięsa, a nie z wiórków kokosowych – minus.

I nadal nie wiem, czy ja elita… Aby to ostatecznie rozstrzygnąć chyba jednak będę musiał sobie kupić stragan lub głosować na Koalicję Obywatelską. Wybór trudny. Napięcie rośnie. Stawka wysoka. To be or not to be… Albo po prostu ukradnę gdzieś pierwszy milion! Tak będzie prościej i uczciwiej.