Gdyby bogate społeczeństwa zachodnie naprawdę chciały pomóc mieszkańcom biedniejszej części świata, nie robiłyby tego poprzez przyjmowanie imigrantów, ale poprzez wsparcie rozwoju ich państw. W większości są to ich dawne kolonie zrujnowane lub patologicznie zdeformowane przez kolonializm.

Właśnie dlatego dawne mocarstwa kolonialne mają obowiązek wesprzeć ich odbudowę. Ale nie poprzez przyjmowania imigracji. Bo to jest drenaż ich zasobów ludzkich, który jest zwyczajną kontynuacją kolonializmu, taką samą jak grabież ich bogactw naturalnych w imię wolnego rynku.

Masowa emigracja z państw postkolonialnych wywołuje te same skutki, co dawne niewolnictwo. Dostarcza taniej siły roboczej mocarstwom kolonialnym, a jednocześnie degraduje ojczyzny imigrantów, demolując ich strukturę demograficzną. A przy tym tworzy dokładnie te same problemy rasowe i społeczne.

Różnica jest tylko taka, że stosowanie przymusu fizycznego podczas wywożenie niewolników było potępiane moralnie, a wymuszanie emigracji poprzez przymus ekonomiczny jest moralnie akceptowane. Bo moralność białego człowieka jest tak elastyczna jak stare skarpetki. Dlatego łatwo potrafi sobie wytłumaczy, że klasyczne niewolnictwo było dehumanizujące, natomiast konieczność porzucenia swojej ojczyzny z biedy lub lęku przed wojną jest drogą do uzyskania dostępu do wyższej kultury.

Właśnie w ten sposób najbardziej moralni aktywiści uzasadniają potrzebę otwarcia granic przed imigrantami, łącząc to jednocześnie z perspektywą wzrostu PKB oraz ratunkiem dla naszego systemu emerytalnego. To jakby cytat z XVIII-wiecznych traktatów gloryfikujących zalety niewolnictwa na plantacjach bawełny, w których korzyści ekonomiczne z niewolnictwa łączono z postępem cywilizacyjnym i zbawieniem duszy biednych dzikusów. Myślę, że za kilka lat ludzkość tak samo będzie się wstydziła współczesnych aktywistów zachwalających korzyści z imigracji, jak dziś wstydzi się XVIII-wiecznych traktatów o niewolnictwie.

Uciekinierzy z najbiedniejszych państw Afryki, Azji i Ameryki powinni pozostać w domu, aby przyczyniać się do wzrostu PKB swoich ojczyzn. Nie przyjeżdżają do nas, aby poznać nowe kultury i rozszerzyć swoją wiedzę o świecie, ale dlatego, że mieszkają w regionach, w których nie ma warunków do życia. I to jest problem moralny, którym powinni się zająć aktywiści organizacji humanitarnych.

Już samo odwrócenie pojęć i twierdzenie, że my mamy kryzys migracyjny, jest klasyczną manipulacją. Kryzys migracyjny jest tam, a nie tu. Przyjmowanie imigrantów jest formą taniego humanitaryzmu, który ukrywa obszary katastrofy humanitarnej poprzez ich wyludnienie. To jak bale charytatywne organizowane w XIX wieku dla złagodzenia brutalnych skutków kolonializmu. A na tym balu zawsze pokazywano jakiegoś ślicznego murzynka, którym zaopiekowały się troskliwe damy z dobrego towarzystwa. Kompletnie nic się nie zmieniło.

Prawdziwe wsparcie dla imigrantów powinno polegać na ratowaniu ich zrujnowanych ojczyzn! Wiem jednak, że jest to trudniejsze niż rozdawanie bułeczek na granicy. Bo łatwiej się niszczy niż odbudowuje. A jednak dawne mocarstwa kolonialne dysponują odpowiednimi środkami, aby naprawić szkody wyrządzone w przeszłości. Mogłyby się przecież podzielić swoim dobrobytem z dawnymi koloniami. Problemem nie jest więc to, że tego nie można zrobić, problemem jest to, że one nie chcą tego zrobić. Bowiem ich dobrobyt nadal opiera się na bezwzględnym wykorzystywaniu biedy i dezorganizacji państw postkolonialnych.

Teraz wprawdzie nie narzuca się koloniom kolonialnej administracji, ale rządzi się nimi poprzez biedę i zdemoralizowane elity. Tak, to prawda, że elity rządzące dawnymi koloniami są zdemoralizowane, co utrudnia ich odbudowę. Ale to wcale nie usprawiedliwia neokolonialnych mocarstw, gdyż rządy zdemoralizowanych bandziorów w państwach postkolonialnych i postkomunistycznych nie są przyczyną, ale skutkiem neokolonializmu.

Co jednak wcale nie usprawiedliwia traktowania tych państw jako gorszych. Ten stan można przecież odwrócić. Problem w tym, że wspieranie rządów gangsterów gotowych sprzedać swój kraj za paciorki – jest fundamentem współczesnego neokolonializmu. Natomiast dobrzy ludzie Zachodu łatwo mogą oczyścić swoje sumienie tanim humanitaryzmem.