Historia lubi się powtarzać – ale najtragiczniejsze jest to, że powtarza się w najciemniejszych formach. Ile razy już widzieliśmy ten mechanizm: ofiara staje się katem, a cierpienie – zamiast rodzić współczucie – rodzi nową przemoc.
Rewolucja październikowa była obietnicą wyzwolenia. Bolszewicy obalili carat, ten sam carat, który więził, zsyłał na Sybir i mordował. Ale co powstało na jego gruzach? „Czerwony carat”, państwo terroru, gułagów i strachu. Trocki pisał wprost: „rewolucja nie może być humanitarna, bo wtedy przegra”. I rzeczywiście – nie była. Ofiary caratu przejęły władzę i zaczęły zadawać cierpienie w jeszcze większej skali.
Podobny mechanizm widać dziś w Gazie. Izrael, naród, który przeszedł przez Szoah, przez fabryki śmierci, dziś mówi: „nigdy więcej”. Ale to „nigdy więcej” zamieniło się w obsesję przetrwania i kontrolowania innych. Trauma Zagłady przekształciła się w twardą politykę okupacji i blokady. Izrael, ofiara XX wieku, bywa dziś porównywany do oprawców, od których uciekł. To nie jest proste porównanie – historia nie daje się sprowadzić do kalki – ale mechanizm od ofiary do kata jest tu boleśnie widoczny. I w tym miejscu pojawia się największa ironia: świat, który milczy, który usprawiedliwia każdą kulę i każdą bombę słowem „bezpieczeństwo”, sam staje się współwinny.
Dlaczego tak się dzieje? Psychologia zna odpowiedź: cykl przemocy. Dziecko bite przez ojca częściej bije własne dzieci, bo przemoc zostaje wdrukowana jako „normalne” zachowanie. Społeczeństwa mają podobne schematy – naród, który żył w opresji, często powiela opresję, gdy tylko dostanie władzę. Bo innego wzoru nie zna.
Hegel pisał o dialektyce pana i niewolnika. Niewolnik uczy się cierpliwości i pracy, ale gdy sam staje się panem, powtarza gesty swojego dawnego oprawcy. Hannah Arendt dodawała, że zło bywa banalne – że człowiek powtarza je nie z fanatyzmu, lecz z rutyny, z bezmyślności. Tak właśnie ofiary dawnych reżimów stają się trybikami w nowej machinie ucisku.
A jednak – i to jest najważniejsze – to nie jest reguła absolutna. Gandhi po kolonialnej niewoli Indii odrzucił logikę przemocy. Mandela, choć mógł mścić się po apartheidzie, wybrał przebaczenie i pojednanie. Jan Paweł II, który dorastał pod okupacją, mówił o przebaczeniu, a nie o zemście. Oni przełamali ten fatalny schemat.
Dlatego absurd historii nie musi być wyrokiem. Ale żeby go przezwyciężyć, trzeba ogromnej odwagi – większej niż ta, której wymaga walka z oprawcą. Bo najtrudniejsza walka to ta, którą toczymy z własną traumą.
I tu trzeba dodać jasno: problemem nie jest tylko Izrael czy kiedyś bolszewicy. Problemem jest milczenie świata. Politycy Zachodu, którzy jednym tchem powtarzają slogany o prawach człowieka, w tym samym czasie usprawiedliwiają każdą bombę, każdy ostrzał, każde cierpienie. To milczenie nie jest neutralne – to współudział. To dokładnie ten sam mechanizm, kiedy w XX wieku patrzono na zbrodnie, udając, że nic się nie dzieje.
A spójrzmy też na Polskę – dziś łamane jest prawo, deptana jest konstytucja, media publiczne zamieniane są w partyjne tuby, a obywatele są traktowani jak statyści w teatrze władzy. I co robi Unia Europejska, tak głośna wobec innych? Milczy. Nie widzi, nie reaguje. To milczenie jest równie groźne, bo daje przyzwolenie na bezprawie. Tusk i jego ludzie, którzy kiedyś krzyczeli o praworządności, dzisiaj sami depczą zasady, które mieli bronić. Robią dokładnie to samo, co sami kiedyś potępiali – ofiary wczorajszego dnia stają się katami dnia dzisiejszego.
Dlatego trzeba mówić głośno: nie wolno usprawiedliwiać kata tylko dlatego, że kiedyś był ofiarą. Bo wtedy historia staje się farsą i nigdy nie wyrwie się z błędnego koła przemocy. A jedyną siłą, która może to przerwać, są obywatele – jeśli mają odwagę nazwać rzeczy po imieniu i powiedzieć: dość! Wszystko jest w waszych rękach.
Zostaw komentarz