Rząd Donalda Tuska znów próbuje przepchnąć ustawę, która poluzuje zasady stawiania wiatraków w Polsce. I to w takim pośpiechu, że można by pomyśleć, że za chwilę ktoś zamknie rynek.
Pytanie – czy to w naszym interesie, czy może w interesie tych zza Odry, którzy od dawna mają z wiatrakami poważny problem?
Bo przecież historia jest prosta: Siemens Energy i jego spółka Siemens Gamesa wpadły w gigantyczne kłopoty po ujawnieniu wad konstrukcyjnych turbin. Straty liczone w miliardach euro, a w 2023 roku rząd Niemiec musiał wyłożyć potężne 7,5 miliarda euro w gwarancjach, żeby ratować branżę przed upadkiem. I teraz te same firmy patrzą na nasz rynek jak na deskę ratunku.
Czy to brzmi znajomo? Pamiętacie, jak Polska stała się cmentarzyskiem dla starych, wysłużonych samochodów z Zachodu? Te same mechanizmy mogą zadziałać w energetyce wiatrowej. Bo przecież wiatrak to nie tylko stalowa wieża – to też łopaty z włókna szklanego i żywicy, których recykling jest koszmarnie drogi. W wielu krajach już myślą, jak tego zabronić, a my… możemy wpuścić do siebie sprzęt, którego nikt już nie chce.
Bez twardych zasad skończymy z krajobrazem pełnym starych turbin, hałasem, migotaniem cienia i – co gorsza – górami odpadów, których nikt nie będzie chciał zabrać. To gminy zapłacą za utylizację, a zyski? One wyjadą za granicę.
Dlatego zanim ktoś poluzuje przepisy, powinien odpowiedzieć na jedno pytanie: czyje interesy reprezentuje? Bo jeśli naprawdę chodzi o Polskę, to musimy żądać zakazu instalowania starych turbin, obowiązkowych funduszy na demontaż i zakazu składowania łopat na wysypiskach. Inaczej za kilka lat obudzimy się w kraju, który z zielonej transformacji zrobił sobie turbino–śmietnisko.
Zostaw komentarz