Od XVI wieku przyspieszony rozwój europejskiej cywilizacji opierał się na kolonializmie. Przez pewien czas dochodziło do tego niewolnictwo.

W tym czasie kolonializm ulegał zmianie. Inny był kolonializm hiszpański i portugalski, inny angielski, francuski, holenderski w XVII i XVIII, ale inny też był europejski kolonializm w XIX i XX wieku, a jeszcze inny kolonializm amerykański.

 

Teoretycznie najbardziej brutalny był kolonializm hiszpański i portugalski, nastawiony na kradzież kruszców, zawłaszczanie ziemi, co łączyło się z eksterminacją tubylców lub spychaniem ich na nieurodzajne obszary i wykorzystywaniem w charakterze niewolnej siły roboczej.

 

Z czasem ten model kolonializmu ulegał modyfikacji. Nie wiem, czy można to nazwać złagodzeniem metod, ale od biedy niech tak będzie. Otóż zmiany były wymuszane przez dwa niezależne impulsy. Pierwszy to krytyka brutalnego kolonializmu z pobudek humanitarnych. Po prostu byli ludzie, którzy sprzeciwiali się kolonializmowi z powodów moralnych. Ich siła nacisku wzrosła wraz z rozwojem środków masowego przekazu. Drugi impuls to zmiany ekonomiczne, które spowodowały, że sposób eksploatacji kolonii musiał ulec zmianie. Pod tym względem szczególne znaczenie miała rewolucja przemysłowa, która sprawiła, że kolonie – poza udostępnieniem swoich zasobów oraz taniej siły roboczej – musiały być również rynkiem zbytu. A to oznaczało, że nie można było dążyć do ich całkowitego unicestwienia, gdyż musiały zachować pewną siłę nabywczą.

 

Zacznijmy jednak od przemian w modelu kolonialnym wymuszonych przez naciski inspirowane względami moralnymi. Otóż odruch serca ma zawsze jedną i tę samą wadę – jest banalnie naiwny, co bardzo łatwo wykorzystać. W ten sposób receptą na moralnych idealistów stał się pomysł, aby kolonie kolonizowały się same. Stopniowo więc przesuwano kolonializm w tym właśnie kierunku. Bardzo istotne znaczenie miało przy tym popularyzowanie wśród elit kolonii idei wolnego handlu i taniego państwa. To właśnie otwierało drogę do tego, aby kolonie pod rządami własnych elit były dalej eksploatowane bez użycia przemocy, ale z głębokiego ideowego przekonania. Dzięki temu możliwa stała się dekolonizacja bez naruszenia interesów gospodarczych metropolii kolonialnych.

 

Idea taniego państwa utrzymuje dawne kolonie w stanie przewlekłego zrujnowania. Prowadzi do rozkładu służby zdrowia, policji i oświaty, czyli tego, co powinno zostać w koloniach zrujnowane, aby pozbawić je perspektyw rozwojowych i utrzymać ludność w stanie nieustannego lęku o przetrwanie. Do tego dołącza się oczywiście korupcja, która dla kolonii jest destrukcyjna, ale z punktu widzenia metropolii kolonialnych niezwykle korzystna. Zwłaszcza korupcja w sferze władz politycznych jest drogą do taniego utrzymywania kontroli nad tymi państwami bez ponoszenia za nie odpowiedzialności.

 

Najbardziej zadziwia mnie, jak łatwo udaje się narzucić ideę taniego państwa społeczeństwom, które przez szereg lat walczyły o własne państwo. Nie akceptuję tego sposobu myślenia, dlatego nie potrafię go do końca zrozumieć, ale wydaje mi się, że chodzi o to, aby więcej pieniędzy pozostało na inwestycje prorozwojowe. Rozumiecie ten chytry mechanizm! Słabe państwo, niezdolne do kontrolowania patologii, przekazuje większe środki na inwestycje rozwojowe miejscowym i zagranicznym inwestorom. To się nazywa eldorado, a formalnie – neokolonializm.

 

A najzabawniejsze przy tym jest to, że metropolie kolonialne osiągnęły swój cel nie w 100, ale w 200%, gdyż z państw obciążonych moralnie w okresie kolonializmu przedzierzgnęły się łatwo w strażników moralności na terenie kolonii. Mało tego – w strażników moralności, demokracji i wolności. A ludzie ten absurd łatwo łyknęli. Bo teraz metropolie kolonialne uzurpują sobie prawo do ingerencji w wewnętrzne sprawy swoich dawnych kolonii – zupełnie tak jak dawniej – ale teraz robią to w trosce o moralne dobro swoich ofiar. Dlatego nikt nie zwalcza kolonializmu z pobudek moralnych, gdyż teraz kolonializm jest wspierany z pobudek moralnych.

 

Oczywiście motywacje metropolii kolonialnych są bardziej złożone, ale tę złożoność można podsumować jednym zdaniem: “jeżeli nie koliduje to z ich interesami”. Czyli mogą naprawdę bronić praw i wolności – jeżeli nie koliduje to z ich interesami ekonomicznymi. Ale dziwnym trafem moralność niemal całkowicie im się zlała z interesami. Tak właśnie można świat wykręcić do góry nogami.