Jest Polska zwykłych ludzi — ta moja, nasza — i jest ta druga Polska, która żyje z pogardy, insynuacji i taniej sensacji. To właśnie ta druga Polska rzuciła się do ataku na prezydenta Karola Nawrockiego, nazywając go „Batyrem”, jakby było to coś kompromitującego. A wszystko tylko dlatego, że kiedyś posługiwał się pseudonimem literackim ,,Tadeusz Batyr”.
I to wystarczyło, żeby rozpętać medialną burzę.
W Polsce naprawdę trzeba mieć nerwy ze stali, żeby obserwować to, co potrafią zrobić media ,,jedynie słuszne” z absolutnie niczego. Dzień bez afery i bez plucia jadem jest dla nich dniem straconym. A jeżeli nie mają prawdziwego skandalu — to go sobie zbudują. Najlepiej z półsłówka, dopowiedzenia, albo… z literackiego pseudonimu sprzed lat.
I właśnie taką „sensację” fundują nam tym razem.
„Prezydent pisał pod pseudonimem!” — krzyczą nagłówki.
„Czy coś ukrywał?!” — pytają samozwańczy eksperci.
Gdyby im dać jeszcze czerwony pasek i wóz transmisyjny, to zrobiliby z tego aferę na miarę Watergate.
Bo żeby było jasne — to nie jakieś niszowe portale próbują to nakręcać.
To Onet, Gazeta Wyborcza, imitacje „śledczych” serwisów, kilka tabloidów, i cała ta medialna grupa, która od lat żyje z moralnych uniesień podlewanych sensacyjnością.
Dla nich pseudonim twórcy to już materiał na serię artykułów, komentarzy i tweetów.Wszystko dlatego, że kliknięcia to ich waluta.
A rozum — już niekoniecznie.
Właśnie dlatego warto przypomnieć, zwłaszcza tym, którzy udają „strażników prawdy”, jak wygląda tradycja pseudonimów w kulturze.
Mark Twain — naprawdę Samuel Clemens.
Pseudonim, który wymyślił sobie sam, bo pasował do stylu i humoru.
Sensacja? Zero.
George Orwell — naprawdę Eric Arthur Blair.
Wybrał pseudonim, żeby chronić rodzinę i oddzielić pisarstwo od życia prywatnego.
Czy Wyborcza zrobiła mu z tego aferę? Jakoś nie.
Pablo Neruda — naprawdę Ricardo Reyes.
Pseudonim, który stał się legendą.
Czy Onet nazwałby to „tajemniczą tożsamością”? Raczej nie.
Bolesław Prus — naprawdę Aleksander Głowacki.
Wszyscy uczyli się o nim w szkole, ale najwyraźniej niektórzy redaktorzy byli wtedy na długiej przerwie, albo na wagarach.
Można wymieniać dalej: Boy-Żeleński, Konopnicka, Leśmian, Norwid.
Cała plejada twórców pisała pod pseudonimami — i nikt nie robił z tego politycznej afery.
Ale 2025 rok rządzi się własną logiką: sensacja musi być, nawet jeśli nie ma czym jej zapełnić.I tu dochodzimy do sedna sprawy, które Onet i Wyborcza jakoś omijają szerokim łukiem.
Pseudonim literacki nie hańbi.
Ale już kryptonim operacyjny Służby Bezpieczeństwa — hańbi i to bardzo.
To nie jest niuans.
To jest przepaść moralna.
Hańbą jest figurowanie w teczkach jako „kontakt operacyjny”.
Hańbą jest donoszenie na kolegów, podpisanie lojalki, meldowanie za pieniądze lub awans.
„Bolek”, „Oskar”, „Ketman”, „Carex”, „Delegat”, „Yurek”, „Stokrotka”.
To nie pseudonimy literackie ani żadne inne, tylko piętna, które zostawił system represji.
Zestawianie tego z pseudonimem pisarza to jak porównywanie pióra do pałki.
Oba długie, oba do ręki — ale różnica moralna nieporównywalna.
Dlatego w całej tej historii najbardziej żenujące są reakcje niektórych redakcji.
Onet i Wyborcza od rana do wieczora pompują temat, jakby chodziło o odkrycie nowej afery taśmowej.
Nagłówki wyglądają jak parodia:
„Prezydent miał TAJNY pseudonim literacki!”
„Dlaczego ukrywał się pod innym nazwiskiem?”
„Eksperci: to niebezpieczne!”
Czy naprawdę żyjemy w kraju, w którym redakcje nie odróżniają twórczości literackiej od działania donosicieli bezpieki, których w tamtym środowisku jest bez liku?
To właśnie dlatego te portale tak konsekwentnie milczą o prawdziwej różnicy między pseudonimem a kryptonimem.
Bo wtedy ich „afera” rozpadłaby się w pył.

Trzeba to powiedzieć głośno:
Pseudonim literacki to część twórczości.
Normalna, uczciwa, kulturowo zakorzeniona.
Kryptonim SB — to ciężar historii, który niesie się przez całe życie.
Dlatego cała ta kampania sensacji jest nie tylko głupia, ale i nieuczciwa.
Robiona na potrzeby polityczne, robiona dla klików, robiona bez wiedzy o tym, o czym się w ogóle pisze.
A prawda jest prosta:
literatura nie jest operacją specjalną, a pisarz nie jest tajnym współpracownikiem tylko dlatego, że tworzył pod pseudonimem. Dziwne, że o konfidentach SB te media nie piszą?