Minęło prawie 40 lat od końca PRL-u, a my wciąż stoimy w rozkroku między wolnością a niedokończoną sprawiedliwością.
Inne narody po upadku komunizmu potrafiły spojrzeć prawdzie prosto w oczy — przeprowadziły lustrację, zdekomunizowały państwo, odcięły aparat ucisku od wpływów politycznych.
Czechy? Lustracja od 1991 roku, zakaz pełnienia funkcji publicznych dla ludzi dawnego aparatu.
Słowacja? Podobna droga.
Niemcy? Rozliczenia STASI bez sentymentów i bez politycznego handlu.
Kraje bałtyckie? Jasny sygnał: człowiek systemu nie buduje nowej wolności i demokracji.
Tylko u nas wybrano inne rozwiązanie.
Zamiast „nigdy więcej” usłyszeliśmy „dogadajmy się”.
Zamiast dekomunizacji — transfer kompetencji i przywilejów.
Zamiast rozliczeń — wygodne zapomnienie.
A dziś?
Dziś żyjemy w kraju, w którym:
– funkcjonariuszom aparatu komunistycznego Tusk przywrócił wysokie emerytury i wypłacił wyrównania,
– ofiary i ich rodziny często dalej żyją z symbolicznymi świadczeniami i prawdziwą traumą,
– a kat i ofiara nigdy nie zamienili się miejscami, nawet symbolicznie, a wręcz przeciwnie komuniści zostali posłami, senatorami, zasiadają w Europarlamencie.
Państwo znalazło miliardy, by wyrównać im świadczenia,
ale nie potrafiło z tą samą determinacją powiedzieć do ofiar:
— widzimy was, dziękujemy wam, wynagradzamy wam wasze cierpienie.
Zabrakło jednego — moralnego odruchu.
Odruchu, który powinien być fundamentem wolnego kraju.
Tu nie chodzi o zemstę.
Chodzi o proporcję dobra i zła.
O punkt odniesienia.
O granicę, dzięki której wiadomo, kto oddał za Polskę zdrowie, wolność i godność, a kto był trybem w maszynie komunistycznego ucisku.
Dzisiaj, gdy patrzymy na losy transformacji, boli nie to, że przeszłość była brutalna,
lecz to, że przyszłość okazała się dla niej zbyt wyrozumiała.
Bo jeśli państwo potrafi nagradzać wczorajszy system przemocy szybciej niż uhonorować jego ofiary,
to znaczy, że nie zmieniło moralnego kompasu — zmieniło tylko dekoracje.
I gdy pytają mnie dziś, czy czuję dumę z wolności, odpowiadam:
Czuję dumę z ludzi, którzy jej chcieli i o nią walczyli.
Nie czuję dumy z tych, którzy ją urządzili i z tych, którzy po drodze się skundlili.
I kiedy dziś mówimy o pamięci, o długu wobec historii i o moralnym rachunku, to nie jest przypadek.
Jutro 11 listopada — Święto Niepodległości.
Dzień, w którym w 1918 roku Polska podniosła się z kolan, a jej symbolem stał się Józef Piłsudski.
Piłsudski nie był politykiem bez sumienia.
On pamiętał o swoich żołnierzach, o rannych, o wykluczonych, o tych, którzy zapłacili cenę za wolność.
Nie w przemówieniach — w czynach.
Miał honor.
Miał kręgosłup.
Miał moralny kompas.
Rozumiał, że nie ma Niepodległości bez sprawiedliwości i godności tych, którzy ją wywalczyli.
Dlatego, kiedy jutro wywiesimy flagi i zaśpiewamy hymn,
pomyślmy nie tylko o tym, że Polska powstała —
ale komu zawdzięcza swoje istnienie i komu wciąż coś jest winna.
Bo prawdziwy patriotyzm nie polega na świętowaniu wolności,
tylko na dbaniu o tych, którzy za nią zapłacili.
Cześć i pamięć bohaterom.
A sprawiedliwość niech wreszcie dogoni historię.
Zostaw komentarz