W sprawie stosunku Holendrów do Polaków muszę jednak włożyć łyżkę dziegciu w beczkę miodu.

W latach 2000-cznych pracowałem jeszcze „w zawodzie”, czyli w chemii a konkretnie byłem konsultantem technicznym na rynku przetwórstwa tworzyw sztucznych.

Wylądowałem w tej branży po ukończeniu studiów i kilku latach pracy na uczelni, gdzie w oczy zaglądała mi ówczesna balcerowiczowska bieda.

Zarabiałem – pamiętam jak dziś, 700 zł brutto a bardzo chciałem się usamodzielnić. Opcje były trzy: załapać się na jakiś grant naukowy zagranicą, zatrudnić w przemyśle lub podjąć pracę dla któregoś z wchodzących do Polski zagranicznych koncernów chemicznych.

Z powodów osobistych nie zdecydowałem się na wyjazd, praca „w przemyśle” oznaczałaby właściwie konieczność przeniesienia się do Brzegu Dolnego, Puław, Płocka lub innego stosunkowo małego miasta, gdzie ulokowany jest przemysł chemiczny, na co nie byłem gotowy, więc wybrałem tę trzecią opcję. Finansowo oznaczało to odbicie od dna. Fura, komóra i 6 tys. pensji na wejście…

Najpierw zatrudniłem się w belgijskim Solvay a po kilku latach wylądowałem w amerykańskim General Electric.

Pracując dla GE byłem regularnym gościem w Holandii, gdzie wśród zatok morskich Flandrii Zelandzkiej firma ta ma swoją główną europejską kwaterę oddziału zajmującego się produkcją i przetwórstwem polimerów.

Bergen op Zoom, bo właśnie o tę miejscowość tu chodzi, jest uroczą holenderską dziurą z niewielkim ryneczkiem, na którym położony jest m.in. najstarszy w Holandii stale działający hotel (Hotel de Draak), o którym pierwsze wzmianki historyczne sięgają roku 1397 (nie polecam – okropne „starodawne” łóżka!).

Wyobraźcie sobie Państwo, że razu pewnego, jadąc jak wszyscy tam rowerem do pracy, przejeżdżam przez ów rynek a tam: wszystkie – dosłownie wszystkie – witryny sklepowe są wybite, krzesełka i stoły restauracyjne powywracane a śmieci z kubłów walają się po bruku.

Cóż się stało dowiedziałem się w pracy. Nie bez zażenowania holenderscy koledzy poinformowali mnie, że w gospodarstwach rolnych położonych nieopodal zatrudniono Polaków, którzy wieczorem postanowili zabalować…

Niestety – nie była to wówczas jedyna tego typu historia w Holandii.

Tak to jest. Stereotypy, choć krzywdzące, potrafią głęboko się utrwalić. Okres biedy balcerowiczowskiej doprowadził w naszym kraju do emigracji zarobkowej nie tylko inżynierów i lekarzy, ale przede wszystkim ogromnych rzesz elementu „bezprizornego” – takiego właśnie, jaki ówczesnej nocy zdemolował Bergen op Zoom. Choćbyśmy na głowie stawali, takie noce będą nam jeszcze długo pamiętane :(