Trzeba było mi przekroczyć czerwoną linię życia, jaką jest osiemdziesiątka, żeby uzmysłowić sobie prawdziwą konstatację, iż woda jest najlepszym i najskuteczniejszym lekarstwem, no może nie tyle sama ciecz, ile pływanie.

W takim wniosku utwierdzam się prawie od pewnego czasu codziennie, kiedy rano widzę wszystkie tory do pływania w 22 Szpitalu Wojskowym zajęte przez lekarzy, wczoraj nawet, w dniu biblijnego wypoczynku, to tych doktorów z autentycznym profesorem medycyny pływało po dwoje na torze.

Nie jest to żaden przypadek, tylko prawidłowość, tak jak symptomatyczne również jest, iż pływając w tym basenie już 11 lat, ani razu nie widziałem żadnego pluskającego w nim rehabilitanta.

Do czego zmierzam, analizując owo zjawisko?

A no do moich doświadczeń w kontaktach z Asklepiosem. Pomijając już okoliczności, że od najwcześniejszego dzieciństwa, po śmierci Ojca, byłem jakby to określić obrazowo… na medycznym garnuszku, bo korzystałem z przyszpitalnej stołówki, to swoje z nim jakby to określić profesjonalne kontakty, rozpocząłem, mając 16 lat w szkole medycznej w Kocborowie. Edukacji nie ukończyłem, chociaż nieźle mi ze wkuwaniem nazw anatomicznych i poszczególnych chorób w języku łacińskim szło.

Po niespełna dwóch latach z powodów, które nie muszę tutaj wywlekać… medycyną przestałem się przez prawie 7 lat interesować.

Po uzyskaniu dyplomu terapeuty zajęciowego pracowałem przez 13 lat w szpitalu psychiatrycznym, zakładając i prowadząc pracownię ekspresji sztuki psychopatologicznej, co z samą medycyną miało tyle wspólnego, że była to placówka, w której pacjenci, poddawani chemicznym torturom poszukiwali wytchnienia, od powszechnie w psychiatrii obowiązującego reżimu leczniczego.

Potem, a było to w czasach, które uważane są, za słuszne, że minęły… utrzymywałem kontakt nie tyle z samą medycyną, ile z jej kapłanami, którzy dzieli się ze mną pożytkami z uprawianej profesji… zapakowanymi w butelkach.

Tak sobie żyłem raczej w jej cieniu, a nie w słońcu jej dokonań Aż do schyłku ubiegłego wieku, kiedy to powierzono mi pełnienie funkcji nadzorcy, właściwie kata doktorów w samorządowej ochronie zdrowia. Byłem jednoosobowym wydziałem powiatowego wydziału zdrowia, instytucji szczególnie przez lekarzy i pielęgniarki nielubianej. Wielu wtedy nawet się zastanawiało, kto będzie mnie leczyć, kiedy zachoruję, kiedy ja tak im za skórę zalazłem, wydając walkę z łapówkami, wypychając doktorów na samodzielny rynek usług medycznych itp.

Przez 8 lat miałem w gestii sprawy dostępu do świadczeń medycznych i ich jakości w dwóch szpitalach, licznych ośrodkach zdrowia i specjalistycznej przychodni powiatowej.

Pan Bóg ustrzegł mnie z praktyczną odpowiedzią na to pytanie, bo jakoś zdrowie wtedy mi dopisywało.

Teraz kiedy już jestem bardzo stary, pławię się dosłownie za przykładem doktorów z nimi w basenie. I się nie dziwię, że lekarze specjaliści w swoich dziedzinach nie propagują pływania, jako remedium na wiele schorzeń, bo przecież wynagradzani są od wizyty, a nie per capita i kto będzie do nich wtedy chodził, jeśli wszyscy pod wpływem pływania wyzdrowieją?