Czytam, że głównym atutem Kamali Harris jest to, że jest „woman of color”. Ma to mieć absolutnie decydujące znaczenie dla wyborców partii Demokratycznej. Większe niż jakikolwiek inny czynnik.

Wskaźnik ten ma szczególne znaczenie dla młodych wyborców „oczekujących realnej zmiany społecznej”.

Na profilach związanych z Partią Demokratyczną na popularności zyskuje dziś teza, że „Trump jest zbyt stary, żeby zostać kolejnym prezydentem”. Że nie wolno Amerykanom zafundować powtórki z Bidena. Podkreśla się, że Trump często wypowiada się nieskładnie, że nie potrafi formułować poprawnych zdań – z sugestią, że są to niewątpliwe oznaki nadchodzącej demencji. Oczywiście – wszystko w kontrze do o 20 lat młodszej od Trumpa Kamali Harris.

Zarazem – jednym z ważniejszych powodów dystansowania się młodej lewicy od Bidena była kwestia izraelska. Od Kamali Harris oczekuje się zatem zdecydowanych wypowiedzi potępiających Izrael, co będzie o tyle trudne, że Joe Biden, pomimo rezygnacji z kandydowania na następną kadencję – wciąż jest urzędującym prezydentem i najwyraźniej wolałby nie antagonizować relacji z państwem żydowskim. Sama Kamala Harris jak dotąd unikała tego tematu a jej wypowiedzi sprowadzały się do wyrazów ubolewania z powodu dużej liczby cywilnych ofiar po stronie palestyńskiej.

W ogóle – obecna wiceprezydent jest w USA znana przede wszystkim jako wyrazicielka nurtu DEI (diversity and inclusion, różnodność i inkluzywność), czyli ultralewicowych programów równościowych wykierowanych przeciw „patriarchatowi”. Można w pewnym uproszczeniu powiedzieć, że była pomostem między ultralewicową częścią Partii Demokratycznej (tzw. Squad) zorganizowaną wokół Bernie Sandersa a jej bardziej liberalnym rdzeniem. Nic dziwnego, że główne postacie tej leawckiej frakcji (Alexandria Ocasio-Cortez, Ilhan Omar, Ayanna Pressley) już udzieliły Kamali Harris poparcia. Póki co wstrzymała się od tego Rashida Tlaib – jedyna Palestynka w „squadzie”, co samo w sobie jest dość wymowne i świadczy o tym, co napisałem powyżej.

Można śmiało powiedzieć, że Kamala Harris jest reprezentantką „uśmiechniętej” Ameryki. Jej kampania będzie prowadzona z wysokiego moralnego „C”, skoncentrowana na aspektach antydyskryminacyjnych i równościowych. Będzie też w znacznej mierze oparta na postulatach prosocjalnych: zwiększeniu podatków, ograniczeniu stawek czynszowych, ulgach i dotacjach, służbie zdrowia. Będzie przeciwstawiać wizję kraju zorganizowanego wokół „wolności, troski i rządów prawa” wizji „chaosu, nienawiści i strachu”, co ma jakoby wyrażać Donald Trump. W kwestiach gospodarczych będzie popierać dalszą transformację energetyczną, której skutków – oczywiście – „zwykli obywatele” w ogóle nie odczują a wręcz im się w życiu poprawi. Trzeba jednak przyznać, że duet Biden-Harris zdołał przeprowadzić kilka ustaw regulujących popularny w USA model pracy dorywczej (tzw. gig economy) z korzyścią dla pracowników, co jednak – zdaniem przeciwników ustawy – w ogóle wykluczyło wiele osób z rynku pracy (problem marnej pracy vs. braku pracy) nie zmieniając jednak nic w zakresie źródeł wzrostu „gig economy” – czyli likwidacji stabilnych miejsc zatrudnienia w zakładach przemysłowych na rzecz nader płynnego sektora usług.

W zakresie energetyki jądrowej Kamala Harris reprezentuje typową dla swojej formacji rezerwę: „tak, ale”. Jej zdaniem, energetyka jądrowa chociaż nie emituje dwutlenku węgla, to produkuje nader nebezpieczne odpady, „w pobliżu których nikt niechciałby zyć” – a zatem nie powinna być uważana za źródło czystej energii w tym samym stopniu, co energia odnawialna. Tak, jakby każdy chciał żyć w pobliżu wielkiej farmy wiatrowej lub solarnej…

Jednym słowem, Kamala Harris ma być kandydatką możliwą do przyjęcia przez liberałów – jako kontynuatorka polityki Bidena, która zarazem przyciągnie wyborców zorientowanych bardziej lewicowo, oczekujących jeszcze więcej jeszcze bardziej „progresywnych” polityk społecznych – w szczególności młode kolorowe kobiety z wielkich miast – główne beneficjentki partytetowej polityki lewicy. Ma być wyrazicielką prometejskiej „polityki wartości” przeciwstawionej „cynizmowi i kłamstwom” realistów. Ta prometejskość przebija w każdej jej publicznej wypowiedzi. Najczęściej powtarzaną przez nią frazą jest: „Zbudujemy lepszą przyszłość nie oglądając się na ciężar przeszłości”. Ducha jej kampanii mógłaby, moim zdaniem, wyśmienicie prezentować słynna piosenka Pet Shop Boys „Go West” z 1993 r.: