Napisałem u pani Karolina Krolikowska dłuższy komentaż, który – wydaje mi się – zasługuje na osobny wpis. Komentarz dotyczy tego artykułu:
https://unherd.com/2024/04/the-liberal-lessons-of-the-cass-report
———————
Porównanie ideologi „woke” do kultu religijnego nasuwa się samo, ale zauważam dodatkowe okoliczności:
– Porównianie to w ogóle nader rzadko, jeśli wcale pojawia się medicach głównego nurtu,
– A już w ogóle wszelkie próby głębszego przeanalizowania „natury” tego kultu są traktowane jako jakieś rojenia bez sensu, tzw. „głupie filozofowanie”.
Jednym słowem – media głównego nurtu omawianego w załączonym artykule problemu nie dostrzegają, a jeśli już – zawężają go do zjawiska ograniczonego do wąskiej problematyki nauk medycznych.
Tymczasem te wynaturzenia w naukach medycznych są jedynie szczególnie ekstremalnym przykładem gwałtownej zmiany paradygmatu kulturowego w świecie Zachodu. Trafnie nazwała to Justyna Melonowska: zmiana następuje poprzez odejście od „Ordo Caritas” w stronę „Ordo Amoris”. Zarazem, zmiana ta ma bardzo wiele cech charakterystycznych dla gnostycyzmu, w szczególności całkowicie rozerwany jest związek duszy i ciała, które staje się już wyłącznie „więzieniem” duszy.
W perspektywie gnostyckiej żyjemy wbrew własnej woli uwięzieni przez złego Demiurga w materialnym ciele, które służy za wehikuł nieustannej opresji – a to ze strony materialnego świata gotowego w każdej chwili nas skrzywdzić, a to ze strony społeczeństwa, które taką uwięzioną w materialnym ciele jednostkę przymusza do różnych rzeczy.
Gnoza proponuje wyzwolenie poprzez uświadomienie sobie tego i przyjęcie radykalnie emancypującego celu uwolnienia się z takiego uwięzienia i sięgnięcie Absolutu. Zniszczenie dzieła Demiurga jest koniecznym ku temu krokiem. Heglowsko-marksistowska dialektyka – współczesną metodą.
Wyrazem tego są wszelkie radykalne modyfikacje ciała oraz szeroko rozumiany „transhumanizm”. Wchodzi w to również zmiana płci czy wręcz negacja kategorii płciowości, uczynienie z niej kwesti indywidualnego wyboru, który nawet może być wyborem efemerycznym, chwilowym. W tych samych ramach mieści się też ruch „ludzi-zwierząt” (furries). Za wszystkim stoi emancypujący pogląd, że „mogę być tym, czym chcę – ani ciało, ani społeczeństwo nie może mnie ograniczać!”
W wymiarze społecznym pociąga to za sobą destrukcję Logosu – tego całego aparatu „mądrości bożej”, albo – w języku sekulanym – skomplikowanego i niekoniecznie formalnego zestawu zinternalizowanych norm życia społecznego wytworzonych wokół charakterystycznych dla danej kultury tabu. Stąd gwałtowne rozpowszechnienie się subwersyjnych technik „demaskujących” przygodność tabu. Demaskowany jest „bezsens” norm społecznych a one same są sprowadzane do umocowanego kulturowo sadyzmu. W szczególności tzw. patriarchat jest wyjaśniany nieomal w całości atawistycznym sadyzmem mężczyzn.
W ostateczności, mamy tutaj też te wszyskie ruchy neomaltuzjańskie, które w ogóle kwestionują sensowność ludzkiej egzystencji.
Ruch „woke”, to ruch gnostyków – oni przejrzeli na oczy, widzą wyraźnie fałszywość dzieła Demiurga i chcą się z niej uwolnić. Społeczeństwo, jako takie ich nie interesuje, chociaż w każdym zdaniu podkreślają, że realizacja ich postulatów będzie się dla niego korzystna. Chcą zmieniać płeć noworodkom, bo są przekonani, że ich dusza/świadomość tkwi w niewoli małego, przypadkowo dobranego ciałka. Kochają ludzi, ale tylko podobnych sobie – „zniewolonych”. Każdy, kto nie jest „zniewolony” jest z zasady oprawcą. Albo jesteś rasistą, albo antyrasistą – tertium non datur!
Obserwowana zmiana paradygmatu kultury, jakiej ideologia „woke” jest wyrazem nie jest jednak żadnym przypadkiem! Ma ona bardzo głębokie źródła jeszcze w XVII wieku, kiedy z jednej strony prace Kartezjusza doprowadziły do pęknięcia dotychczasowej jedności ciała i duszy, a z drugiej – odnowieniem się wpływów gnostyckich i joachimickich w Europie za sprawą Różokrzyżowców, masonerii i tego wszystkiego, co historycy tematu określają mianem „alchemicznego oblicza Oświecenia”.
Tematyka przejścia ze Średniowiecza do Nowożytności jest w ogóle nieobecna w dyskursie społecznym i jest domeną nielicznego grona znawców. W powszechnej świadomości Średniowiecze zostało sprowadzone do ignorancji i zabobonu, do „wieków ciemnych”, po których następuje Renesans utożsamiany z odkryciami geograficznymi i ożywieniem na polu sztuki, a potem jest już – jako „naturalna” kontynuacja – Oświecenie.
Geneza poglądów, które pojawiły się w XVII wieku jest tymczasem niezbyt jasna. Znamy oczywiście prace Kartezjusza czy Spinozy, ale głębsze tło „zmiany paradygmatu” kultury, który wówczas miał miejsce jest praktycznie nieznane i niedyskutowane. Nawet zasłużeni historiografowie, jak Herbert Spencer, czy Arnold Toynbee poprzestają tu na z gruntu marksistowskiej konstatacji, że zmiana ta była wyrazem społecznych i intelektualnych aspiracji nowo rodzącej się klasy społecznej – burżuazji, a Oświecenie pojmowane jest jako jej program rozluźnienia czy wręcz likwidacji systemu feudalnego.
Jednak sam mechanizm tej zmiany jest jak gdyby ukryty. Jedynie mimochodem dowiadujemy się, że czołowi intelektualiści epoki byli masonami a sama masoneria pozostaje na uboczu rozważań historyków.
Tymczasem to właśnie masoneria a wcześniej Różokrzyż były właściwymi wektorami propagacji idei Oświeceniowych. To w tych środowiskach nastąpiła gruntowna redefinicja Chrześcijaństwa w oparciu poglądy hermetyczne, pitagorejskie, neoplatońskie i joachimickie. Zasadniczą trudnością w uchwyceniu znaczenia tych ruchów dla współczesnego odbiorcy stanowi fakt, że poszukując nowego uniwersalnego języka dla swoich idei, ruchy te w wielkim stopniu polegały na (alchemicznym) języku symboli i alegorii, które są współcześnie kompletnie nieczytelne. Przykładem niech będzie tekst słynnego „Chemicznego wesela Christiana Rosenkreuza” Johanna Valentina Andreae.
Były one jednak doskonale czytelne dla erudytów tamtej epoki i przekazywały w ukryty sposób nową wizję porządku świata, odmienną od porządku chrześcijańskiego. Te symbole i alegorie do dzisiaj działają na naszą podświadomość niczym karty Tarota. Jest w nich zawarta wielka siła. To za ich sprawą świat zmienił się w XVII wieku.
W nastarszym brytyjskim uniwersytecie, w Oksfordzie działa instytucja o nazwie „Ashmolean Muzeum”. Powstała na bazie „gabinetu osobliwości” przekazanego uniwersytetowi przez niejakiego Eliasa Ashmole’a – skromnego antykwariusza z Londynu. Poza zbiorem egipskich i starogreckich artefaktów, człowiek ten posiadał ogromny księgozbiór tekstów hermetycznych, gnostycznych, pitagorejskich, joachimickich i różokrzyżowych. Był członkiem Royal Society, politykiem i wojskowym. Prowadził rozległą korespondencję ze wszystkimi intelektualistami epoki. No i był kimś, kogo można nazwać „ojcem chrzesnym” Wolnomularstwa.
Jego poglądy były jednak jedynie luźnym nawiązaniem do tradycji dawnych „wolnych mularzy” – budowniczych katedr. Tym, co od nich zaczerpnął, sprowadzało się do zasady, że porządek świata jest wyobrażony w konstrukcji świątyni a konstrukcja świątyni opiera się na porządku liczbowym ujętym w matematyce. Nałożył na to siatkę pojęć i symboli ezoterycznych wywodzących się ze wspomnianych wcześniej nurtów i na tej podstawie wytworzył zrąb tego, z czego niedługo później wyrosła masoneria. Nabrała ona w ten sposób charakteru spekulatywnego. Stała się nową filozofią o religijnym wręcz charakterze, wypierając tradycyjne Chrześcijaństwo. To dlatego Wolnomularstwo od początku miało charakter tajnego stowarzyszenia. Było bowiem rozsadnikiem nowego poglądu na świat i człowieka, który nie mieścił się w obowiązującej dotąd ortodoksji. Tak pojęta „Sztuka Królewska” postawiła sobie za cel zmianę porządku świata – budowę „Nowej Świątyni”.
Światopogąd Ashmole’a szybko przeniknął do elit Londynu i Oksfordu a stamtąd rozpowszechnił się w całej Anglii i wreszcie na całym świecie. Stał się poglądem bliskim elitom intelektualnym tamtych czasów. Kluczowe jest w tym, że co do zasady poglądy te były i są bliskie gnozie. Bezpośrednio nie ma w nich nic złego, ale wytworzony na ich podstawie nowy paradygmat kultury stale próbuje odtwarzać poprzedzające go utopie Renesansu. Świat wszedł w błędne koło budowy i upadku kolejnych doskonałych „Miast Słońca” i „Nowych Sołym”. Jak napisał Krzysztof Michalski – celem tak wytworzonego „nowoczesnego” społeczeństwa jest nieustanne tropienie i eliminacja kolejnych form „systemowej dyskryminacji”, niezależnie od kosztów. Jednak ponieważ każda tak wytworzona nowa forma społecznej organizacji rodzi nowe nierówności – już za chwilę wymaga kolejnej zmiany. Dlatego zrodzona z Nowożytności Nowoczesność jest – jak powiedział Baumann – „płynna”. Nic nie jest stałe, nic się może oprzeć tej fali. Istotą Nowoczesności jest właśnie ta nieustanna zmienność, która wykucza jakąkolwiek stabilną normę. Jeśli jednak przez kulturę rozumiemy właśnie pewną stałość form, tak rozumiana Nowoczesność jest tego zaprzeczeniem.
W ten sposób budowana przez Wolnomularzy Nowa Świątynia okazuje się biblijną Wieżą Babel. Z tej Świątyni nie ma wyjścia – musi upaść, żeby świat zaczął się na nowo.
Dygresja:
Nie twierdzę tutaj wcale, że masoneria była czy jest jakimś spiskiem przeciw ludzkości – nic podobnego! Pokazuję jedynie genealogię współczesności. Pokazuję, jak pozornie nieistotny, pomijany w podręcznikach powrót starożytnych koncepcji, które odzyskały w XVII wieku siłę, wpłynął na świat całkowicie go zmieniając. Gnostycym „pasował” elitom XVII wieku. Odpowiadał na różne kryzysy ich czasów. W Anglii panował chaos po wojnie domowej i rewolucji Cromwella. W Europie toczyła się Wojna Trzydziestoletnia. Świat zdawał się rozpadać pod wpływem nieustannych konfliktów. Nowa ideologia zdawała się przynosić ulgę i dawać nadzieję na lepszą przyszłość. Któż, jak nie elity miał się zając tworzeniem podstaw nowego ładu i któż, jak nie elity mógł dojść do wniosku, że wymaga on zupełnie nowego światopoglądu?
Foto. Ian Forsyth/Getty Images
Zostaw komentarz