Kardynał Robert Prevost nie był wyborem konserwatystów. Został przeforsowany przez frakcję progresywną, która zawarła porozumienie z frakcją kurialno-dyplomatyczną. Na końcu pozyskano głosy części tzw. umiarkowanych konserwatystów, co dało Prevostowi zwycięstwo.
Swoją rekonstrukcję opieram na następujących źródłach:
– profilu światopoglądowym Prevosta;
– znajomości sieci kardynalskich rozłożonych w trzech głównych frakcjach;
– informacjach, które usłyszałem od kilku źródeł w Rzymie na przestrzeni całego prekonklawe;
– publicznych wypowiedziach kardynałów po konklawe;
– dwóch źródeł związanych z kardynałami, którzy głosowali. Uwaga! Nie ujawnili, na kogo oni zagłosowali, ale wskazywali prywatnie, co sądzą o nowym papieżu.
Jak przebiegła cała sprawa?
Kolegium Kardynalskie można podzielić na pięć podgrup.
– progresiści;
– konserwatyści;
– dyplomaci;
– samotni wielcy gracze;
– niezdecydowani.
Progresiści skutecznie ustawili wybór Jorge Mario Bergoglia w 2013 roku, przekonując część konserwatystów, kilku samotnych graczy oraz niezdecydowanych.
Teraz powtórzyli manewr, ale z pewną zmianą. Za Prevostem stał przede wszystkim sojusz progresistów oraz dyplomatów.
Postępowa grupa kardynałów zastanawiała się nad przyszłym papieżem już od dawna. Osoba Roberta Prevosta pojawiła się w ich rozmowach jesienią 2024 roku, w okolicach Synodu o Synodalności. Prevost nie był jeszcze wówczas jedynym kandydatem progresistów, ale jednym z kilku możliwości.
Po śmierci Franciszka progresiści błyskawicznie zaczęli działać. Pojawili się w Rzymie zanim przyjechała większość kardynałów. Początkowo sondowali nastroje, ale Prevosta zaczęli proponować bardzo szybko.
Kluczową rolę odegrał tu oczywiście bawarski kingmaker Reinhard Marx.
Konserwatyści również się organizowali, ale nie mieli dobrego kandydata. Pizzaballa, Erdö, Koch – żaden nie był zbyt przekonujący. Dlatego kandydatura konserwatystów błyskawicznie upadła.
Najmocniejszym konkurentem progresistów była frakcja dyplomatyczna Pietro Parolina. Obie frakcje mają różne punkty zbieżne i sporne. Chodzi głównie o władzę i finanse. Parolin próbował forsować własną kandydaturę, na którą pracowało wielu kardynałów kurialnych. W obliczu gigantycznych kontrowersji, jakie go otaczają, oraz bardzo wątpliwych zdolności duszpasterskich, miał małe szanse.
W prekonklawe Parolin rozmawiał z obiema stronami, sondując możliwe sojusze.
Na konklawe w pierwszych głosowaniach Parolin okazał się za słaby, podobnie jak Bergoglio w 2005 roku. Dlatego jego frakcja zdecydowała się postawić na Roberta Prevosta.
Progresiści porzucili wszystkie inne własne kandydatury – Zuppiego, Aveline’a, Tagle’a. Został tylko Prevost.
Frakcja konserwatywna w bardzo szerokim rozumieniu od początku dysponowała nieco powyżej 40 głosami. Nie miała zdolności blokującej, a poza tym – była po prostu zbyt różnorodna.
Z pomocą kardynała Timothy’ego Dolana część umiarkowanych konserwatystów zdecydowała się na Prevosta.
Dlatego dostał około 100 głosów. Nie poparła go tylko najbardziej konserwatywna część Kolegium Kardynalskiego. Ludzie z tej frakcji są rozżaleni i zaniepokojeni, bo wiedzą, kto stał za Prevostem.
Jaki „deal” stoi za wyborem Leona XIV?
To proste.
W Kościele ma zostać zaprowadzony „kompromis”. Najbliższe lata, nacechowane przez rządy Donalda Trumpa w USA, muszą być spokojne i umiarkowane. Watykan dramatycznie potrzebuje pieniędzy, a te są właśnie w Ameryce. Dlatego Prevost musi zadbać o wielkich sponsorów. Amerykanie są dziś bardziej konserwatywni. Dostaną, czego oczekują – i się odwdzięczą.
Dzięki umiarowi i uspokojeniu sytuacji, Prevost ma szansę zdobyć również sponsorów z innych państw.
Prevost ma też przekazać realną władzę frakcji dyplomatycznej i Kurii Rzymskiej w ogóle. Za Franciszka panowała tyrania, o czym dziś otwarcie mówią już wszyscy.
Dlatego Parolin mógł go poprzeć. To on stał się prawdziwym kingmakerem. Mógł próbować montować koalicję z kandydatem konserwatystów, ale wolał wybrać Prevosta, prawdopodobnie w nadziei na to, że będzie dalej trzymać sekretariat stanu – i w tej roli przejdzie już na emeryturę.
Dyplomaci mają finansową stabilizację i więcej władzy.
Progresiści – finansową stabilizację i nadzieję na to, że ich kluczowe projekty będą szły naprzód.
Konserwatyści mają na osłodę odejście od szaleńczego „stylu” pontyfikatu Jorge Mario Bergoglia.
Marna to pociecha.
Zastrzegam: powyższy opis jest REKONSTRUKCJĄ. Nie gwarantuję – bo nikt nie może tego zrobić – że jest poprawny w każdym szczególe. Na podstawie dostępnej dziś wiedzy uważam jednak, że taka właśnie rekonstrukcja jest najbardziej prawdopodobna.
Autor: Paweł Chmielewski
Dziennikarz, publicysta, autor książek o Kościele katolicki, w tym o pontyfikatach Benedykta XVI i papieża Franciszka.
Zostaw komentarz