Z bliżej nieznanego mi powodu przypomniała mi się pewna stara historia. Swoją drogą to całkiem ciekawe, że dwudziestoletnia historia jest stara, a człowiek w tym wieku to jeszcze dzieciak. Pomyślę o tym jutro, a tymczasem wracam do pana Janusza.

Nazwałam go tym imieniem, ale w rzeczywistości miał inne imię. O ile się nie mylę, to sam zgłosił się na izbę przyjęć mojego szpitala. Lekarz dyżurny uznał potrzebę hospitalizacji za zasadną i tym samym pan Janusz znalazł się na oddziale.

Dla większej jasności muszę dodać kilka szczegółów. W tamtym czasie byłam lekarską swieżynką. Miałam mnóstwo chęci, zapału w przeciwieństwie do wiedzy i doświadczenia. Starałam się nadrabiać braki czytając mądre podręczniki, ale wiadomo, że nie jest łatwo znaleźć opisy każdej z potencjalnej sytuacji w szpitalu, a zwłaszcza takich, gdy sprawa nie jest jednoznaczna. Z perspektywy czasu wiem, że inaczej wyglądałyby moje rozmowy z panem Januszem, ale po kolei.
Pan Janusz był około pięćdziesiątki. Zwyczajny z wyglądu i niewyróżnajacy się niczym szczególnym. Nie miał historii leczenia psychiatrycznego. Przeczył, by kiedykolwiek korzystał z pomocy psychologa, choć czy to było prawdą, nie wiem, bo nie miałam sposobu, żeby zweryfikować te informacje. Nie chorował poważnie, a przynajmniej tak twierdził. Nie był zaniedbany higienicznie, albo wyniszczony.

Jak każdy przyjęty do oddziału miał wyznaczonego lekarza prowadzącego, który miał za zadanie zebrać wywiad, ustalić objawy, postawić diagnozę i ustalić plan leczenia. Problem tkwił w tym, że pan Janusz nie mówił. Nie, nie był niemową. Dawał mi sygnały, że NIE MOŻE mówić. Nie było łatwo rozmawiać, gdy tylko jedno z tandemu jest w stanie wydawać dźwięki i werbalizować myśli. Musiałam zadawać pytania zamknięte, żeby pan Janusz mógł potakiwac głową lub kręcić nią na znak, że jest inaczej niż zgaduję. Z tego, co pamiętam, to pan nie miał rodziny, stracił pracę lub od dawna jej nie miał. Najważniejszą informacją było, że jest uzależniony od alkoholu i przerwał ciąg picia. Miał więc zespół abstynencyjny, który w najprostszy sposób można porównać do kaca giganta razy sto. U osób z zaawansowanym uzależnieniem i współistniejącym uszkodzeniem mózgu przez etanol może rozwinąć się majaczenie alkoholowe (w takim przypadku jest bardzo niebezpiecznie, bo ta ” delirka” może zakończyć się śmiercią i jest poważnym zagrożeniem dla życia).

Pan Janusz okazał się być spokojnym i podporządkowanym pacjentem. Nie narzekał na warunki w oddziale, stare łóżko, współpacjentów. Inni też na niego nie donosili. Z raportów pielegniarskich było wiadomo, że jest spokojny, dostosowany, nie wszczyna konfliktów, a właściwie, że unikał kontaktów z innymi pacjentami. Dopytywany dawał znaki, że czuje się z każdym dniem lepiej. Widać było, że rzeczywiście jest spokojniejszy, ręce drżą mu mniej, objawy bólowe (głowy, brzucha)/ nudności/ bezsenność/ brak apetytu ustępują. Niemniej jednak dalej twierdził, że nie może mówić. Jak to żółtodziób sama zasugerowałam mu odpowiedzi. Pan Janusz przytakiwał, że „ma głosy”, a te nie pozwalają mu mówić.

Uprzedzając ewentualne pytania bardziej obeznanych z psychiatrą dodam, że nie prezentował się jak osoba z psychozą. Miał żywą mimikę, nie przeżywał lęków, nie sprawiał wrażenia dyssymulowania dolegliwości. Brakowało wywiadu od rodziny, ale skoro twierdził, że nikogo nie ma…

I tak mijały dni, a z nich tydzień.

Któregoś dnia wybrałam się na lekarski obchód, w tym do pana Janusza. Wyglądał już całkiem zdrowo i na wypoczętego. Gdy składałam usta do zadania pytania, pan Janusz POWIEDZIAŁ: „poproszę o wypis”.
Jeśli ktokolwiek z czytających liczy, że napiszę o panu Januszu cokolwiek więcej albo na barwną historię z napadem na bank lub morderstwem w tle, to w skrócie napiszę, że nic z tego. Pan Janusz nie chciał ze mną rozmawiać. Opuścił odział i szpital. Nie było powodu, żeby go zatrzymywać dłużej.
Nigdy więcej go nie spotkałam.

Obraz 🌸♡💙♡🌸 Julita 🌸♡💙♡🌸 z Pixabay