Spotkałam dziś pewną kobietę.

„Może mi pani pomóc?”zapytała.
Nie musiała prosić.
„Oczywiście ” odpowiedziałam na zadane pytanie.
„Mój ojciec umiera. To kwestia dni. Chcę z nim być. Rozumie pani, prawda? Nie chcę, żeby umierał sam. Obiecałam mu, że zabierzemy go do domu. Tam chciałby umrzeć. U siebie. W swoim łóżku i pośród rzeczy, których zgromadził setki przez swoje życie.
Pomoże mi pani?”

Gdyby chcieć zobrazować cierpienie, byłaby wspaniałym modelem.
Nie sposób bylo odmówić.
Nie śmiałabym.
Nawet nie przyszło mi to do głowy.

Z paru słów wyszła dłuższa rozmowa.
O życiu i tym, jakie jest kruche i krótkie.
I że szybko mija.
Na początku wszystko wydaje się tak odległe i nierzeczywiste.
Na początku czas płynie dużo wolniej. Ślimaczy się, dopiero robi rozgrzewkę. Potem zaczyna przyspieszać, ale nadal pozostaje wrażenie ogromu przyszłości. „Całe życie ” kojarzy się z nieskończonością.
Planujemy,
odkładamy na potem,
bo „teraz to lub tamto jest ważniejsze”,
bo „zdążę”,
bo „wszystko w swoim czasie,
bo.

Potem czas nagle nabiera tempa, a my bawimy się z nim w chowanego, w wyścigi, w dwa ognie…

i

Któregoś dnia

Zaskoczeni patrzymy na słabnący płomień świeczki. A przecież tak niedawno wydawało się, że będzie się palić zawsze. W domyśle miało to trwać nieskończoność.
Nie-stety
Nie- skończoność

Pomyślcie ciepło o tym panu. I o moim koledze, o którego dziś znowu boję się bardziej.
I o sobie.

Świece nie płoną długo.

Obraz Angelo Scarcella z Pixabay