Wsiadł do pociągu byle jakiego, albo pojazdu zwanego życiem. Wyobraziłam sobie kolejkę elektryczną, jaką mógł dostać od ojca, którą przemierzał dalekie odcinki, odkrywal lasy, pola i łąki pełne czerwonych maków i błękitnych chabrów. Docierał do miast, miasteczek i wsi poznając słowa, by potem układać je w zdania. Zajeżdżał do miasteczka A, gdzie nauczył się słuchać. W miasteczku B poznawał tajemnice wiązania sznurowadeł w trampkach. Potem jechał dalej i dalej w coraz większym wagonie, do którego dosiadali się nowi pasażerowie. Jechali z nim czasem krócej, czasem dłużej. Jedni wysiadali, inni pchali się do środka chcąc zająć miejscówkę kogoś, kto jechal zbyt długo, a może wyszedł na chwilę na papierosa czy do toalety. Wielu albo każdy się czymś odznaczył, coś po sobie pozostawił, czasem o czym zapomniał lub po cichu porzucił.
Najpierw więc jechał w malutkim wagoniku, potem coraz większym. Po drodze zawitał na stacji zwanej przedszkolem. Potem była kolejna czyli osiem klas podstawówki. Dalej pognał do liceum, by siłą rozpędu maszynisty dojechać do studiów na politechnice. Potem była stacja, na której dosiadła się piękna kobieta, która pozostała z nim w wagonie. Założyła firanki, umościła wygodną kozetkę, w której przemierzali razem kolejne lata i stacje. Z czasem dostawili obok łóżeczko dla córki. W trójkę jechali razem w świat tym pociągiem zwanym życiem. Przejechali szmat czasu i drogi ucząc się go i ciągle poznając na nowo, bo zawsze tak jest. Razem zachwycali się pięknem i brzydotą. Może czasem któreś z nich chciało wysiąść, bo kierunek wyprawy zaczął nużyć albo okazał się mało ciekawy. Wtedy siadali w Warsie przy wspólnej kawie czy herbacie i ustalali plan, pod którym obydwoje a czasem w trójkę mogli postawić podpis na zgodę i konsensus.
Któregoś dnia wagon zadrżał, pojawiły się dziwne turbulencje, nowe i nieznane drgania. Trzeba było ustalić przyczynę tej usterki, a potem ją naprawić. Okazało się, że była poważna i była wadą ukrytą, która dopiero z czasem mogła się ujawnić. Reklamacje zdały się na nic. Producent umywał ręce i nie chciał w żaden sposób pomóc. Sami więc wzięli się za problem.
Okazało się jednak, że wada jest poważna, że nic nie da się zrobić. Jedynie specjalistyczny mechanik mógłby moooże pomóc, ale to nic pewnego i lepiej się nie łudzić. Utknęli na czas jakiś i okazało się, że nie da się inaczej. To była choroba móżdżku. Taka postępująca, wyniszczająca cały mechanizm. Ona musiała pozostać w naprawie na czas nieokreślony i dłuższy niż jej życie, a on nie miał możliwości tego zmienić. Pojechał dalej sam z córką, ale nowe stacje nie były już tak ciekawe, tak kolorowe i interesujące. Jechał jednak, bo tak było trzeba, bo tak robi każdy. Trzeba jechać i nie da się inaczej. Któregoś dnia znowu coś się zepsuło. Znowu trzeba było ustalić usterkę. Specjalistyczne maszyny nazwały je szybko, bo to teraz nie jest trudne. Aparat wypluł wydruk z opisem, ktory nazwał sprawę w dwóch słowach glejakiem wielopostaciowym. Wtedy pociąg niczym rumak ruszył z kopyta. Trzeba było zmienić trasę wyprawy i poznać nowe miasta i miasteczka. W każdym był ktoś mądry, kto mógł pomóc i naprawić. Jeden coś wyciął, inny prześwietlił i naświetlił. Kolejny posmarował jakąś chemiczną miksturą, nawet kilka razy. Można było ruszyć dalej, ale już wolniej i ostrożniej. Nie udało się wrócić do pierwotnego planu wyprawy, ale udawało się dotrzeć w ciekawe miejsca. I tak było przez jeden, drugi i nastepny miesiąc. Maszyna była oliwiona, smarowana, ciągle poprawiana, by usunąć drobne i większe usterki, które pojawiały się niezapowiedziane i jak to zwykle bywa w najmniej spodziewanym momencie. Aż znowu coś głośno zazgrzytało, zawyło , zachrobotało. Pociąg zatrzymał się. Zbiegli się ciekawscy, a za nimi mądrzy i w mechanice zaznajomieni. Każdy coś od siebie dodał, odjął, wymienił. Wydawało się, że coś się dobrego dzieje, bo maszyna załapała i silnik zaskoczył w swoim rytmie. Po chwili jednak zatrzymało się wszystko znowu i nie było już sposobu na pomoc. Chwila, która trwała osiemnaście miesięcy zleciała jak z bicza trzasł. Na złomowisko odprowadziło ten pociąg wielu, bo nawet podobno około dwustu. Lubili jeździć z nim w wagonie, naprawiać życiowe usterki, pomagać i korzystać z pomocy, zwiedzać i zabierać na wspólne wycieczki. Wielu, wiele osób…
Może dziwnie napisane. Wspomnienie pewnego pana Artura. Jego żona trafiła do ośrodka opiekuńczego z powodu wady genetycznej, choroby móżdżku. Nie była już świadoma siebie i świata pomimo,że miała niewiele więcej niż około czterdziestki.
Pan Artur po rozpoznania glejaka mózgu żył osiemnaście miesięcy, czyli tyle, ile zwykle się udaje przeżyć. Miał czterdzieści sześć lat. Nie ma sposobu na uleczenie takich osób.
Obraz Kevin Seibel z Pixabay
Zostaw komentarz