Te doniesienie mnie w ogóle nie dziwi. Takiego doniesienia się spodziewałem!
Jest to kolejny kamyczek składający się nie tylko na postępującą utratę wiarygodności Boeinga, ale – niestety – na postępującą utratę wiarygodności przez cały zachodni kompleks naukowo-technologiczny. Społecznym skutkiem takich kolejno pojawiających się doniesień jest rozszerzające się zwątpienie, że temu, co jest wytworem technologii w ogóle można ufać.
Ludzie korzystają z wind, samolotów, zamieszkują wieżowce, zgadzają się na realizację projektów infrastrukturalnych tylko dlatego, że mają zaufanie DO METODY, jaką jest rzetelnie uprawiana nauka i jej OWOCÓW, jakimi są wytwory bazującej na niej technologii.
Jeśli nauka traci wiarygodność, bo ludzie raz za razem przekonują się, że w ważnych sprawach „uznane ośrodki” bardziej niż ustaleniem prawdy kierowały się szczególnie rozumianym marketingiem lub ulegały ideologicznej indoktrynacji, jeśli technika, od której zależy ludzkie życie jest budowana „na odpierdol”, bo najwyższa kadra menedżerska zatraciła się w „optymalizacji kosztów” do tego stopnia, że usunęła mechanizmy kontrolne – to skutek będzie tylko jeden: społeczeństwo w masie zacznie kwestionować ustalenia naukowców i straci zaufanie co do możliwości technologii.
Najbardziej widocznym skutkiem będzie rzecz jasna utrata wiarygodności Boeninga widoczna w spadku kursu akcji i bezpośredniej sprzedaży. Kolejnym, mniej bezpośrednim skutkiem będzie utrata zaufania do wytworów amerykańskiej nauki i techniki en gross, kolejnym zaś skutkiem będzie uogólniony brak zaufania do danych naukowych, skłonność do mentalności NIMY (not in my backyard), czyli brak zgody mieszkańców lokalnych społeczności na inwestycje, poza zupełnie trywialnymi.
Zamiast do lekarzy, ludzie zaczną coraz częściej chodzić do różnych specjalistów „medycyny niekonwencjonalnej”, upowszechniać się będą coraz bardziej przeróżne teorie spiskowe, budowa rurociągu okaże się niemożliwa, bo lokalne społeczności będą przekonane, że na pewno zaraz pęknie i sprowadzi katastrofę ekologiczną na ich okolicę, itd.
Wszystko co obserwujemy z rosnącym natężeniem już teraz i z rozsnącą frustracją widzimy, że różne siły robią co mogą nie tyle, aby przywrócić zaufanie do nauki i techniki, ale aby zbagatelizować ogólny charakter problemu i koncentrować się wyłącznie punktowo tam, gdzie problem stał się niemożliwy do ukrycia – a i tam najczęściej w mocno nieprzejrzysty sposób.
Problem zaś ma naturę systemową i sprowadza się do tego, jak gospodarka rynkowa wycenia określone działania. Okazuje się, że najwyżej wyceniane są działania bezpośrednio podnoszące zysk, podczas gdy wszystkie inne wyceniane są znacznie niżej. Ci, którzy sygnalizują problemy są często demotywowani, gdyż są w ramach struktury widziani jako „koszt”. Ich praca jest wyceniana nisko a ich zarobki są spłaszczane: wykrycie usterki jest wpisane w „zakres obowiązków” i nie jest premiowane. Różne ciężkie prace, choć społecznie nader użyteczne, są właściwie wynagradzane głodowymi pensjami i piętnowane „ujemnym prestiżem”. Zarazem – nawet grube błędy zarządów firm są często traktowane jako „standardowe ryzyko”.
Rzadko kiedy rażące błędy zarządcze mają konsekwencje inne niż dotyczące jednej osoby „na świeczniku”. Przykładem może być chociażby Boeing. W 2020 roku, w wyniku dwóch głośnych katastrof samolotów tej firmy zwolniono prezesa Dennisa Muilenburga, który otrzymał z tego powodu 62 miliony dolarów „kompensancji” z tytułu rozwiązania kontraktu. Jego następcą został dotychczasowy przewodniczący rady nadzorczej Dave Calhoun. Jeszcze w marcu tego roku zgarnął on 33 miliony dolarów premii. Kilka dni temu wybuchła afera, o której pisze załączony artykuł i Boeing ogłosił, że zwolni Davea Calhouna – wszyscy czekają na informację jaką „kompensancję” ów acan otrzyma.
Obraz smeltingiron z Pixabay
Zostaw komentarz