W przerwach między: galwanizacją, elektrostymulacją nerwów i hydromasażami angielskimi, które aplikują mi w kujawskim sanatorium, bywam w bibliotece miejskiej.

Można tam znaleźć książki, o jakich się stołecznym wypożyczalniom nie śniło. Na przykład – “Klasztor” Zachara Prilepina – dzieło wybitnego rosyjskiego pisarza i kontrowersyjnego członka Partii Narodowo-Bolszewickiej. Jego powieści nie ma w żadnej, znanej mi, warszawskiej książnicy. “Klasztor” można kupić jedynie na Allegro za paskarską cenę, orbitującą w okolicach 200 złotych.

A w Inowrocławiu, szast-prast, zamawiasz i masz! Pożyczają białego kruka do domu, bez zbędnych ceregieli.
Natomiast “Zawał” M. Białoszewskiego, o który prosiłem – pani bibliotekarka podała mi z nabożeństwem, niczym świętą relikwię. Ta tandetnie wydana, byle jak napisana relacja poety z pobytu w kujawskim uzdrowisku, udostępniana jest wyłącznie na miejscu w sali czytelni regionalnej.

Nie rozumiem dlaczego miejscowi z takim szacunkiem traktują dziełko Białoszewskiego. Bowiem autor “Zawalu” w typowym dla niego, magnetofonowym, ogołoconym z językowych ornamentów stylu opisał prowincjonalną mizerię małego, peerelowskiego miasta.

W jego opowieści inowrocławskie “kościoły są nowo-brzydkie”, a park tonie w błocie. W Zdrojowej podrygują niezgrabnie wieśniakowaci kuracjusze, poubierani w półtrenerki, a miejscowe sklepy maskują asortymentową biedę pretensjonalnymi szyldami: Piast, Goplana, Popiel, ewentualnie Izolda.

Ale nie tylko analizom lektur i kompleksów tutejszej inteligencji, oddaję się na kujawskim wygnaniu. Wczoraj, dobrze zgalwanizowany, namagnesowany i wymasowany po angielsku, poszedłem do kina na bijącą rekordy oglądalności, polską komedię – Teściowie 3
Trzecia część kinowego sagi, ośmieszającej wojnę polskich światów, wciąż bawi widzów, chociaż jest słabsza od poprzednich odcinki.

Teściom 3 zabrakło bezwzględnej drapieżności w obnażaniu wad dwóch zantagonizowanych ze sobą społeczności, co było najmocniejszym atutem filmowego cyklu. W trójce został zachwiana równowaga krytyki między parami głównych bohaterami na korzyść małżonków z Warszawy. Małżeństwo Andrzeja (Marcin Dorociński) i Małgorzaty (Maja Ostaszewska), reprezentującę tę “lepszą”, nowoczesna i postępową klasę społeczną, potraktowana została przez twórców filmu z taryfą ulgową.
Przedstawicielka lepszego świata – Małgorzata, zamożna i wciąż urodziwa pani okulistka ze stołecznej kliniki pokazana jest w sposób wzbudzający sympatię. Ta porzucona przez męża kobieta, wciąż kocha Andrzeja. Mimo upływu lat nie przeprowadziła rozwodu, bo czekała na powrót mężczyzny swojego życia. A kiedy mąż, rozbitek życiowy, wyraził chęć powrotu, od razu rzuciła mu się w ramiona. Jedyną wadą Małgosi, albo raczej niegroźną śmiesznostką jest wojujący antykatolicyzm. Scena w której okulistka wpada w furię na wieść o planowanych chrzcinach wnuka, zostaje rozbrojona śmiechem, kiedy pani doktor zawiesza na szyi niemowlęcia amulet boga Inków w kontrze do medalika z Matką Boską, podarowanego dziecku przez jej antagonistkę Wandzie(Izabela Kuna).
Mąż Małgosi Andrzej w trzecim odcinku postarzał się, przytył, ale dziwnie wyszlachetniał. Troskliwie zajmował się synkiem, spłodzonym w nieudanym związku na emigracji. Zaś w kulminacyjnym momencie filmu bohatersko wyniósł z płonącej karczmy pijanego właściciela lokalu.
Znerwicowana Małgosia i bohaterski Andrzej stworzyli na ekranie sympatyczny duet, a ich małżeńskie perypetie kończą się happy endem.

Znacznie gorzej zostali potraktowani teściowie z moherowego Podlasia.
Zwłaszcza Wandzia, z której realizatorzy filmu, zrobili religijną hipokrytkę, forsującą chrzest wnuka, tylko dlatego, żeby przypodobać się ojcu, który obiecał, zapisać jej w spadku ziemię.

Wandzia, zdradza swojego fajtłapowatego Tadzia (Adam Woronowicz) z miejscowym przedsiębiorcą w typie figo-fago, modelowym Januszem polskiego biznesu. Tak spreparowana postać Wandy, sprawia, że trudno ją polubić.

Nierówne rozłożenie akcentów sympatii między antagonistami filmu, sprawiło, że wyszedłem z kina z tak zwanymi mieszanymi uczuciami.
Być może na ocenę miała wpływ lektura napisów końcowych, gdzie przeczytałem, że współproducentem filmu jest TVN Warner Bros. Discovery. Może się czepiam i jestem niesprawiedliwy.

Ale dzisiaj jest niedziela, dzień wolny od galwanizacji. Wypożyczyłem rower, więc ubrałem półtrenerki i pojechałem za miasto, zapalić świeczkę na grobie Stanisława Przybyszewskiego. Wiatr piździł po kujawskiej równinie, jak po kieleckiej, ale dałem radę!

Autor: Marek Szarek