Przygotowywany przez Ministerstwo Cyfryzacji projekt ustawy, zwany potocznie „Lex Huawei” pokazuje przede wszystkim jedno; Polska nie ma żadnej, spójnej strategii, żadnego konsekwentnie realizowanego pomysłu na relacje z Chinami. Najwyższy czas ją wypracować.
Prezydent Nawrocki i wicepremier Sikorski, podejmując we wrześniu szefa chińskiego MSZ, kreślili wizję strategicznych relacji. Zresztą sam fakt, że z szefem chińskiej dyplomacji rozmawiał nie tylko jego polski odpowiednik ale i głowa naszego państwa, był znaczący. Tymczasem wicepremier Gawkowski zabiera nas na bardzo kosztowną, technologiczną wojnę z Państwem Środka. Gdzie tu sens, logika i konsekwencja? Właściwie w jakie relacje z Chinami powinniśmy celować?
Sprawa nie jest prosta ani łatwa ale jedno jest oczywiste – nie można naraz realizować dwóch całkowicie rozbieżnych strategii, bo gwarantuje to klęskę obydwu. Sama istota interesów i stosunków polsko-chińskich nie da się zaś zawrzeć w jednoznacznych hasłach. Kluczową rolę odgrywają trzy konteksty, z których każdy ma inny wydźwięk.
Po pierwsze mamy chińską „fabrykę świata” i bardzo wysoki poziom zależności technologicznej międzynarodowych stosunków gospodarczych od Państwa Środka. Jak wielka jest ta zależność Chiny przypomniały ostatnio, wprowadzając ograniczenia na eksport metali ziem rzadkich, w produkcji których są potentatem i zakazując ich używania do wytwarzania uzbrojenia. W obawie m. in. przed takimi skutkami chińskiej dominacji, zwłaszcza w obszarze technologii i infrastruktury krytycznej, powstała unijna dyrektywa NIS2, której wdrożenie opóźnia się w Polsce i nad którą pracuje resort cyfryzacji.
Problem polega na tym, że przepisy przygotowane przez ministerstwo wicepremiera Gawkowskiego są najostrzejsze, najdalej idące w całej Unii Europejskiej. Zakładają de facto eliminację chińskich podmiotów z naszej przestrzeni technologicznej w praktycznie każdym wymiarze. Jeśli projekt zostałby wdrożony do życia w tej formie, oznaczałby dla polskiej gospodarki dziesiątki miliardów strat liczonych w samej tylko konieczności wymiany sprzętu.
Natomiast politycznie takie posunięcie ma oczywisty wymiar – Polska przyjmując najbardziej radykalną ustawę w całej UE, daleko wykraczającą poza ramy dyrektywy, ustawiłaby się na pierwszej lini frontu gospodarczej konfrontacji między Brukselą i Waszyngtonem a Pekinem.
Drugim kontekstem, w jakim operujemy a propos relacji polsko-chińskich jest kwestia toczącej się wojny rosyjsko-ukraińskiej. Stoimy tu z Chinami na rozbieżnych biegunach, bo w polskim żywotnym interesie jest niedopuszczenie do opanowania przez Rosję całego dorzecza Dniepru. Od 500 lat żelazną zasadą geopolityki w tej części Europy jest fakt, że Moskwa, po opanowaniu owego dorzecza, zaczyna wywierać nacisk, dominować i rościć sobie pretensje do decydowania o tym co ma się dziać nad Wisłą. Dlatego Polska wspiera Ukrainę.
Chiny nie zaangażowały się po stronie rosyjskiej tak jednoznacznie, przynajmniej deklaratywnie, ale ich polityka zakupu surowców od Moskwy oraz zakresy współpracy gospodarczej, mającej często charakter ratunkowy wobec dotkliwych, zachodnich sankcji, mówią same za siebie. Pekin wprost deklaruje, że w jego interesie nie jest klęska Moskwy.
Rosja płaci jednak cenę za to chińskie wsparcie i tu warto mówić o trzecim kontekście w naszych relacjach. Ceną jaką płacą na Kremlu jest rosnące uzależnienie Moskwy od Pekinu. Rosjanie angażujący amerykańską uwagę, siły i środki w Europie są dla Chińczyków pożyteczni ale czasy, kiedy mogli myśleć o sobie w kategoriach równorzędnego partnera wobec Państwa Środka, dawno minęły. Trwająca już wiele lat konfrontacja z Zachodem zmusza rosyjskiego niedźwiedzia do popadania w coraz większą zależność od chińskiego smoka.
Miewa to swoje znaczenie na przykład wtedy, gdy Moskwa zaczyna uderzać w tony, uznane przez Pekin za niebezpieczne. Gdy podczas szczególnie krytycznych dla siebie momentów trwającej wojny Rosjanie zaczęli powtarzać groźby użycia broni jądrowej, ostre ostrzeżenia odezwały się nie tylko z USA. Również Chiny odniosły się do sprawy krytycznie. Mimo, że od tego czasu Ukraińcy zaczęli skutecznie niszczyć rosyjskie zaplecze infrastrukturalne w głębi kraju, temat gróźb atomowych już nie powrócił. Jakie to wszystko ma znaczenie w kontekście relacji polsko-chińskich i ustawy, którą Polska musi w końcu przyjąć?
Po pierwsze, im bardziej Rosja zagraża naszemu bezpieczeństwu w regionie, tym więcej, poza zbrojeniem naszej armii, potencjalnych dźwigni nacisku na nią powinniśmy posiadać. Skoro zależność Moskwy od Pekinu nieustannie rośnie, byłoby absurdalne pogarszać sobie relacje z Chinami bez wyraźnej konieczności.
Po drugie, wykorzystanie owej dźwigni związane jest z posiadaniem pozycji partnera, który w Chinach postrzegany będzie jako pragmatyczny. Partnera, z którym można na różne tematy negocjować. Radykalizm ustawy Gawkowskiego przeczy takiemu podejściu. Na poziomie strategicznym sygnalizuje ona Chinom, że polska prowadzić będzie względem nich najbardziej „jastrzębią” politykę w całej UE.
W Pekinie mogą to odczytać wyłącznie na jeden sposób – nadwiślański radykalizm jest przedłużeniem amerykańskiej wojny z Chinami o hegemonię. W tej wojnie zaś, jeśli toczą oni negocjacje, to wyłącznie z Waszyngtonem. Amerykańskie narzędzia nacisku zaś wyłącznie zwalczają. W polskim interesie nie leży by zostać sprowadzonym wyłącznie do roli takiego narzędzia, którego interesy Chińczycy będą wszędzie zwalczać.
Po trzecie – czy jesteśmy w stanie cokolwiek zyskać, przyjmując najbardziej antychińską ustawę w całej UE? Nic na to nie wskazuje. Koszty gospodarcze, związane z koniecznością wymiany sprzętu, będą zaś ogromne. Czy windując je do najwyższego, możliwego poziomu wzmocnimy polskie bezpieczeństwo? Czy obniżymy koszty kontraktów na amerykańskie uzbrojenie? Czy wynegocjujemy luzowanie polityki klimatycznej w UE w zamian? Nie. Zyski zerowe, koszty ogromne.
Dbając o bezpieczeństwo naszej infrastruktury krytycznej musimy więc zadbać jednocześnie o gospodarkę. Będąc zaś postrzeganym w Moskwie jako główny problem i zapora do powrotu rosyjskiej dominacji w Europie Środkowo-Wschodniej, nie powinniśmy być zarazem postrzegani w Pekinie jako najbardziej radykalna siła zwalczająca ich pozycję gospodarczą w UE. Powinniśmy mieć otwarte, regularne kanały komunikacji z Chinami.
Żeby nie pozostać jednak wyłącznie na krytyce, warto odnotować coś ewentualnie pozytywnego. Rozwiązania przyjęte na tym etapie w Ministerstwie Cyfryzacji idą tak daleko, że mogą być dobrym punktem wyjścia do nawiązania konstruktywnych rozmów i negocjacji z Chińczykami. MSZ może wyjść i powiedzieć – „Widzieliście projekt, który robią u Gawkowskiego? No właśnie, teraz widzicie jak mocno nas naciskają Amerykanie. A teraz usiądźmy i zastanówmy się jak możemy dojść do kompromisu”.
Autor: Robert Winnicki
Polski polityk, w latach 2009–2013 prezes Młodzieży Wszechpolskiej, jeden z twórców oraz pierwszy prezes Ruchu Narodowego, poseł na Sejm RP VIII i IX kadencji.
Zostaw komentarz