Myślenie nie jest sprintem, a człowiek oczekuje sensu.
————————–
Nie żyjemy już w epoce informacji, lecz w epoce symulacji rozmowy. Człowiek coraz rzadziej rozmawia z drugim człowiekiem. Rozmawia częściej z tym, co tylko wygląda jak człowiek i mówi jak bot, wchodzi w interakcję z mechanizmem, który udaje dialog. Wszędzie słowa, a coraz mniej sensu. Wszędzie głosy, a coraz mniej myślenia. Bo, jak się zdaje, homo sapiens w człowieku jest coraz mniej.
Coraz więcej ludzi unika wyrażania własnego zdania – nie dlatego, że brak im pomysłów, lecz z obawy przed niezrozumieniem lub oskarżeniem o brak empatii. Kultura „nieobrażania” i „nieoceniania” ewoluowała w subtelną cenzurę, gdzie poprawność polityczna tłumi debatę pod pretekstem inkluzywności. Dziś człowiek nie chce oceniać, żeby nie zostać posądzony o brak akceptacji. Nie chce reagować, żeby nie mieć kłopotów.
Kiedyś nie do pomyślenia było, żeby ktoś przeszedł obojętnie obok bójki, gdzie kilka osób bije jednego. Dziś to codzienność. I na dodatek zamiast działać, pomóc katowanemu, to wyciąga telefon, żeby nagrać. Przekazać dalej, bo może będzie viral. Bo łatwiej udawać świadka niż człowieka. Bo lepiej się nie mieszać, niż potem tłumaczyć przed organami ścigania, że komuś przypadkiem złamało się paznokieć. Przejaskrawione? Może. Ale to przejaskrawienie coraz częściej staje się rzeczywistością.
Dochodzi do paradoksu, że człowiek coraz częściej ufa maszynie bardziej niż drugiemu człowiekowi. Nie boi się przy niej ośmieszenia, niezrozumienia ani odrzucenia. To, co miało być tylko pomocą, staje się schronieniem przed innymi ludźmi. Bo współczesny człowiek panicznie boi się konfrontacji. Boi się skonfrontować nie tylko z kims sobie życzliwym, ale nawet z tym, który z założenia powinien mu pomóc, czyli z psychologiem. Woli wejść w interakcję z maszyną, która nie ocenia, nie przerywa i nie patrzy z ukosa. To zaufanie ma jednak cenę: badania z 2024 roku (np. z MIT) pokazują, że częste interakcje z AI mogą obniżać zdolność do odczytywania emocji u ludzi, tworząc błędne koło izolacji.
Być może winne jest temu samo społeczeństwo – kultura „nieobrażania”, opacznie rozumianej inkluzywności i poprawności, w której nikt nie może się pomylić, ale też nikt nie może naprawdę mieć racji. Dobra w założeniu, zaczyna przypominać redyk góralski, w którym każda owieczka i każdy baran mają być posłuszni nie tylko bacy i juhasom, ale nawet psom pasterskim, które im służą. Jeśli człowiek boi się mówić, co naprawdę myśli, i ogranicza się do „przyjętego konsensusu”, to prędzej czy później szuka kogoś, przed kim może się otworzyć. I sądzi, że najlepszym wyborem będzie wtedy AI.
A przecież każda maszyna uczy się od człowieka, tworząc sprzężenie zwrotne: my przejmujemy jej chłód i syntetyczną empatię, stając się bardziej algorytmicznymi w reakcjach – szybkimi, ale płytkimi. I może to wcale nie jest tragedia, ale znak czasu. Tyle że im więcej w nas tej wygodnej, zautomatyzowanej empatii, tym mniej zostaje w człowieku homo sapiens.
Może więc nie potrzebujemy dziś kolejnych rozwiniętych i „wygadanych” algorytmów, lecz czegoś innego – licencji na myślenie. Nie dla maszyn, lecz dla ludzi, którzy ich używają. Bo myślenie, tak jak każde ważna czynność, wymaga odpowiedzialności. Maszyna nie ponosi konsekwencji swoich słów, człowiek konsekwencje ponosi zawsze. A jednak coraz częściej to człowiek uczy się mówić jak maszyna: bez wahania, bez kontekstu, bez cienia wątpliwości. A myślenie i rozwaga uważane jest za słabość i brak decyzyjności.
Przecież dziś „nadzorcy”, różni przełożeni, ciała kontrolne, systemy oceny, oczekują od człowieka natychmiastowej reakcji. W korporacjach, jak w Google czy Meta, algorytmy HR oceniają pracowników na podstawie metryk prędkości odpowiedzi, co faworyzuje automatyzację nad refleksją. Odpowiedzi bez chwili namysłu. Decyzji bez wahania. Riposty tak szybkiej, jakby wydanej przez algorytm. Człowiek ma zachowywać się jak maszyna: reagować błyskawicznie, bez kontekstu, bez refleksji.
Ale myślenie nie jest sprintem. Myślenie potrzebuje oddechu. Potrzebuje ciszy, zawahania, prawa do błędu. Jeśli odbierze się człowiekowi czas na refleksję, zostaje tylko symulacja rozumu — szybka, efektowna, ale pusta.
Stąd potrzeba przywrócenia człowiekowi prawa do błędu, do wahania, do zadawania pytań, których nie da się zamknąć w prompt. To byłaby prawdziwa licencja, nie na dostęp do narzędzia, ale na odwagę używania rozumu. Nie certyfikat kompetencji, lecz przywrócenie wartości myśleniu, które nie szuka lajków, tylko sensu.
Bo w końcu nie maszyna zadecyduje, czy człowiek przestanie myśleć. To sam człowiek może uznać, że myślenie się nie opłaca. A wtedy nawet najlepszy algorytm niczego nie naprawi – tylko dokończy to, co już się zaczęło. Maszyna nie potrzebuje sensu. Człowiek – tak. I jeśli o tym zapomni, żaden certyfikat inteligencji, ani tej sztucznej, ani tej ludzkiej, mu nie pomoże.
Bo licencja na myślenie nie jest do pobrania z app store’a – trzeba ją w sobie odnowić, zaczynając od małych aktów odwagi: zadawania pytań offline, bez podpowiedzi algorytmu.
Prawda?
Zbigniew S. Grzyb
———————
Z serii „PITOLENIE STAREGO GRZYBA 🍄”
Zostaw komentarz