Europa może już wkrótce obudzić się w zupełnie innej rzeczywistości przemysłowej. Branża motoryzacyjna, przez dziesięciolecia duma kontynentu, traci grunt pod nogami w tempie, które jeszcze kilka lat temu wydawało się niewyobrażalne. Aż osiem dużych fabryk samochodowych w Europie stoi na krawędzi zamknięcia — nie za dekadę, ale w perspektywie najbliższych kilkunastu miesięcy.
Każda z tych fabryk to 10 tysięcy miejsc pracy. Każda to 1,5 miliarda euro kosztów upadku. Łącznie — 80 tysięcy pracowników i ponad 12 miliardów euro strat. To nie abstrakcyjne liczby, to realny rachunek za kurczący się popyt, gwałtowną ekspansję Chin i bezradność europejskiego przemysłu, który przez lata zwlekał z modernizacją i dziś musi płacić cenę za zaniechania.
Chiński walec i europejska niemoc
Producenci z Chin nie tylko wdarli się na europejski rynek – oni go systematycznie przejmują. Ich auta elektryczne są tańsze nawet o 30%, często technologicznie bardziej zaawansowane i dostępne szybciej. Europejscy giganci, uwięzieni w biurokracji, wysokich kosztach pracy i powolnej transformacji, tracą kolejne segmenty rynku.
Wystarczy spojrzeć na prognozy: chińskie marki mogą przejąć 15% rynku UE do 2028 roku. A to oznacza jedno – fabryki w Europie staną się po prostu zbędne.
Polska na celowniku: Tychy duszą się w półśnie
Nie trzeba szukać daleko, by zobaczyć skutki kryzysu. W Tychach, gdzie od dekad bije jedno z serc polskiej motoryzacji, fabryka Stellantis (dawniej Fiat Chrysler) pracuje na mniej niż połowę swoich mocy. Linia produkcyjna, która mogłaby tętnić życiem, zwalnia. A ostatnia decyzja zarządu o zatrzymaniu produkcji na 8 dni to nie incydent — to czerwone światło ostrzegawcze.
Popyt na modele wytwarzane w Tychach – w tym Fiata 600 i Jeepa Avengera oraz Alfę zromeo Junior – gwałtownie słabnie. Sytuację pogarszają problemy w łańcuchach dostaw i ostrożność konsumentów, którzy coraz częściej kierują wzrok na tanie, dobrze wyposażone samochody z Chin.
Tychy to ponad 2 tysiące miejsc pracy bezpośrednich i kilka tysięcy pośrednich — od poddostawców po lokalny handel i usługi. Jeśli ten zakład zacznie się kurczyć, Śląsk odczuje to jak cios w brzuch. Straty szacowane są już dziś na ponad 1,2 mld euro w przypadku poważnego ograniczenia produkcji.
Efekt domina może być brutalny
Motoryzacja to nie tylko fabryki. To także łańcuchy dostaw, tysiące firm zależnych, całe miasta zbudowane wokół przemysłu samochodowego. Zamknięcie jednego zakładu to lawina, której nie da się zatrzymać — pracę tracą nie tylko montażowi, ale także logistycy, dostawcy, warsztaty, przewoźnicy i drobni przedsiębiorcy.
W tym scenariuszu Polska nie jest bezpieczną wyspą. Wręcz przeciwnie — jako podwykonawca dużych koncernów, jest szczególnie narażona. Gdy centrala w Turynie, Paryżu czy Detroit podejmie decyzję o wygaszeniu produkcji, nasz głos może nic nie znaczyć.
Decyzje dziś przesądzą o dekadzie jutra
Europa, w tym Polska, stoi przed brutalnym wyborem: albo przyspieszy transformację motoryzacyjną, inwestując w nowe technologie i elektromobilność, albo pozwoli, by fabryki zmieniły właścicieli i adresy. Trzeciej drogi nie ma.
W grze są nie tylko liczby. W grze są dziesiątki tysięcy rodzin, całe regiony gospodarcze i polska pozycja w europejskim łańcuchu przemysłowym. Jeśli nie nastąpi szybka i odważna reakcja – Tychy mogą być dopiero początkiem.
Zostaw komentarz