𝚁ó𝚠𝚗𝚘ść 𝚠 𝚍ół, 𝚠𝚘𝚕𝚗𝚘ść 𝚠 𝚛𝚘𝚣𝚜𝚢𝚙𝚌𝚎
————————

„Równych w nędzy i równych w tępości umysłu najłatwiej urządzać w mechanizmy.”
— Feliks Koneczny

Równość, ale jaka?
——————
Równość to słowo, które zawsze brzmi dobrze. Ciepło, gładko, moralnie.
Kto odważy się je zakwestionować, ryzykuje natychmiastową ekskomunikę z grona „postępowych”.

A przecież — jak zauważył Koneczny — równość może być narzędziem nie wyzwolenia, lecz ujarzmienia. Zwłaszcza wtedy, gdy sprowadza się ją do wspólnego mianownika biedy, ignorancji i bierności.

Bo wtedy nie mamy już wspólnoty, tylko mechanizm.
A mechanizmy nie pytają o godność — tylko o wydajność.

Równość w dół — czyli jak zdemokratyzować przeciętność
——————
Polska, przez dziesięciolecia, była krajem egalitarnym.
Nie z wyboru, lecz z konieczności.

PRL zrównywał w dół — edukację, majątek, ambicje.
Po 1989 roku przyszła fala „demokratyzacji” wykształcenia, która szybko przerodziła się w inflację dyplomów.

Dziś każdy może być magistrem, ale coraz trudniej o mistrza.
Zamiast równać w górę, równa się w dół — bo to taniej, szybciej i bezpieczniej.

Rozrywka?
Kiedyś filmy jak Człowiek z marmuru prowokowały do myślenia.
Dziś królują reality show — karmią impulsami, nie refleksją.

Gawiedź nie ma myśleć.
Ma reagować.
Najlepiej — przewidywalnie.

To samo dzieje się w szkołach.
Fałszywa troska o dzieci obniża wymagania.
Okrajają podstawę programową, rezygnują z prac domowych, zastępują klasyczną edukację treściami ideologicznie poprawnymi.

Dawniej szkoła uczyła myślenia, dziś uczy posłuszeństwa.

Efekt?
Prywatne szkoły rosną jak grzyby po deszczu, a publiczna staje się kuźnią „nowego człowieka” — głupszego, ale bardziej posłusznego, gotowego na komendy, nie pytania.

To nie równość w górę, to równość w dół — systemowa.
I przypomina politykę niemiecką w Generalnej Guberni, gdzie Polaków celowo trzymano w ignorancji, by łatwiej nimi sterować. Jak wtedy, tak i teraz — ignorancja pozostaje najskuteczniejszą bronią kontroli.

Polacy niezdolni do samoorganizacji?
——————-
Wciąż pokutuje przekonanie, że Polacy nie potrafią się samoorganizować.
Że trzeba im napisać historię, bo sami ją „przekłamują”.
Trzeba im urządzić państwo, bo sami je „psują”.

A jednak — mimo zaborów, wojen, komunizmu i braku kolonialnych zasobów — Polska awansowała do grona dwudziestu najbogatszych krajów świata.
Nie dzięki instrukcjom, lecz wbrew nim.

Ale to wciąż za mało dla tych, którzy wiedzą lepiej.
„Głupim Polaczkom” trzeba pokazać, gdzie ich miejsce.

To nie troska.
To pogarda.

A pogarda, ubrana w granty, dyrektywy i raporty, staje się narzędziem kolonizacji.
Miękkiej — ale skutecznej.

Mniejszości jako narzędzie, większość jako problem
————–
W epoce kontrrewolucji obyczajowej mniejszości stały się nie tylko chronionymi grupami, ale i narzędziem inżynierii społecznej.
Faworyzowane — często ostentacyjnie — stają się tarczą i mieczem.
Tarcza chroni przed krytyką, miecz tnie wspólnotę.

Większość, pozbawiona prawa głosu, zaczyna się buntować — najpierw w myślach, potem w słowach, a w końcu, niestety, w czynach.

To nie jest demokracja.
To prowokacja.

Wystarczy spojrzeć na najnowszą strategię Komisji Europejskiej na rzecz LGBTQIQ+ na lata 2026–2030.
Nie chodzi już o tolerancję, lecz o przywileje — o systemowe uprzywilejowanie wybranych tożsamości kosztem wspólnoty.

Historia jako pole bitwy
—————–
Piłsudski ostrzegał:

„Piszcie swoją historię, bo napiszą ją za was inni i napiszą źle.”

Dziś inni piszą ją ochoczo — często z funduszy zewnętrznych i z pomocą organizacji, które nie rozumieją polskiej perspektywy.
Open Society, Komisja Europejska, TSUE — wspierają inicjatywy, które nie budują wspólnoty, lecz ją rozszczepiają.

Historia Polski jest dziś obrzydzana młodym.
Nie przez fakty, lecz przez narracje, które każą się wstydzić, a nie rozumieć.

Państwo jako wróg — czyli jak podważyć zaufanie
——————
Demokracja to nie tylko wybory.
To także zaufanie do instytucji.

Jeśli obywatel nie ufa Konstytucji, Trybunałowi, sądom — nie ma wspólnoty politycznej.
Jest tylko zbiór interesów.

Poprzednie ekipy, mimo błędów, grały według reguł.
Dziś reguły się zmienia w imię „wyższych racji”.

Klaus Bachmann, w niemieckiej prasie, postulował „autokratyczny eksperyment” w Polsce — żeby przywrócić demokrację.
Brzmi jak Orwell, ale to rzeczywistość.

Polska trudna do urządzenia
—————–
Polska jest krajem trudnym do skolonizowania.
Zbyt egalitarna, zbyt pamiętająca, zbyt niepokorna.

Nie da się tu łatwo zbudować kast, bo ludzie mają instynkt równości — tej prawdziwej, nie urzędowej.
Dlatego trzeba ją „zreformować”: presją, funduszami, narracjami.
A gdy się nie da — przynajmniej obrzydzić Polakom własne państwo.

Praworządny demokrata czy jurgieltnik?
—————–
Współczesny jurgieltnik nie nosi już sakiewki z obcą monetą.
Dziś ma grant, stypendium, kontrakt doradczy.
Nie musi znać języka mocodawcy — wystarczy, że zna jego cele.

To on pisze raporty, które potem cytują The Guardian i Der Spiegel.
To on produkuje „dzieła”, które nagradzają tacy jak on promotorzy.
To on organizuje „oddolne” protesty, które dziwnym trafem mają międzynarodowe wsparcie.
To on tłumaczy Polakom, że ich państwo nie działa, bo nie spełnia standardów, które sam współtworzył.

A potem dziwią się, że lud przestaje wierzyć w autorytety.
Że zamiast patrzeć w ekrany, zaczyna patrzeć na ręce.

Nie wszyscy działają w złej wierze — ale wielu jest po prostu profesjonalistami od podważania wspólnoty.
Niektórzy wierzą w swoje misje.
Nie widzą tylko, kto im ją napisał.

Bez nich nie byłoby ani Bachmannowskich eksperymentów, ani Open Society w każdej dziedzinie życia, ani TSUE jako arbitra polskiej konstytucji.

To nie są zdrajcy.
To funkcjonariusze miękkiej dominacji.

Równość czy wolność?
———————-
Równość bez godności to mechanizm.
Wolność bez pamięci to impuls.

Polska, jeśli ma przetrwać jako wspólnota,
musi wrócić do pisania własnej historii,
do obrony własnych instytucji,
do budowania równości w górę — nie w dół.

Bo urządzona Polska przez obcych to już nie Polska.
A Polska samosięrządząca — to Polska żywa.

Prawda?

—————————–
Kolejny felieton z cyklu „PITOLENIE STAREGO GRZYBA” 😉