Miałem w sobotę (18.11.2021 r.) zajęcia dla studentów niestacjonarnych. On line. Podobno na ich wniosek rozpatrzony pozytywnie przez Rektora. Pojechałem jednak na uczelnię i stamtąd prowadziłem zajęcia. Coraz gorzej czuję się prowadząc takie zajęcia z domu, który na swoisty sposób zwyczajnie znacjonalizowano. Bez dekretu, bez odszkodowania. I co gorsza, nawet bez podziękowania za to z ciągłym grożeniem kontrolą jakości zajęć dydaktycznych. Dokonywaną przez ludzi o horyzontach intelektualnych ograniczonych do średniej znajomości Excela i Worda.
Widziałem te wszystkie puste miejsca parkingowe, wystudzone automaty do kawy, nieczynne bankomaty, korytarze na 200 metrów bez jednego człowieka, wreszcie po raz który w ostatnim czasie słyszałem… głośną ciszę… Przyjechałem na uczelnię o 7:20 i powiedziałem ochroniarzowi, że gdyby ktoś mi powiedział dwa lata temu, że będę prowadzić zajęcia przez internet siedząc w wielkim pustym budynku, nie uwierzyłbym.
W przerwach między zajęciami zacząłem sprzątać swoje biuro, segregować książki, delegować coś na makulaturę, przestawiać stoły i krzesła. I z minuty na minutę ogarniał mnie głęboki smutek, wzmacniany wizualną nieobecnością studentów ukrytych za kółeczkami w Teamsach. I zacząłem się wtedy zastanawiać, kto jest w gorszym położeniu, ja czy oni. Odpowiedź okazała się oczywista. Oni. Studenci drugiego roku, których w życiu nie widziałem na oczy, ale którzy też nie widzieli mnie na żywo. Zatopnieni w swoich smartfonach, w których uniwersytet stał się od zeszłego roku… jedną z setek aplikacji. Ja miałem swoje życie studenckie w latach 90. ubiegłego wieku.
Bardzo chciałbym być wybitnym malarzem, który potrafiłby to wszystko namalować tak, żeby docześni i potomni o ile nadejdą, mogli to zobaczyć. Chciałbym móc narysować krzyk, stając się współczesnym Munchem. Ale nie potrafię.
Nie potrafię być optymistą, bo uważam, że właśnie dokonuje się zmiana, której nie da się już odwrócić (zauważcie, że jakiś czas temu zaprzestano już mówić o „powrocie do normalności”), a która nieuchronnie pomnoży cierpienia. Na szczęście mam i inną perspektywę, która mnie z tego socjologiczno-politologicznego myślenia wyzwala.
Autor: prof. Radosław Zenderowski
Polski socjolog i politolog, profesor nauk humanistycznych, profesor zwyczajny w Katedrze Stosunków Międzynarodowych i Studiów Europejskich Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, kierownik tej katedry.
Mnie też to straszliwie boli. Nasz piękny, wspaniały świat umiera i grzebią go sami ludzie nieświadomi co się dzieje. Trudno powstrzymać łzy z bezsilności. Tak mi przykro.
Tak mi przykro.. Mnie też to straszliwie boli. Nasz piękny, wspaniały świat umiera i grzebią go sami ludzie nieświadomi co się dzieje. Trudno powstrzymać łzy z bezsilności.