O sąsiedzie, którego się znało, i o „dzień dobry”, które coś znaczyło
———————
Był czas, gdy sąsiad nie był tylko odgłosem zza ściany. Był punktem odniesienia. Czasem kompanem przez płot, czasem ręką do dachu, czasem głosem: „U was światło migało? Bo u mnie też”.
Nie chodziło o wielkie przyjaźnie. Wystarczyło „dzień dobry” i to nie z obowiązku, tylko z odruchu serca. Wystarczyła świadomość, że obok żyją ludzie, nie duchy. Ludzie z twarzami, imionami, historiami.
Była w tym wszystkim wspólnota losu. Kolejki do sklepów, które stawały się spotkaniami. Pożyczony cukier, śrubka do pralki, wkrętarka do Malucha. „Inaczej się nie dało”, więc się dogadywano. Była bieda i kontrola? Owszem. Ale też codzienna solidarność bo byliśmy po jednej stronie. Nie jako wrogowie, tylko towarzysze.
Dziś mówi się, że to zniknęło. Że każdy ma swoje życie, swój ekran, swoje słuchawki. Że sąsiad to już tylko odkurzacz, kapanie kranu, trzask drzwi. A jednak te echa samotności dudnią głośniej niż kiedykolwiek.
Bo choć jesteśmy w tłumie; w metrze, w sieci, w hałasie miasta. Badania mówią (wystarczy zapytać wujka googla), że aż 68 procent dorosłych Polaków przyznaje, że samotność czai się w ich cieniu: czasem jak cień za rogiem, czasem jak pusty talerz przy stole. Inne badania mówią o 61 procentach, które czują ją niemal codziennie jak mgłę, co osiada na szybach i nie daje wyjrzeć na zewnątrz.
Nie chodzi o to, by liczyć, kto jest bardziej osamotniony czy młodzi w swoich pokojach z poduszką pod głowę i telefonem w dłoni, czy starsi, co patrzą na puste krzesło przy oknie.
Ale te liczby szepczą: coś tu nie gra. Że nadmiar opcji nie wypełnia dziury w sercu.
Że nawet w 2025 roku, gdy aplikacje obiecują „połączenie na odległość”, to wciąż te puste krzesła przy stole przypominają, iż wirtualne lajki nie zastąpią ciepła dłoni podanej przez płot.
A przecież w wielu miejscach, choć nieśmiało, już zdarzają się małe cuda. Organizują je najczęściej lokalni zapaleńcy, lokalni animatorzy, stowarzyszenia, kooperatywy, koła gospodyń wiejskich, kluby sportowe, albo po prostu aktywni ludzie ze wsparciem grantodawców.
I tak pojawiają się potańcówki pod blokiem pełne muzyki i śmiechu, turnieje na boisku, gdzie sąsiad z parteru gra w karty z tym z piątego piętra, czy wspólne kolacje na patio, gdzie zapach grillowanych kiełbasek miesza się z historiami z życia.
Są już kina pod chmurką, wiejskie festyny, spotkania kół gospodyń, nawet te proste sąsiedzkie kawy”, które rozpalają iskrę w sercach przypominając, że liderem może być każdy, kto pierwszy powie: „A może razem?”. I to nie o funduszach, tylko o tym, by wyłonić tych, co pamiętają, jak smakuje wspólnota.
Może dzięki temu serdeczność sąsiedzka zawita też na klatki schodowe w blokach i do wiejskich ogródków, zasłoniętych dziś tujami od świata?
Czy da się to odwrócić bez kryzysu? Jest taka nadzieja, bo w trudnych chwilach wraca to samo: pandemia, wojna tuż za granicą, blackouty i nagle sąsiedzi się znają. A nawet w ciszy codzienności coś się tli. Bo choć świat się zmienił, to jednak ludzie wciąż potrzebują bliskości. Tylko dziś, w świecie pełnym pośpiechu, bliskość sąsiedzka nie przychodzi sama.
Trzeba ją znów zacząć… od początku.
Może od uśmiechu. Może od krótkiej rozmowy przez płot. Może od zwykłego: „Gdyby coś się działo, to proszę śmiało zapukać.”
To nie jest rewolucja, tylko iskry. Ale jak wiadomo, iskry rozpalają ogień. I już nie potrzeba wielkich haseł, które onieśmielają. A „Poznaj swojego sąsiada” bywa zbyt wysokim progiem, więc lepiej zacząć o stopień niżej.
Przecież siła małych gestów jest niepozorna: kontakt wzrokowy, pomoc z drzwiami, dwa słowa na klatce. A z tego rodzi się mikrorelacja. Najpierw jest twarz, potem rozmowa, potem zaufanie. Ot, takie sobie: – „Ooo, ładna roślina” → „herbata?” → „pożyczysz wkrętarkę?” … i tak powstaje sąsiedzka bliskość. Powoli, organicznie. Nie od święta.
To se uż ne vrátí – mówią. A może… wróci inaczej. Jeśli ktoś pierwszy powie „dzień dobry”. I jeśli ktoś drugi odpowie. Bo w końcu, w tym całym szumie ekranów i pośpiechu, to my jesteśmy tą nicią, co prawda cienką, ale mocną. Wystarczy ją pociągnąć.
A kto wie? Może jutro, w tym samym korytarzu, gdzie dziś mijamy się milcząco, usłyszymy echo tamtego „cześć”… i świat stanie się odrobinę cieplejszy.
Prawda?
Zbigniew S. Grzyb
——————-
Felieton z cyklu „PITOLENIE STAREGO GRZYBA 🍄”
Zostaw komentarz