Do pełnego wejścia nowych, amerykańskich sankcji na rosyjskie koncerny jeszcze chwila, więc piszę to co piszę z zastrzeżeniem, że, jak to u Trumpa, rzecz może się jeszcze w ostatniej chwili zmienić ale…
…ale jeśli Waszyngton podtrzyma deklarację o braku wyłączenia dla Węgrów, co oznajmił niedawno Trump, to będzie potężny cios dla Orbana. Pal sześć już nawet koszty i skutki gospodarcze, choć i w tych sprawach jest przecież nad Balatonem niewesoło. Węgry rozwijają się słabo, słabiej niż inne państwa regionu, a niezadowolenie społeczne z tego tytułu rośnie.
Niemniej, nawet jeśli aspekt gospodarczy weźmiemy w nawias, to taka postawa Białego Domu jest potężnym ciosem dla całej Orbanowskiej wizji, aktywności i legendy o wielkiej, geopolitycznej grze. Małe Węgry, licytujące zdecydowanie ponad swój potencjał, miały w tej wizji obficie korzystać na trzymaniu podobnego dystansu i sprytnej grze z Waszyngtonem, Pekinem, Brukselą oraz Moskwą.
Rok temu Orban tryumfował, bo w ramach „wielkiej gry” obstawił jednoznacznie sukces Trumpa w wyborach za Oceanem. Nie miał po prawdzie wiele do stracenia, bo relacje fideszowskich Węgier z administracją Bidena i tak były fatalne. Tak czy inaczej pojawił się szybko na specjalnej audiencji u zwycięzcy a wiele osób twierdziło, że oto węgierski przywódca będzie teraz wraz z Trumpem „rozdawał karty”.
Wiktorowi Orbanowi taki amerykański zastrzyk propagandowych i realnych sukcesów bardzo by się zresztą przydał, bo po raz pierwszy od 15 lat stoi on obecnie przed tak poważnym ryzykiem, jakim jest możliwość przegrania przyszłorocznych wyborów. Węgrzy w swej większości może i są dumni, widząc lidera na światowych salonach ale… no właśnie, nie widzą przełożenia „wielkiej gry” na swoje domowe budżety.
Specjalne relacje z Moskwą nie przyniosły Węgrom radykalnie niskich cen surowców. Mówi się przy tym wręcz o dość chłodnym traktowaniu węgierskiego przywódcy przez Kreml. Wojny polityczne, prowadzone z Komisją Europejską kosztowały konkretne środki, które Budapesztowi nie zostały wypłacone. Szerokie otwarcie kraju na chińskie inwestycje daje wprawdzie realne korzyści gospodarcze, nie są one jednak w stanie stać się kołem zamachowym, pozwalającym na rozwojowy przełom.
Na to wszystko dokłada się teraz jeszcze „cios w plecy” od Trumpa, sojusznika, z którym Orban „miał rozdawać karty”. Prezydent USA zaś, z typową dla siebie nonszalancją, w sprawie wyjątków od sankcji na rosyjskie podmioty, oznajmił, że:
„- On [Orban] poprosił o zwolnienie. Nie przyznaliśmy mu go, ale jest moim przyjacielem.” Prawda, że urocze?
<Wśród serdecznych przyjaciół psy zajaca zjadły> mówi stare, polskie porzekadło i ciężko nie odnieść wrażenia, że „zaprzyjaźnione”, zdawałoby się, mocarstwa, dosyć brutalnie przypominają w ostatnim czasie Węgrom, że są oni państwem grającym, no właśnie, jednak w lidze zajęczej. „Wielka gra” na razie odbija się nad Dunajem raczej „wielką czkawką”.
Czy to oznacza, że Orban przegra przyszłoroczne wybory? Nie, sprawa jest ciągle otwarta a lider Fideszu pozostaje hegemonem lokalnej sceny, dysponującym ogromnymi możliwościami w polityce, gospodarce i mediach.
Niemniej, nauka jaka płynie z węgierskiego przykładu jest dosyć oczywista – w stosunkach międzynarodowych można, a czasem nawet należy trochę blefować, czy licytować powyżej własnego potencjału. Trzeba jednak mieć świadomość, że to zawsze gra na krótką metę i nie opierać na blefie całej swojej strategii, bo weryfikacja, dokonywana przez silniejszych graczy, może okazać się niekiedy bardzo bolesna.
Autor: Robert Winnicki
Polski polityk, w latach 2009–2013 prezes Młodzieży Wszechpolskiej, jeden z twórców oraz pierwszy prezes Ruchu Narodowego, poseł na Sejm RP VIII i IX kadencji.
			
											
				
					
		
									
	
	
	
	
	
Zostaw komentarz