Jako prawicowy ateista uważam wierzących katolików w większości za przyjaciół. To oni – może nie jako jako jedyni, ale jako szczególnie predystynowani – rozumieją moją argumentację, chociaż ją programowo odrzucają. Rozumieją ją, bo nie zostali ukształtowani od A do Z w paradygmacie materialistycznym. W sumie – tak samo jak ja!

Dla tych, co mnie mniej znają – zostałem wychowany w rodzinie katolickiej i odebrałem wszystkie sakramenty. Wiarę porzuciłem dopiero pod koniec liceum, czyli na progu dorosłości.

Być może dlatego tak dobrze czytam te wszystkie analogie między polityką a teologią. Być może dlatego rozumiem mechanizm, który stanął za kryzysem współczesnego chrześcijaństwa.

To, że nie jestem osobą ukształtowaną w całości w paradygmacie materialistycznym, ale niejako rozdartą między chrześcijańskim imaginarium a obecną, postchrześcijańską kulturą Zachodu pozwala mi dość swobodnie czytać przeszłość i przyszłość. Nie znam, oczywiście przyszłości – nie wiem, co wypadnie za tydzień w Toto-Lotku, ale dobrze rozumiem MEGATREND kulturowy, w którego korycie przebiegają współczesne procesy społeczne.

Ten megatrend ma swoje korzenie w XII wieku i jest bardzo stary. Nie jest zatem niczym „obcym” naszej kulturze – wręcz przeciwnie! Przez całe wieki płynął „podziemnym prądem” niejako równolegle do oficjalnej, kontrolowanej przez Kościół katolicki kultury łacińskiej a samodzielność zaczął zyskiwać w Renesansie. Ostatecznie – wygrał. Dziś on jest „głównym nurtem” a tradycja wyrażana przez naukę Kościoła stała się marginesem.

Takie są fakty.

Wobec nich się określam. Widzę katolików jako sprzymierzeńców, gdyż nikt tak dobrze jak oni nie widzi tego procesu. Oni go źle interpretują, ale go widzą. Podległy materialistycznemu paradygmatowi mainstream kultury nie umie już wgłębić się w te procesy. Są one dla niego nieczytelne tak samo, jak alegorie malarstwa epoki przedprzemysłowej. Oni nawet symboliki Romantyzmu nie potrafią już pojąć.

Problem z ludźmi wiary polega jednak na tym, że oni nie tylko myślą, ale też wierzą. Wierzą w stare archetypy, wierzą, że pewne ustalone dyspozycje ludzkiej natury zawsze prowadzą w tym samym kierunku – do Boga i jego przykazań.

Ja już w to nie wierzę. Co więcej – mój katolicki rodowód pozwala mi dobrze zrozumieć, że religia chrześcijańska jest kompletnie niespójna. Jest właściwie połączeniem dwóch zupełnie różnych religii. Na naszych oczach obserwujemy właśnie upadek pierwszej z nich – wyrażonej w tradycji biblijnej. Dla współeczesnego chrześcijaństwa Pięcioksiąg, to już tylko zapowiedź nadejścia Jezusa. Nic więcej się nie ostało. Biblia, to uwertura do nadejścia Odkupiciela – kompletnie bez znaczenia dla współczesnego chrześcijaństwa. Zniknęło z niego Niebo, zniknęło Piekło. O Czyściu czy Odchłani już nikt nie wspomina. To wszystko stało się odległe i czysto symboliczne. Takoż – cały „Logos” – mądrość boża.

Przepowiedział to już w XII wieku Joachim de Fiore. Zapowiedział „śmierć Boga” i jego przepowiednia wypełniła się. On jest duchowym ojcem tego „podziemniego prądu”, który zdefiniował postchrześcijańską Europę – Trzeciej Epoki zapowiedzianej przez średniowiecznego Cystersa.

Moim zdaniem, przekaz Chrystusa stał się dla Europy i zbawieniem i koszmarem. Uwolniony od starożytego bóstwa – stał się trującym źródłem apokaliptycznej immanencji. Apokaliptycznej – gdyż jednostka wyzwolona z bezpośredniej zależności od transcenentnego bytu wciąż odczuwa destruktywny przymus samospełnienia – własną „godność”, która zmusza ją do „samorealizacji”. Kiedy wszyscy uzyskają tę możliwość – historia się skończy. Dzieje się zamykają. To jednak jest wbrew ludzkiej naturze przywiązanej do materii – dlatego ów koniec świata musi iść w parze z ostatecznym wyzwoleniem – wejściem ludzkości na Olimp, gdzie będzie równa bogom wyzwolonym z doczesności, lub jej zejściem do świata zwierzęcego, gdzie życie toczy się jak w roju – gdzie jednostki same z siebie wiedzą, jakie jest ich miejsce w hierarchii i wyzbywają się wszelkich aspiracji. I tu i tam ich życiem zarządza czysta miłość.

Problem polega na tym, że jestem przekonany, że ten scenariusz wynika dosłownie z „chrystusowego” komponentu religii chrześcijańskiej, podczas gry moi zaprzyjaźnieni katolicy tego nie widzą i wydaje im się, że to Szatan szpece ludziom do ucha.

Bardzo trudno jest znaleźć kontakt intelektualny z osobami tak usposobionymi. Figura Złego wyjaśnia łatwo wszystkie „fuckupy” i ratuje przekoanie o nadzwyczajnej mądrości „prawd wiary”. Tymczasem te „prawdy” są do niczego. Nie sposób dziś w oparciu o naukę chrześcijańską sprokurować spojnego programu politycznego, który nie jest programem lewicy. Wyparcie Logosu oznacza de facto wyparcie wszelkiego moralnego uzasadnienia dla przemocy. Tak – Jezus rozrzucił stoły handlarzy w Świątyni i poganiał profanów batem, ale – co ma dziś z tego wynikać? Kto jest profanem? Co jest „święte”? Skoro Logos umarł – nic nie jest święte! Nie ma żadnego uzasadnienia dla tabu – żadnego! Nawet Jezus go nie ma!

Dlatego katolicy są dziś i moimi przyjaciółmi i przeszkodą w realizacji celu politycznego. Są wsparciem na krótką metę i zawadą na dłuższą. Współczesna prawica musi odrzucić chrześijańskią fiksację i wytworzyć nową etykę przekraczającą chrześciańskie ograniczenia. Musi zrehabilitować przemoc. Nie można stale nadstawiać policzka.

Tak – Chrystus ukazał nam – ludziom – piekło jakie nosimy w sobie i powinniśmy tę żabę zjeść. Tak – każdy z nas może być potworem! Ale to nie znaczy, że mamy z powodu tej świadomości usiąść i dać się ukrzyżować. To zły, fałszywy wybór!

Za zdjęcie dziękuję p. Tadeusz Matuszkiewicz