Nowotwór choroba XXI wieku. Przedstawiam dzielne Kobiety, które walczą z nowotworem piersi lub dróg rodnych. Apeluję pamiętajcie: profilaktyka jest bardzo ważna, badania piersi i cytologia. Oczywiście warto też, by nie zapominać, że nowotwory atakują nie tylko kobiety, choć te są chyba najczęstsze.

Moimi bohaterkami są trzy kobiety, zupełnie różne. Połączone chorobą, opowiedzą o swoich zmaganiach.

Pani Aleksandra (Pani Ola chciała zostać anonimowa) Sylwia Hałupka i Agnieszka Nowomiejska. Każda z Pań dostała te same pytania, jednakże historia każdej z nich jest inna.

Pani Ola mówi o sobie:  „Jestem po czterdziestce, nigdy mnie życie nie rozpieszczało. Małżeństwo zostało zweryfikowane przez chorobę. Trudno jest być w związku a tak naprawdę być ciągle samotną. Pracuję, jestem szczęśliwa mając blisko córkę. Nie żałuję, że zachorowałam, rak, później depresja pokazała mi na kogo mogę liczyć. Czasem się wkurzam gdy ktoś pochopnie mnie ocenia. Myślę sobie, oj ubierz moje buty i przejdź się moimi ścieżkami”.

Aga Nowomiejska mówi o sobie: „Jestem Agnieszka. Lat 50. Mama dwóch najcudowniejszych córek, już pełnoletnich. Żyję sobie z partnerem Krzysztofem. Jestem nauczycielką klas młodszych i pedagogiem specjalnym. Kocham swoją pracę. Moim marzeniem jest to, aby wróciła ta szalona, odważna Aga sprzed choroby, ale niestety obawiam się, że to tak szybko nie nastąpi, jeśli w ogóle.. .Życzę wszystkim zdrówka, Zdrówka i jeszcze raz zdrówka”.

Sylwia Hałupka: „Jestem sobie Sylwia tak mnie ochrzcili mam 38 lat mieszkam sobie szczęśliwie z mężem i synem w Świnoujściu pracuje świruje i pomagam jak trzeba”.

Renata Bedra.: Jak się Pani dowiedziała o chorobie?

Pani Ola.: – Robiłam badania dopuszczające do pracy. W przychodni gdzie były badania dowiedziałam się, że potrzebny jest RTG płuc. Biłam się z myślami czy jechać do domu po zdjęcie czy robić nowe. Stanęło że zrobię nowe, przecież to tylko formalność.

Z gotowym zdjęciem pojawiłam się u lekarza medycyny pracy. Jakież było moje zdziwienie gdy okazało się że Pani doktor doszukała się nieprawidłowości.

Później wszystko poszło taśmowo. Guz w płucach i na oskrzeli…

A.N.: – Dowiedziałam się podczas badaniu usg.

Sylwia Hałupka.: – Niestety nie miałam nawyku palpacyjnego badania sobie piersi.

Nie potrafię tego do dziś wytłumaczyć co się zadziało i dlaczego akurat 23 listopada 2022 roku po kąpieli zaczęłam „macać” sobie piersi. Dziś myślę że mam gdzieś u góry jakiegoś swojego anioła który czuwa nade mną  i akurat wtedy powiedział: „Sylwia zrób sobie badanie, dotknij swoich piersi”, no i tak to się zaczęła moja przygoda z rakiem…

R.B.: Jaki to rodzaj nowotworu?

A. N.: – Luminalny A, g2. Ki do 15. Zajęty węzeł z przekroczeniem torebki. Mastektomia, limfadectomia z ekspanderem. Wymiana na implant w sierpniu 2024.

Hormonozależny więc zależny od hormonów.  Estrogenu i progesteronu. Dlatego leczenie głównie polega na antyhormonoterapii. Tak zwanej podwójnej blokadzie. Wprowadzanie w sztuczna menopauza poprzez zastrzyk, implant reseligo co 28 dni. I tabletki antyhormony na 10 lat. G2 średni stopień złośliwości. Ki do 10 więc powoli rósł i powoli się dzielił. Her ujemny. Nie wykazuje nadekspresji białka. Luminalny A. Ponoć jeden z łagodniejszych, choć oczywiście złośliwy.

Sylwia Hałupka.:  – Złośliwy nowotwór sutka z naciekami her -Hormonozależny.

Pani Ola.: – Guz w oskrzeli i płucach , mięśniak macicy, wielkości grejpfruta.

R.B.: Ile trwało leczenie i jak je Pani znosiła?

Pani Ola.: – Od diagnozy do operacji kilka miesięcy. Pierwsza była terapia farmakologiczna ale okazała się nieskuteczna. Wtedy zostałam przygotowana do operacji. Od samego początku zdawałam sobie sprawę z tego , że będę miała usunięte narządy rodne. Operacja była robiona w prywatnym szpitalu bo zależało mi abym jak najszybciej wróciła do pełnej formy.

A N.: – Leczenie zaczynając od diagnostyki trwało jedenaście miesięcy. A więc…. 24 listopada usg, na którym Pan doktor nie pozostawiał złudzeń. Szczerze, to nie umiałam znaleźć wyjścia z gabinetu. Pierwsza myśl, dobrze, że nie mam małych dzieci. Zadzwoniłam do mojego partnera. Krótko, rzeczowo. Mam raka. Potem do przyjaciółki Joli. Obydwie nie wierzyłyśmy, że rozmawiamy o mnie i o raku. Najgorsze były telefony do córek.  Obydwie za granicą. Najgorszy moment mojego życia. Oczywiście obydwie w płacz. Do końca życia nie zapomnę tej rozmowy, ich strachu, bezradności i młodszej Wiktorii, którą ze zdenerwowania musiała dmuchać w jednorazową rękawiczkę bo dostała takiej hiperwentylacji. Przekazywałam im tą informacje ale z takim uczuciem, że nie mówię o sobie. Później tel do mamy… katastrofa. Ona płakała, a ja miałam wrażenie, że jutro się obudzę i wszystko będzie ok. Kolejne dni to umawianie biopsji, wizyta u rodzinnego po zwolnienie. Nie byłam w stanie chodzić do pracy. Całe dnie w łóżku. Z nikim nie rozmawiałam, nie odbierałam telefonów, nie jadłam. Żyłam jak automat. Wyczyściłam służbowy laptop z osobistych plików, upoważniłam córki do kont bankowych. Rozmawiałam z partnerem jak to będzie jak mnie zabraknie. Generalnie żegnałam się z życiem. Mało spałam, jeśli już budziłam się z bezdechem. Nie potrafiłam płakać.  Do teraz nie potrafię. Po miesiącu decyzja, że muszę szukać pomocy psychiatry bo nie dam rady przetrwać nawet diagnostyki. Pan doktor super, empatyczny na ten najgorszy czas dość szybko i w miarę mocno przytłumił moje emocje. Dobre, silne leki. Kolejne badania i stres przed wynikami. Jeździłam na tą onkologię i tylko dzięki mojemu Krzyśkowi tam nie zginęłam. On pilnował terminów, dosłownie prowadził mnie za rękę od gabinetu do gabinetu. Przyjechały córki, a ja nawet dla nich nie potrafiłam wyjść z tej czarnej rozpaczy… Tryb zadaniowy włączył się po pierwszych pomyślnych wynikach stopnia zaawansowania. Tomograf- czysto, scyntygrafia- czysto, RM głowy- czysto. Na konsylium pojechałam z moimi córeczkami. Byłam już bardziej świadoma, wiedziałam czego oczekuję. To był pierwszy moment, że uwierzyłam… Potem szlam już jak burza. Operacja, chemia, radioterapia. To był tryb mega zadaniowy. Po zakończeniu leczenia systemowego zaczęło znowu być dziwnie. Głowa nie była gotowa na odpoczynek. Więc trzeba było ją czymś zająć. Rehabilitacja, spotkania w Klubie Amazonek, zapisałam się na ćwiczenia… Antydepresantów już nie biorę, czasami coś na sen lub jak jadę na kontrolne badania i wizyty do Gliwic. Jedno wiem na pewno. Moje życie już NIGDY nie będzie takie jak przed chorobą…

S.H.: – Oficjalnie diagnozę dostałam od radiologa na USG 25.11.2022 dr Koryzma (mega specjalista) powiedział mi od razu nie jest dobrze, powiedział mi co mam zrobić, gdzie się udać, zgodnie z jego zaleceniem poszłam do lekarza rodzinnego po kartę DILO (jest to karta która umożliwia szybką diagnostykę powiedzmy z pierwszeństwem) i 29.11.2022 byłam już z mężem w Zachodniopomorskim Centrum Onkologii w Szczecinie. Tam zostałam przyjęta bardzo szybko dr Szram zerknął tylko na USG i powiedział, że jest bardzo dobrze i dokładnie opisane i skierował mnie na cito na dalszą diagnostykę tzn rtg, mammografie i USG z biopsją. Cały grudzień zleciał mi na czekaniu na wynik z biopsji i reszty badań tzn do świąt. Oczywiście międzyczasie pojechałam też prywatnie do dr Ucińskiego który również mi zrobił USG i stwierdził to samo co radiolog oczywiście wyjaśnił mi co to za nowotwór jakie są rokowania, ale ja z tamtej wizyty niczego nie pamiętam jedyne, co pamiętam to, to, że zadałam dr pytanie:

„Panie doktorze czy ja umrę”?

W odpowiedzi usłyszałam:

„Zanim Pani umrze będziemy Panią leczyć, ten rodzaj nowotworu ma dobre rokowania zastosujemy u Pani 4 etapowe leczenie zaczynając od operacji, chemioterapii, radioterapii i hormonoterapii”.

Kiedy przed świętami otrzymałam wynik z biopsji wtedy już wiedziałam że nadzieja którą miałam że to jakaś pomyłka jakiś torbiel zniknęła. Reszta potoczyła się bardzo szybko 2 stycznia miałam konsylium na którym powiedziano że ratunkiem dla mnie jest mastektomia bo jest bezpieczniejsza niż operacja oszczędzająca póki nie mam przerzutów na węzły wtedy wraz z mężem zgadzaliśmy się na wszystko tylko żebym była zdrowa i mogła dalej żyć.

Operacje miałam 13 go stycznia 2023 roku w piątek wtedy myślałam, że pechowy i się oczywiście bałam, że coś się stanie dziś uważam, że to był szczęśliwy 13-go piątek dla mnie, bo pozbyłam się dziada.

Po 4 tyg. od operacji przyszedł wynik potwierdzający 1 biopsję o na konsylium zadecydowano, że dalsze leczenie to chemioterapia i hormonoterapia na 5 lat, radioterapia nie była potrzebna gdyż nie miałam przerzutów na węzły chłonne. Po 2 dniach od konsylium miałam podaną 1 chemię tzw czerwoną tę najsilniejszą miałam  4 wlewy co 3 tyg i następnie miałam mieć 12 tzw białych co tydzień ale na pierwszej białej chemii dostałam wstrząsu anafilaktycznego (straszne uczucie miałam wrażenie że zaraz zejdę z tego świata) i dr zadecydowała, że zmieniamy chemię i miałam też białą ale już co 3 tygodnie, oczywiście dostałam sterydy, leki odczulające, które musiałam brać 2 dni przed chemią i dzień po i jakoś poszło 14 lipca wybrałam ostatni wlew i to był dzień kiedy mogłam zadzwonić dzwonkiem na cześć teg, o że zakończyłam leczenie.

Jeśli chodzi o kwestie jak się czułam więc powiem tak operację zniosłam bardzo dobrze w piątek operacja, a w poniedziałek już byłam w pracy o 16, chemię też znosiłam nie najgorzej dzień po chemii czyli sobota bo każdą chemię miałam w piątki czułam się jak Robocop siły opadały w niedzielę i trwało tak do wtorku, środy, miałam mdłości, czasami biegunki i dużo spałam, ale tu również nie mogę narzekać bo uważam że łagodnie się ze mną leczenie obeszło wiem że mogłoby być znacznie gorzej.

Ale muszę zaznaczyć że psychicznie nastawiłam się tak, że jak przeżyję operację (której bałam się przeogromnie) to chemię przejdę jak czołg i tak było jak się nastawiłam chwilę kryzysu miałam już po zakończonej chemii kiedy to wyniki leciały na łeb na szyję wtedy zaczęłam odczuwać brak sił dostawałam napady paniki, skoki ciśnienia, ale w szpitalu postawili mnie na nogi podając kroplówki, wspomagałam się też naturalnymi suplementami aby dojść do siebie

R.B.: Czy jest Pani już zdrowa?

Pani Ola.: Zdrowa… póki co nic się nie dzieje. Mam nadzieję, że już tak zostanie. Jeśli zmagam się z demonami to nie są one nowotworowe.

A.N.: Boję się powiedzieć, że jestem zdrowa. Zakończyłam leczenie systemowe. Jestem na reseligo I antyhormonoterapii na 10 lat. Miałam raka, , więc zdrowa byłam kiedyś. Nawet nie zabiłam w dzwon zwycięstwa na koniec leczenia. Już do końca życia będę bać się wznowy i przerzutów.

S.H.: Dobre pytanie na wypisie ze szpitala mam napisane leczenie zakończone i usłyszałam od Pani doktor: Gratuluję jest Pani zdrowa.

Ale….

I właśnie jest to ale minęło już pół roku od zakończonej chemioterapii, ale ani ciało, ani dusza, ani głowa niestety jeszcze nie są w 100% zdrowe, aczkolwiek na pewno nie jest też aż tak źle jak u innych, a więc chyba nie mam co narzekać

Wstaję chodzę śmieje się pracuje czasami imprezuje więc nie jest źle. Reasumując oficjalnie dostałam informację, że jestem zdrowa, reszta leczenia to tzw kosmetyka.

R.B.: Czy bliscy i rodzina byli wsparciem w chorobie?

Pani Ola.: Niestety nie byli. Mąż nie stanął na wysokości zadania. Dla niego kobieta bez macicy to nie kobieta. Miałam dwoje dzieci, nie zamierzałam mieć więcej. Dla mnie to nie był problem. Jednak dla mojego męża już tak. Kilka dni po operacji usłyszałam, że nie jestem kobietą i mój mąż się mnie brzydzi. Oczywiście zdawałam sobie sprawę z tego, że mój mąż nie jest mistrzem dyplomacji. Jednak tego się nie spodziewałam.

Podczas chemii miałam wsparcie przyjaciół, mówi się że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie, moi okazali się najlepszymi na świecie. Rodzicom się nie przyznałam, nie czułam potrzeby. A tzw. obcy ludzie nie pozwolili mi się poddać.

A.N.: Moja rodzina była dla mnie ogromnym wsparciem, partner również.

S.H.:….. to jest temat który do dziś wywołuje łzy w oczach.

Tak, moi najbliżsi mąż Filip cudowny kochany najwspanialszy i syn Jakub wtedy 14 latek stanęli na wysokości zadania. Wspierali mnie na każdym kroku ciągnęli w górę byli ze mną i dla mnie choć wiem że bywały bardzo ciężkie chwile i momenty. Byłam czasami nieznośna, okropna, płaczliwa zdołowana ale zawsze zostałam przytulona przez męża i słyszałam do ucha „Będzie dobrze razem damy radę, przejdziemy przez to razem, nie wolno Ci się poddać i zwątpić”. Oczywiście miałam też wsparcie rodziców i mojej cudownej mamy chrzestnej.

R.B.: Czy polska służba zdrowia podołała?

Pani Ola.: Pamiętam gdy wchodziłam na wlewy, to uwielbiałem mieć słuchawki na uszach, ogromne serce poduszkę pod pachą. Zawsze witały mnie uśmiechnięte pielęgniarki dla których ważna byłam ja, jako pacjent.

A.N.: Polaka służba zdrowia… hmmm. Byłam przygotowana do każdej wizyty. Odbyłam wiele prywatnych konsultacji. Grupa wsparcia Amazonek, Onko Siostry ich wiedza bardzo mi pomogła.

S.H.: Kurczę powiem Ci że mam nadzieję że tak w końcu dziś żyje ,jestem . Mam możliwość i przyjemność rozmowy z Tobą. Powiem tak, ja nie należałam i nie należę do tych osób co szperały i w internecie doszukiwały się, dociekały, itp. Mnie nic w temacie tej choroby nie interesowało, dziś wiem, że nie chciałam tego wiedzieć, ta wiedza zewsząd nie była mi potrzebna, podeszłam do tego zadaniowo i pomyślałam sobie tak że jest to choroba jak każda inna, przejdę operację dadzą mi leki i będę zdrowa. (oczywiście dni zwątpienia i płaczu były).

Ja po prostu oddałam się w ręce lekarzy śmieje się że byłam jak taka „krowa na łańcuchu prowadzona” na zasadzie: idź tam, zrób to a ja szłam po prostu.

Jeśli chodzi o opiekę w ZCO W Szczecinie nie powiem złego słowa, ani na lekarzy, ani na cudowne empatyczne kochane pielęgniarki. Czuję się osobą zaopiekowaną i dobrze prowadzoną do dziś.

R.B.: Czy były chwile zwątpienia?

Pani Ola.: Chwile zwątpienia mam co jakiś czas. Gdy kilka lat temu zachorowałam na depresję bywa, że jest mi trudniej. Oczywiście, jestem zaopiekowana, biorę leki. Dzięki przyjaciołom nie czułam się pozostawiona samej sobie. Wiem, że to bardzo ważne. Jest też On, taki dla którego taka kobieta jak ja bardzo mu odpowiada.

A.N.: Chwilę zwątpienia mam do dzisiaj. Nigdy nie można się poddawać. Trzeba pozwolić sobie upaść na kolana i powstać. Nigdy nie można się poddawać. Trzeba pozwolić sobie paść na kolana i powstać. Korzystać z pomocy lekarzy specjalistów, chociażby psychiatry. Szukać wsparcia na grupach. Amazonki życie po diagnozie, Rak piersi oswoić strach. Mieć stały kontakt z Onkosiostrami. Pozwolić sobie na chwilę słabości, strachu. Ale na siłę stawiać się do pionu i żyć… Pokochać siebie od nowa.

R.B.: Czy choroba nowotworowa zbliżyła Was jako rodzinę?

Pani Ola.: Mam cudowną córkę, ona jest moim azylem. Mąż niestety nie podołał. Bliscy za to egzamin zdali na celujący.

A.N.: Zawsze byliśmy bardzo zżytą rodziną więc wiedziałam, że mogę na Nich liczyć. Nadal bardzo się kochamy, wspieramy… Choroba nauczyła mnie, że nic nie jest dane nam na zawsze.

S.H.: Oj tak moja droga, bardzo dużo dostaliśmy, porządną lekcję życia w dość młodym wieku bo umówmy się do wiekowych osób Nas nie zaliczam. Mnie ta choroba nauczyła bardzo dużo zrozumiałam, że praca to nie wszystko, że jeśli zrobię sobie urlop świat się nie zawali, że nie we wszystkim muszę być najlepsza i pierwsza , że kiedy organizm daje mi sygnał Sylwia odpocznij to odpoczywam.

Jako rodzina zaczęliśmy się cieszyć każdym dniem, zrozumieliśmy, że my, Nasze relacje, Nasz czas jest bezcenny.

R.B.: Czy komuś chciałaby Pani podziękować?

Pani Ola.: Ogromne podziękowania dla moich przyjaciół i tych którzy byli od święta jak i tym którzy praktycznie cały czas trzymali mnie za rękę. Lekarzom i pielęgniarkom z bielskiego szpitala. Robicie fantastyczną robotę. Mojej córce, która nie do końca rozumiała co się dzieje, ale wiedziała , że sama jej obecność jest mi potrzebna. Mojemu mężczyźnie a przy tym najlepszemu przyjacielowi, bez Ciebie by mnie tu już nie było…

A.N.: Za wszystko dziękuję mojej Rodzinie, moim córkom, Aleksandra i Wiktoria kocham nad życie. Mojemu partnerowi, Krzysztof zdałeś egzamin życia, mojej Mamie- to mój Anioł. Dziękuję onkosiostrom z wymienionych grup, lekarzom, a nade wszystko dziękuję Bogu i mojemu Aniołowi Stróżowi, że mają jeszcze do mnie cierpliwość.

S.H.: Kurczę oczywiście jest parę osób którym byłam jestem i będę bardzo wdzięczna. Pierwszy jest mój mąż Filip którego bardzo kocham i mam nadzieję i zamiar spędzić jeszcze wiele wiele szczęśliwych lat należy mu się medal za ostatni rok.
Mojemu synowi który musiał szybko wydorośleć który musiał znosić moje humory widok leżącej matki po chemii nie mającej siły wstać za jego pomoc i wsparcie na każdym kroku Kuba kocham cię. Mojej przyjaciółce Katarzynie na którą mogę liczyć zawsze i wszędzie o każdej porze dnia i nocy (Helena pamiętaj że działa to w obie strony). Są jeszcze inne osoby Ela z Czarkiem którzy są jak drudzy rodzice, oczywiście rodzicom mojej przecudownej mamie chrzestnej Basi którą kocham bardzo zawsze ze mną była jest i będzie, jest jeszcze Pawełek na którego też zawsze mogę liczyć Agusia moja onkosiostra z grupy Amazonek z którą cały czas mam kontakt i dzięki której cokolwiek wiem na temat choroby która pamięta za mnie jakie leki mam kupować i jakie wyniki miałam kiedyś. Śmieje się, że bez niej zginę w tej chorobie Są Nasi pracownicy którzy stanęli na wysokości zadania i w ostatnim roku spisywali się cudownie na medal zresztą jak zawsze. Ale nie powiem choroba też zweryfikowała paru tzw. przyjaciół z niektórymi moje relacje się skończyły a z niektórymi nabrały intensywności, no i nie mogę zapomnieć o moich klientach z pracy którzy też się martwili, dbali o mnie sokami, owocami, no przecudowni są po prostu.

R.B.: Dziękuję Wam za rozmowę. Poniżej przedstawiam te dzielne Wojowniczki, które wygrały walkę z nowotworem: