Staliśmy przed zamkniętymi drzwiami kościoła, jak te dwie sierotki, czekające na zmiłowanie. Farę miano otworzyć dopiero za godzinę na adoracje obrazu.
Na zewnątrz panował ziąb. Granatowe chmury gnane od Cergowej, szybowały nad Duklą, jak eskadry zeppelinów, z których lada chwila sypnie śniegiem. Szwendaliśmy się po miasteczku, marznąc i zabijając czas. U Bernardynów był pogrzeb, więc nie dało się wejść. Dopiero kiedy kondukt prowadzony przez mnicha ubranego w brązowy habit i ceremonialną chustę na głowie, opuścił świątynie, wkradliśmy się do wnętrza.
Złota trumienka z relikwiami stała w bocznej kaplicy, jakby zawstydzona skromnością ekspozycji. Patrząc na nią, pożałowałem Jana, że złożyli go w tak mało honorowym miejscu. Miałem wrażenie, że dla Bernardynów, ważniejszy był fotel papieski, królujący w nawie głównej na pamiątkę wizyty Ojca Świętego, niż splendor ich patrona. Siedzisko fotela odgrodzone było od profanów plecionym sznurkiem z kutasikami. Przez chwilę miałem ochotę, odwiązać sznurek, usiąść na tronie i zrobić sobie selfie, ale szybko przegoniłem zuchwałe zachcianki.
Opuściliśmy Bernardynów, tak jak weszliśmy – boczkiem, bez świętej trwogi ani ekstazy. Na pożegnanie pomachałem Janowi, patrzącemu na nas z naiwnie odmalowanego fresku. Malarz przedstawił świętego z uniesionymi rękami, gdy wyglądał przez dziurę w chmurze. Groził nam, czy błogosławił ?
Uparłem się na Duklę. Przymierzałem się do niej za każdym razem, kiedy przyjeżdżaliśmy z wizytą do gościnnego domu przyjaciół w Jaśle.
Z Jasła do Dukli jest żabi skok, ale nigdy się nie składało. Może się lękałem? Bo tam był koniec świata. Miejsce, gdzie diabeł mówi dobranoc. Ziemia świętych i pustelników, potępieńców i przemytników. Dziura na krańcu Polski, którą magnacki kaprys obdarował rokokowym cackiem – świątynią Marii Magdaleny, podobną do bombonierki, na dnie której zamiast słodkiej czekoladki, leżał sarkofag pięknej Amalii.
O tych miejscach tak pisał w swojej mikropowieści Stasiuk – ”Dukla uwertura pustych przestrzeni, podkarpacki Hel z którego można tylko wracać. Urbanistyczna Ultima Thule”
A jeszcze przed Stasiukiem był Białoszewski. Czytałem go w połowie lat 70-tych, kiedy przygotowywałem się do egzaminu z poezji współczesnej. Egzamin oblałem, ale fragmenty wiersza do dzisiaj, tłuką mi się po głowie.
W rokokowej Dukli bije dzwon
…………………………………………………
Dziś oto
Francuskim ogrodem szumna
Od pałacu na wyspie w koturnach
Błękitna od kolebki
Z domu i męża rokokowa
Pani Amalia z Brühlów Mniszchowa
Dlatego staliśmy pod kościołem, jak te sierotki, czekając na kościelnego, żeby nas wpuścił. Chciałem w końcu zobaczyć na własne oczy ten cud. Posmakować dukielskich słodyczy. Dotknąć i poczuć. Zlizać marmurowy lukier z nagrobka Amalii.
Przymierzałem się do tego od dawna. Ale dopiero teraz, kiedy kostucha ostrym knykciem poskrobała mi serce, zdecydowałem się zaspokoić stare pragnienia
Napisałem, że – “przymierzałem się do – nagrobka”
Zabrzmiało to, jak wyznanie nekrofilia. Albo bufona, który jedzie na koniec Polski, żeby obstalować sobie pomniczek na wzór tamtejszego arcydzieła sztuki sepulkralnej.
Albo artystycznego snoba, podążającego wtórnym tropem lektur.
Ale kiedy w końcu otworzyły się bramy Marii Magdaleny, weszliśmy razem z tłumem miejscowych, którzy wypełnili nawę.
Parafianie zasiedli w ławach i oddali się adoracji obrazu Najświętszego Serca Jezusowego.
Cesia modliła się z nimi, a ja odprowadzany niechętnymi spojrzeniami wiernych, udałem się do kaplicy, w której stał sarkofag Amalii.
Cała była w kokardkach, koronkach, tasiemkach. Na głowie miała nocny czepek w stylu francuskim. Na ramionach szlafroczek, spod którego pienistą kaskadą wylewały się falbany sukni. Drzemała wsparta na łokciu prawej ręki. W drugiej trzymała półotwartą książkę.
Woskowy alabaster jej sukni, łamał się, giął i multiplikował w blasku luster, okalających kaplice. Spod sukni wystawał spiczasty pantofelek z kokardą.
Na cokole widniała data zgonu – 1772. Zmarła w roku pierwszego rozbioru Polski. Jej zięć Szczęsny Potocki dla, którego dopuściła się zbrodni, nie spełnił pokładanych w nim nadziei.
Szykowali Szczęsnego na króla polskiego
Pochowali w mundurze oficera rosyjskiego
Przypomniał mi się ułomek wiersza Mirona, a z nawy dobiegał głos wiernych:
– Serce Jezusa, włócznią przebite
– Serce Jezusa, krwawa ofiaro grzeszników
– Serce Jezusa, nadziejo umierających
Byłem w Dukli.
Autor: Marek Szarek
Zostaw komentarz