Rektor pan lubił być na bieżąco z publikacjami podległych mu pracowników. Nie czytał ich jednak w całości, ale przeglądał i zawsze udzielał cennych porad i podpowiedzi. Nawet jeśli nie znał się na danym zagadnieniu czy dziedzinie. Zawsze, ale to zawsze umiał sformułować jakąś wartościową myśl. Niektórzy pracownicy przychodzili do niego z jeszcze niedokończonym tekstem lub wręcz z jego zarysem, po poradę. Rektor pan uwiedziony zaufaniem, jakim go darzono, udzielał wówczas odpowiednich wskazówek.
Czasem, gdy bolały go oczy od patrzenia w przyszłość, wzywał do swojego gabinetu sekretarkę, by czytała mu na głos wybrane fragmenty artykułów, które zgodnie z jego rozporządzeniem trafiały następnie do czasopisma naukowego noszącego jego imię. Był bowiem całkowity zakaz publikowania gdzie indziej. Poza rodzimym wydawnictwem. Dlatego też każdy numer miesięcznika pt. Rectorus Omnibus liczył sobie nawet dwa tysiące stron.
Sekretarka czytała, a Rektor pan leżał na sofie z nogami bez butów w górze za to w białych skarpetkach NIKE zakupionych po taniości w Malezji. Czasdem kazał sobie dany fragment przeczytać powtórnie, gdyż go zafrapował. Gdy zasypiał, sekretarka kulturalnie najpierw zniżyła głos, a następnie przykrywszy Rektora pana alabastrowym kocykiem, bezszelestnie opuszczała jego gabinet, by zająć się pasjansem w komputerze.
– Jest Rektor pan? – zapytał sekretarkę wykładowca dwa lata przed emeryturą, trzymający za szyję, w mocnym uścisku jednego z asystentów.
– Jest ale odpoczywa właśnie, po ciężkim dniu pracy. Za godzinę się obudzi. Tymczasem proponuję, aby pan profesor przywiązawszy asystenta za nogę do kaloryfera, ułożył się wygodnie w kącie poczekalni. Tylko bez chrapania bardzo proszę. – zaznaczyła sekretarka.
Asystent został przywiązany za lewą nogę do kaloryfera, zaś profesor skuliwszy się w kłębek zasnął na godzinę w kącie.
– Rektor pan zaprasza – powiedziała sekretarka kopnąwszy lekko w bok śpiącego jeszcze profesora. – Odwiązałam już panu asystenta, może pan wejść do gabinetu Rektora pana.
– Witam pana, profesorze, co pana do mnie sprowadza? – zapytał Rektor pan odpalając papierosa bez filtra. – Nie częstuje pana, bo wiem, że pan niepalący, ale może lampka koniaku? – zapytał o 9:35 rano Rektor pan.
– Butelkę bym wolał, bo lampka mnie tylko rozdrażni. – powiedział szczerze profesor.
Rektor pan wyjął z barku jedną z tysiąca butelek i wręczył profesorowi, a ten bez namysłu rozpoczął konsumpcję.
– To z czym pan profesor do mnie przychodzi? – zapytał Rektor pan.
– Z nim – odpowiedział profesor wskazując palcem na asystenta. – On mi czyta w myślach i potem to zapisuje i publikuje. Ale to są moje myśli, nie jego. On je jedynie kopiuje, a potem podpisuje swoim nazwiskiem. I zbiera za to punkty, których ja nie mam, bo jeszcze myślę zanim napiszę coś. Okrada mnie z mojej umysłowości wybitnej. Jest złodziejem intelektualnym!
– Panie profesorze, pozwoli pan, że się znowuż położę… – otóż widzi pan, świat zmierza do przodu, a ten przód w odróżnieniu od tyłu, jest nam wciąż nieznany. Kula ziemska toczy się niczym kula bilardowa po stole, który do niej nie należy. Być może pański asystent tak naprawdę jest panem tylko w przyszłości. Niech pan raczy na to spojrzeć z tej perspektywy.
– Faktycznie! – zakrzyknął profesor. Co za myśl! Przecież on to ja, tylko wydłużony w czasie!
Profesor odwiązał asystenta, uwalniając go ze smyczy. Ten zaś pobiegł od razu ku wolności. Do garażu podziemnego, gdzie zawsze było wesoło.
Zostaw komentarz