(Zeznania żurnalisty -recydywisty).
Do Rydułtów, będących wówczas dzielnica Wodzisławia Śląskiego, trafiłem na przełomie maja i czerwca 1980 roku. Jako młodszy redaktor dwutygodnika Górnicze Wiadomości byłem tam nawet na lewym etacie.
Czyli jak się to mówi, siedziałem górnikom na łopacie. Redakcja znajdowała się w centrum miasta, a poszczególni redaktorzy zostali rozmieszczeni na czterech kopalniach tego miasta.
W sierpniu zaczęły się strajki. Tytuł zaczęło powoli przejmować Śląskie Wydawnictwo Prasowe RSW. Słynne między innymi z oszczędzania. Przestano mi więc dotować prywatną kwaterę w Jodłowniku i zakwaterowano w Domu Górnika Kopalni Rydułtowy. Ulica Ofiar Terroru.
Mieszkałem w jednym pokoju z Krzyśkiem, kolarzem, któremu też zweryfikowano zatrudnienie i kazano zjeżdżać pod ziemię.
Na początku września 1980 zaczęły się strajki równie w branży węglowej. Kopalnia stanęła. Trwały negocjacje. Jak palant stałem kilka godzin i słuchałem komunikatów przez głośniki, patrzyłem na rodziny, które przez płot podawały jedzenie i potrzebne rzeczy strajkującym, aż wreszcie znalazł się przedstawiciel sztabu Solidarności, chociaż to wtedy się to jeszcze nie nazywało.
Co ja za jeden I po co tu stoję albo przemówię do robotników i powiem że ich popieram albo powinienem sobie iść. Nie skorzystałem z tej oferty…
Potem, chociaż obsługiwałem prasowo kopalnie Anna w Pszowie, związkowcy z Rydułtów zaprosili mnie do pokładu, który miał wysokość 40 cm! Chcieli mi pokazać w jakich warunkach pracują. Zrobiło to na mnie wrażenie. Na dyrekcji kopalni też, bo miała potem pretensje. Tyle wspomnień, które odżyły po ostatniej tragedii.
Kopalnia to inny świat. Coraz bardziej przemijający, ale trzeba pamiętać.
Szczęść Boże.
Zbigniew Zew Wieczorek
Zostaw komentarz