Głównym wydarzeniem Europejskiego Festiwalu Smaku w Lublinie był występ Dominiki Zamary, polskiej diwy operowej ogłoszonej przez włoską prasę sopranem totalnym. Dominika Zamara to artystka, która wychowała się artystycznie we Włoszech. W 2006 roku zdobyła stypendium Państwowego Konserwatorium w Weronie. W 2007 roku ukończyła z wyróżnieniem Akademię Muzyczną we Wrocławiu, na koncie ma indywidualne studia z Alidą Ferrarini, Bruno Polą, Enrico De Mori. Jej debiut w świecie operowym zaczął się w roku 2010 w operze La Boheme Giacomo Pucciniego w roli Mimi pod dyrekcją Maestro Enrico De Mori oraz partii Giorgietty w operze “Płaszcz” (Il tabarro). W 2011 roku zaśpiewała główną partię w światowej premierze opery Tramonto Gaetano Coronaro, pod dyrekcją Maestro Stefano Carliniego, w Teatro Olimpico w mieście Vicenza we Włoszech. W 2012 roku zadebiutowała w Stanach Zjednoczonych, w Warner Grand Theater w Los Angeles, występując wspólnie z kompozytorką Marią Newman i orkiestrą kameralną z Holywood. Od tego czasu Dominika Zamara koncertuje na scenach operowych całego świata. Wykonuje utwory od baroku po współczesność, śpiewa w dziesięciu językach. W bazylice Dominikanów sopranistka księżniczka światowej opery wykonała między innymi utwory Jana z Lublina.
Robert Szkutnik: Dlaczego Lublin i dlaczego taki a nie inny repertuar?
Dominika Zamara: Zakochałam się w tym mieście i lubię tutaj występować, bo to nie pierwsze moje spotkanie z Lublinem. Dlatego to miasto wybrałam na światową premierę wykonania „Ave Maria” Tiziano Bedettiego. Towarzyszyli mi Claudio Gasparone, wenecki muzyk, kontrabasista, wiolonczelista, pedagog i reżyser, który zagrał na violi da gamba oraz Gianfranco Messina na organach. Dodam, że obronił dyplom w klasie fortepianu w Konserwatorium im. Giuseppe Verdiego w Mediolanie. A Jan z Lublina, a właściwie z Kraśnika, bo tam był zakonnikiem to kompozytor i organista mało znany, a szkoda. To, co warto podkreślić to fakt, że w jego zbiór utworów to ogromna księga zawierająca kilkaset kompozycji w różnych stylach, w różnych gatunkach, pochodzących z różnych ośrodków muzycznych. Śmiało można powiedzieć, że jest to największą kolekcja muzyki na instrumenty klawiszowe w szesnastowiecznej Europie. W nieco już dzisiaj zniszczonych oprawach wykonanych z desek powleczonych brązową skórą znalazło się 260 papierowych kart o wymiarach 320 × 205 mm. Zapisano je niemiecką notacją tabulaturową, będącą kombinacją symboli nutowych z literami. Rękopis zawiera ponad 230 utworów, dwie rozprawy teoretyczne i ponad 250 przykładów muzycznych o przeznaczeniu dydaktycznym. Badania muzykologów wskazują, że w jego powstaniu uczestniczyło kilka osób, a pojawiające się przy niektórych utworach daty sugerują, iż kompilowano go przez ponad dekadę (1537‒1548). Nie ulega wątpliwości, że głównym skryptorem i posiadaczem księgi był wyróżniony na oprawie Jan z Lublina. Znajdziemy tam ponad 20 preambulum w różnych tonacjach, lecz także religijne i świeckie utwory pochodzące z tradycji niemieckiej, francuskiej, włoskiej, niderlandzkiej i polskiej. Zbiór zawiera między innymi kompozycje Seweryna Konia, Mikołaja z Krakowa i Mikołaja z Chrzanowa. To wyjątkowy zbiór, bardzo go pokochałam. No nie jest to Vivaldi, w tym sensie, że on rozumiał głos ludzki, a Jan głównie ukochał instrumenty. Jednak trzeba Jana popularyzować, bo to część naszego dziedzictwa.
Niedługo ma pani odebrać nagrodę muzyczną w USA? Może nam pani opowie co to za nagroda i za co?
– W USA odbywa się konkurs American Prize. Zostałam tam wyróżniona razem z prof., Wiesławem Rentowskim za Tryptyk do tekstów polskiej poetki narodowości żydowskiej Zuzanny Ginczanki (1917-1944) w aranżacji na klarnet, fortepian i sopran. Tryptyk 1945 zwyciężył w kategorii Wokalnej muzyki kameralnej. Doceniono moją interpretację oraz kompozycję Wiesława Rentowskiego. Jury brało pod uwagę różne aspekty, w tym interpretację i nagranie. Warto dodać, że nagrodzono także inny utwór profesora Rentowskiego En mis suerfios na alt i fortepian. Tryptyk miał swoją premierę w zeszłym roku podczas moich występów w Dallas. Kompozycja oparta jest na trzech wierszach Ginczanki: Mesytacja i Non omnis moriar. Wykonawcami oprócz mnie byli Karen Lim-Smith skrzypce oraz Cameron Hoffman fortepien. Uwielbiam śpiewać muzykę maestra Rentowskiego, bardzo dobrze pisze na mój głos, ma swój indywidualny i specyficzny styl. Moim zdaniem jest jednym z najlepszych współczesnych kompozytorów. Świetnie pisze na głos. Jestem zaszczycona, że ten jego utwór w moim wykonaniu został nagrodzony. W tym roku także wystąpię w Dallas z towarzyszeniem Lori Ardovino klarnet i Clipperem Ericksonem na fortepianie.
Coraz więcej pracuje pani w USA. Z czym związana jest ta aktywność muzyczna?
– Jak pan wie wykonuję muzykę od baroku do współczesności. I właśnie ostatnio dużo pracuję z muzykami ze Stanów Zjednoczonych. Artyści z Nowego Jorku piszą nawet dla mnie utwory, które mają premiery światowe. Na przykład grupa kompozytorów skupiona w New York Composers poprosiła mnie o wykonanie wierszy Henry’ego Wadswortha Longfellowa do muzyki kompozytora Timothy’ego Millera. Jestem tam Performing Artist Sopran. Najważniejsze, że mogę czerpać z doświadczeń muzyki współczesnej. Przydaje się tutaj moja skala głosu i nietuzinkowe podejście do interpretacji, emisji głosu, bo przecież operę kojarzymy jako sztukę konserwatywną.
Dlaczego premiera mszy skomponowanej przez prof. Rentowskiego o Janie Pawle 2 nie odbyła się w Wadowicach?
– W Wadowicach jeszcze nie śpiewałam, ale udało mi się wykonać część mszy Sanctus w Płocku, a potem w Niepokalanowie. Ponadto uroczysty koncert W hołdzie Janowi Pawłowi II udało się zrealizować pod batutą maestro Jason’a Tramma z Nowego Jorku. W programie były Stabat Mater Pergolesiego oraz Messa Brevis dla Jana Pawła II, skomponowana przez maestro Davida Boldriniego. Koncert odbył się się w bazylice św. Ambrożego i Karola przy via del Corso w Rzymie.
Podobno oprócz klasycznego śpiewu lubi też Pani „cięższe” brzmienia? Lubi pani Queen i Black Sabbath.
– Uwielbiam ciekawe eksperymenty muzyczne i zabawę moim głosem. Jestem zodiakalnym Strzelcem i mam nieokiełznany charakter, dlatego zawsze poszukuje nowych dróg muzycznych, czasem dość kontrowersyjnych. Oprócz Opery bardzo kocham ciężką muzykę metalową, gotycką, psychodeliczną. W 2000 roku wraz z muzykami z rodzinnego Wrocławia założyliśmy zespół opera metalowy Wishing Well, z którym koncertowaliśmy po całej Polsce przez pięć lat. To były mega odjechane czasy. Nagraliśmy nawet dwie płyty. Wystąpiliśmy też w telewizji podczas Brylantu Roku. Stworzyliśmy również bardzo kontrowersyjny spektakl Benedictus. Dodam, że zaśpiewałam również na Festiwalu Blues Brother Days pieśni Roberta Johnson głosem operowym. Mam również kilka ciekawych projektów na przyszłość zostałam zaproszona przez managerkę Smashing Pumpkins do wspólnego przedsięwzięcia muzycznego oraz do mega produkcji rock-opery we Włoszech, której kompozytorem jest Marco Fedalto.
Nie żałuje pani? Może miałaby pani fanów metalu jak Nightwish, który był zrazu rozpoznawany poprzez wokal operowy Tarji Turunen?
– Można gdybać. Jednak muzyka klasyczna oferuje znacznie więcej możliwości. Ale dzięki takim projektom byłam w stanie przekazać młodym ludziom, czym jest opera. Dzięki występom z Wishing Well wielu z nich pokochało ten gatunek muzyki, chodziło później na spektakle operowe i moje koncerty. Gdybym miała coś promować jako diva metalowa to bliżej mi do Vadera niż Negrala.
Czy w Polsce nie można zrobić kariery na scenie operowej czy też po prostu muzycznej?
– W Polsce mamy bardzo wiele utalentowanych młodych osób, które niestety nie mają najmniejszej szansy na przebicie się, gdyż wciąż forsowane są te same osoby już od wielu lat lub młode gwiazdki jednego sezonu, które są tylko produktem biznesowym, nie mające jednak nic wspólnego z profesjonalną muzyką na wysokim poziomie. Bardzo dużo moich kolegów niezwykle zdolnych po akademiach muzycznych umiera z głodu, gdyż są zbyt dobrzy, aby wejść na rynek muzyczny. Spytasz pewnie, dlaczego tak jest. Odpowiedź jest prosta: bo byliby zagrożeniem dla wielu. Największym polskim wokalnym talentem na kanwie muzyki popowej już od lat jest dla mnie Edyta Górniak, która jest prawdziwą artystka, posiada piękną barwę, siłę głosu, osobowość artystyczną.
Jak polskiej śpiewaczce operowej udało się zrobić karierę we Włoszech, ojczyźnie opery? Jak pani wspomina początki swojej kariery?
– Mój dziadek Stanisław był jedynym muzykiem w rodzinie i od zawsze inspirował mnie swoją cudowną grą na organach. Słysząc ją przenosiłam się mentalnie w mój własny magiczny świat, którego scenografię sama sobie kreowałam. Odmienny od trudnej w tym czasie rzeczywistości i cierpieniach, które mnie otaczały. Dzieciństwo było niezwykle trudne, zatem nauka na organach i fortepianie była dla mnie oazą spokoju i piękna. W kwestii wokalnej niezwykle zainspirowała mnie pani profesor Hanna Celejewska, która uwierzyła w mój głos i przyjęła mnie do swojej klasy wokalnej do Szkoły Muzycznej we Wrocławiu. Dzięki pani profesor pokochałam operę, jej dramatyzm, monumentalizm i tak jest do dnia dzisiejszego. Na piątym roku studiów na Akademii Muzycznej we Wrocławiu dowiedziałam się, że mogę otrzymać stypendium w znanym Konserwatorium Muzycznym w Weronie. Jedynym warunkiem było nagranie swojej płyty. To było wyzwanie. Udało się! Na szczęście mój głos bardzo się spodobał ludziom, którzy decydowali o przyznaniu stypendium.
Co było dalej?
– Zaczęłam studiować i mieszkać w Weronie. To miasto kultury i sztuki. Było to dla mnie bardzo inspirujące. Myślę też, że było to przeznaczenie. A może działanie opatrzności boskiej. Gdybym została w Polsce, byłoby mi trudniej zacząć artystyczną drogę. W Włoszech bardzo ceni się operę. Włoscy śpiewacy technikę śpiewu operowego mają we krwi. Nauczyłam się tam między innymi techniki wokalnej bel canto. Dużo ludzi pyta mnie, jak udało mi się osiągnąć taki sukces? To dzięki naprawdę ciężkiej pracy i wielu wyrzeczeniom. Sztuka wymaga poświęcenia i zaangażowania serca. Miałam ogromne szczęście, że mój głos spodobał się maestro Enrico De Mori, wybitnemu dyrygentowi z Teatro alla Scala w Mediolanie, który pracował z samą Marią Callas. Mistrz bardzo dużo wymagał, ale wkrótce zadebiutowałam pod jego batutą. A potem maestro wielokrotnie zapraszał mnie do udziału w koncertach z jego orkiestrą w Veronie. Pod batutą Enrico De Mori zaśpiewałam partię Mimi w operze „Cyganeria” Giacomo Pucciniego w Padwie. W końcu doczekałam się sukcesu, a włoskie media nazwały mnie nawet soprano eccezionale czyli sopran wyjątkowy.
Muzyka. Czym jest dla Ciebie?
– Jest dla mnie wszystkim. Uratowała mnie wielokrotnie z depresji i uleczyła z myśli samobójczych, które bardzo często miewałam w dzieciństwie. Muzyka nauczyła mnie wierzyć w siebie i zbudowała moje własne poczucie wartości, którego kiedyś nie posiadałam. Podczas koncertów czuję się szczęśliwa, gdyż mam szansę przekazać ludziom emocje. Wzruszyć, rozbawić, rozbudzić kontemplacje. Czasem wydaje mi się, że mam magiczną różdżkę w moim głosie. W zamian publiczność daruje mi uśmiechy, łzy, światło, a to sprawia, iż moje życie ma sens. Szczerze mówiąc ja zawsze marzyłam o Wiedniu. Włochy to była zupełna niespodzianka. Na czwartym roku wrocławskiej Akademii Muzycznej okazało się, że istnieje szansa otrzymania stypendium na roczną naukę we włoskim prestiżowym Konserwatorium Muzycznym w Veronie. Nagrałam płytę i okazało się, iż mój głos spodobał się we Włoszech i przyznano mi to stypendium, które było dla mnie ogromną nagrodą za moją ciężką pracę. Pamiętam godziny dziennie spędzone przy fortepianie, gdzie pracowałam nad techniką wokalną i repertuarem. Może to był prezent od mojego dziadka Stanisława, który już był w tym czasie po drugiej stronie Światła. Myślę, iż jego duch uchronił mój talent. Może gdybym została w Polsce moje losy potoczyłyby się inaczej. Zaś Włochy na pewno rozwinęły mnie bardzo wokalnie, miałam szansę nauki u wybitnych mistrzów włoskiej sztuki wokalnej a to jest bezcenne.
Skąd taki sentyment do muzyki Chopina i Belliniego?
– Chopin i Bellini byli w bliskich relacjach i wzajemnie się inspirowali. Słychać to w ich utworach. Ponadto mnie jest blisko do bel canta, gdzie jest piękne legato i piękna fraza. Warto wspomnieć, że nagrałam płytę z pieśniami Chopina. W epoce romantyzmu prawie wszyscy kompozytorzy tworzyli pieśni, ale Chopin był pod tym względem postacią wyjątkową, bo skomponował ich zaledwie kilkanaście i nie przywiązywał do nich żadnej wagi. Ani jedna z pieśni nie została przez Chopina przeznaczona do druku, większość utworów wokalnych wpisywał do sztambucha bliskich sobie kobiet. Mimo to, za życia kompozytora utwory te cieszyły się ogromną popularnością, a Życzenie biło wprost rekordy. Pieśni te krążyły w rozmaitych odpisach, pojawiały się także wydania pirackie – pojedynczo drukiem bez aprobaty kompozytora. Z takich wydań korzystał Franz Liszt tworząc wirtuozowskie parafrazy na temat sześciu z nich. Na szczęście, po śmierci kompozytora zebrał i wydał te pieśni Juliusz Fontana wielki przyjaciel Fryderyka Chopina.
Czy opera to gatunek muzyki dla każdego?
– Uważam,że tak. Chociaż może bardziej we Włoszech niż w Polsce. Tam na ulicy można usłyszeć prostego człowieka, który nuci arie operowe, a nawet może zaśpiewać całe przedstawienie. W Polsce opera nie cieszy się takim powodzeniem. Znają ją tylko koneserzy, a reszta publiczności poznaje dokonania włoskich mistrzów poprzez ekran filmowy gdzie gangsterzy słuchają muzyki operowej, a nawet podśpiewują podczas morderstw. Szczególnie tu, w Italii, gdzie prawie wszyscy od najmłodszego do najstarszego znają na pamięć popularne utwory operowe, np. Pucciniego i Verdiego. Dużo zależy więc od edukacji muzycznej.
Czym jest dla pani muzyka, a w szczególności opera?
– Muzyka jest dla mnie wszystkim. Uratowała mnie wielokrotnie z depresji i uleczyła z myśli samobójczych, które bardzo często miewałam w dzieciństwie. Nauczyła mnie wierzyć w siebie i zbudowała moje własne poczucie wartości, którego kiedyś nie posiadałam. Podczas koncertów czuję się szczęśliwa, gdyż mam szansę przekazać ludziom emocje. Przeznaczenie, które jedni nazwą Bogiem, a inni Stwórcą hojnie obdarowało mnie instrumentem wokalnym o dużej skali oraz skrajnej wrażliwości na świat. Zatem moją misją i prawdziwą miłością jest śpiew. Jest zresztą takie powiedzenie wywodzące się od św. Augustyna, który powiedział: „Kto dobrze śpiewa – podwójnie się modli”. Muzyka jest źródłem przeżyć duchowych i metodą. Jej rola polega na dostrojeniu duszy do wiecznej harmonii, jak z kolei twierdzili pitagorejczycy, a duszę słuchającego pobudza do dążenia do tej samej harmonii, która prowadzi do miłości Boga. Dobre dźwięki, muzyka, tak jak dobre życie, przybliża nam drogę do Boga.
Czy z wykonywania muzyki operowej można się utrzymać?
– Tak. Oczywiście żyję dobrze z muzyki gdyż koncertuje na całym świecie. Jestem szczęśliwa iż robię to co kocham.
Czy udało się pani zrealizować swoje marzenia?
– W pewnym sensie tak. Mam za sobą występy m.in. w Accademia del Teatro alla Scala di Milano, Mostra del Cinema i La Biennale di Venezia; rola Dori w operze Un Tramonto G. Coronaro (Teatro Olimpico, Vicenza); Avery Fisher Hall, Lincoln Center (Nowy Jork); Manuel Ponce Hall (Meksyk); Teatrze Verdiego w Padwie (La Serva di Padova); w oratorium Haydna „Stworzenie” (Chicago); National Opera Center w Nowym Jorku; na Festiwalu Operowym Mythos z operą Aida Verdiego w Starożytnym Teatrze w Taorminie; na Sycylii podczas inauguracji Festiwalu InCanto Barocco; Teatr Mercadante (Altamura) – arie koncertowe S. Mercadante; Gloria Vivaldiego (Nowy Jork); oraz w Sala della Protomoteca, w Campidoglio w Rzymie. W 2023 roku dołączyłam do grona międzynarodowych artystów performatywnych New York Composer Circle. Muszę się pochwalić, że w kwietniu przyszłego roku zadebiutuję w USA na scenie Carnegie Hall. Wykonam tam Mozarta i coś prof. Rostowskiego.
Kogo z artystów sceny operowej ceni pani najbardziej i z kim chciałaby pani zaśpiewać?
– Zdecydowanie z nieżyjącą już Marią Callas. To artystka o niezwykłej wrażliwości i wyobraźni wokalnej. Uwielbiam jej niezwykły sposób identyfikacji ze swoimi bohaterkami operowymi. Ponadto fascynują mnie Renata Tebaldi, Luciano Pavarotti i Placido Domingo. Z młodszych Andrea Bocelli.
Największe marzenie?
– Tego nie zdradzę żeby nie zapeszyć, ale powiem, że moim marzeniem jest ciągły rozwój, szczególnie w dziełach Verdiego i Pucciniego, a także Wagnera. Może kiedyś uda mi się wystąpić na wagnerowskim festiwalu w Byreuth.
Dziękuję za rozmowę.
Z Dominiką Zamara rozmawiał Robert Szkutnik.
Bardzo ciekawy wywiad. Oby więcej takich.