Wczoraj wyrzuciła mnie ze znajomych „rosnąca gwiazda” polskiej wiolinistyki, skrzypaczka Marię Sławek.
Marysię Sławek poznałem niegdyś osobiście, mam do niej numer telefonu i nawet pomogłem kiedyś naprawić jej stronę internetową, która miała pewne problemy. Marysia jest Żydówką i od kilku lat intensywnie eksploruje tę swoją żydowską identyfikację zabierając chętnie głos w sprawach kultury żydowskiej, ale nie tylko. Dość jednoznacznie bowiem przyjęła narrację Żydowskiego Instytutu Historycznego w sprawach wiadomych a wczoraj zamieściła wpis zawierający listę ofiar zbrodni w Jedwabnem opatrzoną komentarzem, że są to ofiary mordu dokonanego przez Polaków i że chociaż było wśród Polaków paru bohaterów, to jednak większość Żydów mordowała i jest to rzecz, której naród polski wciąż jeszcze nie „przepracował”.
Pozwoliłem sobie na komentarz, który postaram się w miarę dosłownie odtworzyć poniżej. Muszę go odtwarzać z pamięci, bo wpis został przez Marię Sławek skasowany a ja bez słowa dostałem „bana”. O tym, że mój komentarz został skasowany wiem od innej osoby, która śledziła tę dyskusję.
Piszę o tym, gdyż wydaje mi się, że mój komentarz spełniał wszystkie normy cywilizowanej dyskusji a jego usunięcie bez słowa świadczy o tym, jak w tej sprawie wygląda „debata” ze stroną żydowską.
Napisałem tak:
———–
Wydaje się, że nieco lekkomyślnie pozwoliłaś sobie na jednoznaczne przypisanie całej winy za zbrodnię w Jedwabnem stronie polskiej, pomimo tego, że wciąż nie do końca wyjaśniona jest rola żołnierzy niemieckich z tzw. Einsatzkommando, kórzy w niej uczestniczyli. Zaznaczam, że nie kwestionuję udziału Polaków w tej zbrodni, ale niepokoi mnie to kompletne pominięcie możliwej inspiracji ze strony Niemców, uwzględnienia jakiejkolwiek możliwości ich udziału w postaci nakłaniania, zachęt finansowych (chociażby rekompensaty za spaloną stodołę), czy nawet bezpośredniego zaangażowania w mord – to wszystko jej pominięte nawet jako hipoteza, i to przecież pomimo wielu świadczących za taką możliwością argumentów podawanych przez historyków IPN. Mówiąc wprost – w Twoim wpisie nie ma ani słowa o tzw. sprawstwie kierowniczym strony niemieckiej, co przecież wydaje się dobrze udokumentowane.
Uważam, że Twój wpis w tym sensie wpisuje się w szerszy obraz relacji polsko-żydowskich przedstawiany przez historyków Żydowskiego Instytutu Historycznego. Obraz ten charakteryzuje się koncentracją samych drastycznych obrazach różnych zbrodni w sposób abstrahujący od tła historycznego i ich zewnętrznych okoliczności. W ten sposób, jako jedyną przyczynę mordów wskazuje się de facto „odwieczny” polski antysemityzm, który był potęgowany przez „faszystowską” narrację ówczesnej prawicy i Kościół. Narracja badaczy ŻIH jest zbieżna z obrazem „Polaka-bydlaka” od dawna funkcjonującym w środowisku Żydów amerykańskich, co zostało opisane i udokumentowane w głośnej książce Danuty Goshki pt. „Biegański – stereotyp Polaka-bydlaka w stosunkach polsko-żydowskich i amerykańskiej kulturze popularnej”.
Narracja ta właściwie zrównuje nastawienie Polaków wobec Żydów z Hitlerowcami i wytwarza obraz międzywojennej Polski jako kraju bardzo podobnego do hitlerowskich Niemiec. Można z niej odnieść wrażenie, że polski antysemityzm międzywojenny był w istocie zjawiskiem identycznym jak antysemityzm niemiecki – zjawiskiem sztucznie wykreowanym przez ówczesną prawicę i Kościół na potrzeby czysto polityczne, zjawiskiem pozbawionym materialnego oparcia, opartym wyłącznie na przesądach i nieuzasadnionych uprzedzeniach. Podkreśla się w szczególności jego „iście barbarzyński” charakter – jakby wyjątkowy, niespotykany nigdzie indziej w Europie.
Poprzez wyizolowanie w relacjach samego aktu zbrodni i zderzania ich z tekstami antysemickich agitek z epoki wytwarza się nastawienie, że w ówczesnej Polsce celowo przygotowywano atmosferę pogromową, właściwie chyba po to, aby wraz z Niemcami dokonać „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej”.
Wszystko w oderwaniu od realiów historycznych. Po pierwsze, młode i słabe państwo polskie po odzyskaniu niepodległości – inaczej jak hitlerowskie Niemcy – naprawdę miało problem wieloetniczności. 30% mniejszość żydowska nie dość, że wyznawała inną religię i posługiwała się obcym językiem, to jeszcze w większości nie mówiła w ogóle po polsku i żyła nie tylko w izolacji, ale też – co jest zawsze pomijane – w samoizolacji. Wystarczy wspomnieć muzikal „Skrzypek na dachu”, żeby dojść do wniosku, że wg współczesnych standardów postawa Tewiego Mleczarza była wobec „gojów” po prostu rasistowska. Mówiąc krótko, ówcześni Żydzi, poza mieszkańcami kilku wielkich miast, byli elementem obcym kulturowo, broniącym swojej odrębności, unikającym „bratania się” Polakami. W ich rękach był właściwie cały ówczesny handel, co prowadziło do licznych konfliktów. Nawet Stefan Żeromski zauważał, pisząc o sukcesach polonii brazylijskiej, że „polscy chłopi, którzy wyemigrowali do tego kraju radzą sobie wyśmienicie, gdyż są wreszcie wolni od krępującego ich we wszystkim żydowskiego pośrednictwa”. Izolacja ta miała swoje konsekwencje – ma rację prof. Tokarska-Bakir, że wokół Żydów narosła cała masa „legend o krwi”, ale nawet ona przyznaje, że są one właściwie wszystkie pochodzenia niemieckiego.
Zarazem – co było dla mnie uderzające – pomija ona właściwie rolę relacji tzw. Frankistów, czyli członków żydowskiej sekty założonej przez Jakoba Franka. Frankiści uciekając się do autorytetu władz Kościoła katolickiego postarali się o zorganizowanie dysputy w Kamieńcu Podolskim w 1757 roku, podczas której wyznali wiarę w Boga i mesjaństwo Chrystusa oraz ukazali, że w Talmudzie zawarty jest nakaz używania krwi chrześcijańskiej. W 1759 roku we Lwowie postarali się o zorganizowanie drugiej publicznej dysputy, podczas której udowadniali, że ortodoksyjni Żydzi dokonują mordów rytualnych na chrześcijanach. Obficie składali zeznania, że w podziemiach synagog skrycie morduje się chrześcijańskie dzieci wyrabiając z ich krwi macę.
Jednym słowem – niezależnie od prawdziwości tych zeznań – „legendy o krwi” nie były wytworem polskiego zabobonu i ciemniactwa, ale opierały się na licznych publicznych relacjach samych Żydów zeznających przeciw innym Żydom.
W ówczesnym społeczeństwie polskim wciąż też pamiętano rolę Żydów w masowym fałszowaniu monety polskiej, czego dokonywano z inspiracji niemieckiego króla Fryderyka Wielkiego.
Wilhelmińska propaganda skutecznie zaś niepokoiła społeczeństwo polskie koncepcją „Judeopolonii” – przypominam, że Eligiusz Niewiadomski zastrzelił prezydenta Narutowicza właśnie dlatego, że był przekonany, że Narutowicz wspiera tę właśnie koncepcję.
Napiętych stosunków polsko-żydowskich w okresie międzywolennym nie ułatwiało też wielkie zaangażowanie młodzieży żydowskiej w światowy ruch komunistyczny. Lewica radośnie tłumaczy, że swoiste uwielbienie Żydów dla państwa sowieckiego wynikało wprost z polskiego antysemityzmu, jednak – nawet zbrodnia w Jedwabnem nastąpiła na skutek donosu, który przeciw lokalnemu oddziałowi poskich partyzantów złożyli – jeśli dobrze czytam – jednen Polak i grupa kilku członków mniejszości żydowskiej.
Zarazem – biorąc pod uwagę realia międzywojennej Polski i jej ok. 50 letnie zapóźnienie wobec ówczesnego Zachodu, ogólny poziom antysemityzmu nie odbiegał od tego, co działo się w Europie Zachodniej pod koniec XIX wieku. Przypominam, że słynna sprawa Dreyfusa doczekała się we Francji finału dopiero w 1906 r.!
W ogóle – biorąc pod uwagę napięcia wyznaniowe, klasowe, polityczne i społeczne związane z obecnością znaczącej mniejszości żydowskiej w przedwojennej Polsce trzeba uznać, że państwo to bardzo skutecznie radziło sobie z radykalizmem dochowywało wszelkich starań, żeby powstrzymywać eskalację antyżydowskich nastrojów. Dopiero jego destrukcja na skutek podwójnego ataku ze strony hitlerowskich Niemiec i sowieckiej Rosji doprowadziła do załamania się względnej równowagi. Rosjanie wykorzystywali Żydów do zwalczania polskiego oporu, zaś Niemcy wprowadzili terror karzący śmiercią za pomoc Żydom i cały system zachęt skłaniający do ich denuncjowania. A nawet pomimo tego, polskie Państwo Podziemne walczyło z szabrownictwem. Strona żydowska uważa, że robiło „zbyt mało”, ale przecież Armia Krajowa naprawdę miała wiele innych zadań i trudno, żeby koncentrowała się właśnie na tym jednym temacie.
Jako polityczny realista uważam, że na terenie Polski w okresie II Wojny Światowej zostały spełnione wszyskie „podręcznikowe” warunki zaistnienia konfliktu etnicznego, który – moim zdaniem – wcale nie wynikał z „barbarzyńskich skłonności” Polaków albo z wyłącznie z „podjudzania” przez siły prawicy narodowej, ale miał głębokie korzenie materialne, wynikające ze sprzeczności interesów klasowych i politycznych między ludnością polską i żydowską. Pomimo tego w okresie międzywojennym państwo polskie próbowało prowadzić politykę „jagiellońską” opartą na pokojowym współistnieniu dwóch narodów. Między różnymi obozami politycznymi istniała równowaga a żadna licząca się siła polityczna nie wysuwała propozycji fizycznej „likwidacji” Żydów, co od początku było programem niemieckiej NSDAP.
Poza marginalnymi incydentami większość skierowanych przeciw Żydom akcji sprowadzała się do haseł w rodzaju „nie kupuj od Żyda” – zasadniczo identycznych, jak dzisiaj spotykane „nie kupuj od Niemca”. Pogromy Żydów miały miejsce w kilku ograniczonych lokalizacjach na wschodzie kraju i tylko w okresie bezpośrednio po odzyskaniu niepodległości, co można tłumaczyć jako echo prześladowania Żydów w zaborze rosyjskim. Można było obserwować wzrost postaw antysemickich w latach 30-tych, co było czasem wielkiego ogólnoświatowego kryzysu gospodarczego, kiedy wzrost nastrojów antyżydowskich jest widoczny w całej Europie i w USA. To przecież właśnie on był przyczyną odmów przyjęcia z jakim spotykali się Żydzi uciekający z Niemiec jeszcze w okresie międzywojennym. Los transatlantyku MS St. Louis jest tu wymownym przykładem. Polska znowu nie była tu jakimś szczególnym wyjątkiem.
Tymczasem narracja badaczy ŻIH idzie w stronę podkreślania ekscepcjonalizmu polskiego antysemityzmu, który Polacy rzekomo „wyssali z mlekiem matki”. Postawa Polaków jest moralnie zrównywana z Hitlerowcami a rola tych, którzy pomimo skrajnie niekorzystnych okoliczności Żydów wspierali – skrupulatnie marginalizowana. Sugeruje się wręcz, że więcej polskich Żydów zginęło z rąk Polaków niż Niemców.
Osobiście uważam, że tezy te nacechowane są pewnym rewanżyzmem i oczekwianiem, że Żydom należą się od Polaków już nawet nie tylko przeprosiny, ale wprost – materialna rekompensata za utracone mienie. Jako dowód „polskiej chytrości” przypomna się tu chętnie słowa z książki Kazimierza Wyki „Życie na niby” (1945) „Na Niemców wina i zbrodnia, dla nas klucze i kasa”. Zapomina się, że argument moralny Wyki zmierzał nieco w inną stronę. Wyka agitował po prostu za nacjonalizacją mienia pożydowskiego na modłę sowiecką i tylko dlatego tak dobierał moralne i antykatolickie argumenty:
„Formy, jakimi Niemcy likwidowali Żydów, spadają na ich sumienie. Reakcja na te formy spada jednak na nasze sumienie. Złoty ząb wydarty trupowi będzie zawsze krwawił, choćby już nikt nie pamiętał jego pochodzenia. Dlatego nie wolno dozwolić, by ta reakcja została zapomniana lub utrwalona, bo jest w niej tchnienie małostkowej nekrofilii. Mówiąc prościej, jeżeli tak się już stało, że nie ma Żydów w gospodarczym życiu Polski, to nie będzie z tego ciągnąć korzyści warstwa ochrzczonych sklepikarzy! Prawo do korzyści posiada cały naród i państwo. Na miejsce zlikwidowanego handlu żydowskiego nie może wejść identyczny strukturalnie i psychologicznie handel polski, bo wtedy cały proces nie posiadałby najmniejszego sensu. W okresie prowizorium okupacyjnego wszedł zaś taki handel i sądzi, że już się rozsiadł na wieki wieczne. Twierdzeniami zaś, że „handel narodowy” wygląda inaczej, po tym krótkim doświadczeniu i zastępstwie niechrzczonych przez chrzczonych niechaj nikt oczu nie mydli.”
Konkludując – narracja badaczy z Żydowskiego Instytutu Historycznego wpisuje się w utrwalony, zwłaszcza na gruncie amerykańskim, trend opisywania Polaków jako ludzi półdzikich, zaborczych, gwałtownej natury nieskażonej kulturą – jedynie pobieżnie „pokropionych” wodą święconą, przez równie jak oni sami zdemoralizowanych księży prowadzących od stuleci antyżydowską agitację. Właściwie Polscy są tu gorsi od Niemców – ci bowiem, świadomi dokonanej zbrodni dokonali głębokiej moralnej przebudowy, Polacy zaś nadal żyją po dawnemu – żadna zmiana w ich mentalności nie nastąpiła. Nie chcą swojej niezmazywalnej winy uznać i nie są skłonni do wypłacenia spadkobiercom ofiar należnego odszkodowania. Polska prawica jest zaś kwintensencją „odwiecznego faszyzmu”, który dręczył narody Europy przez wieki. Jednak jeśli gdzie indziej nie znajduje ona szerokiego poparcia, tak w Polsce – „w duchu” zawsze faszystowskiej – wciąż trzyma się mocno, co wynika wprost z naszych cech narodowych.
Konsekwencje takiej narracji dotknęły mnie osobiście. Kilka lat temu zabiegałem o zorganizowanie w Polsce wizyty znanego amerykańskiego fizyka-ateisty żydowskiego pochodzenia, Lawrence Kraussa, który odbywał wówczas „tour” po Europie – był nawet bardzo blisko – w czeskim Ołomuńcu. Jednak spotkałem się z mocną odmową. „W tym kraju wizyty nigdy nie zaplanuję”. Podobne stanowisko wobec naszego kraju ma znany żydowski reżyser filmowy Eli Roth obwiniający Polaków wprost o „współudział w Holocauście”.
Uważam, że postawy takie są w dużej mierze skutkiem niewyważonej, niezniuansowanej narracji historycznej badaczy żydowskich.
Zbrodnie popełnione na terenach okupowanych obciążają okupata tak orzekł Trybunał w Norymberdze