Nie byłem Himilsbachem. A Jakubas uwierzył, że jest

W dzisiejszej Gazecie Wyborczej (18.10.br) ukazał się tekst pt. „Jakie powody może mieć premier, by nie lubić Zbigniewa Jakubasa”. Nie idę aż tak daleko jak premier, bo mój powód rozstania ze Zbigniewem Jakubasem był bardziej prozaiczny: on uwierzył, że jest Jankiem Himilsbachem, a ja — wręcz przeciwnie.

Powrót do gazety marzeń

Życie Warszawy — to była GAZETA: ogólnopolska, opiniotwórcza, z zespołem najlepszych dziennikarzy. Spędziłem tam najlepsze lata swojej dziennikarskiej pracy (1965–1978). Już w demokratycznej Polsce, w 1997 roku, dostałem propozycję objęcia funkcji redaktora naczelnego. Złożył mi ją Zbigniew Jakubas — przedsiębiorca, już wtedy m.in. właściciel krynickich złóż.

Ucieszyłem się. Chciałem, by kulejące wówczas Życie Warszawy (nakład 25 tys. egzemplarzy) powróciło do wyższej ligi. Pamiętałem, że moje „dawne” ŻW w niedzielę sprzedawało się w liczbie 245 tys. egzemplarzy. A nowy właściciel gwarantował środki, pełną samodzielność naczelnego i przyzwoite wynagrodzenie.

Gazeta to nazwiska

Gazeta to przede wszystkim nazwiska, które przyciągają czytelników. Niestety, w ówczesnym zespole redakcyjnym takich „nazwisk” nie było. Trzeba było ich szukać. Mój notatnik telefoniczny okazał się bezcenny. Zadzwoniłem do: Wojtka Młynarskiego, Jerzego Waldorffa, Aleksandra Wieczorkowskiego, Jurka Iwaszkiewicza, Jana Nowaka-Jeziorańskiego, Artura Andrusa, Andrzeja Romana, Jerzego Kasprzyckiego. Nikt nie odmówił.

Sądziłem, że ucieszy to Zbyszka Jakubasa. Stało się odwrotnie. Zaczął narzekać, że te nazwiska kosztują i psują budżet. Tłumaczyłem, że muszą kosztować, jeśli chcemy przywrócić gazetę do życia. Początkowo moje argumenty były akceptowane, ale z czasem — coraz mniej.

Redakcja to nie rozlewnia wody

Właściciel oceniał wszystko z piórem w ręku, liczył i kalkulował. Bo takie są racje biznesu. Ja tłumaczyłem, że redakcja to nie fabryka gwoździ ani rozlewnia wody mineralnej. Ale było mi coraz trudniej.

A „nadredaktor” szedł dalej.

Pewnego poniedziałku, w porannym telefonie, polecił mi zwolnić Jurka Iwaszkiewicza za jego niedzielny felieton o niedostatkach LOT-u. Odpowiedziałem, że jeśli Jurek odejdzie — ja też. Burza minęła, ale znajome wiewiórki doniosły, że LOT oferuje właścicielowi spore zniżki, a tu — w jego własnej gazecie — pisze się o LOT nieprzyjemnie…

Odszedłem. Życie już się nie podniosło

Wytrzymałem rok. Potem odszedłem. Życie Warszawy już nigdy się nie podniosło. Ale nie obraziłem się na Zbigniewa Jakubasa. Dzięki niemu zyskałem pewność, że trzeba się brać za to, na czym się zna.

Jeśli potrafisz robić nagrobki — rób nagrobki. Nie szukaj innych zajęć. Chyba że jesteś Jankiem Himilsbachem, który obok nagrobków pisał śmieszne opowiadania, i na dodatek został jeszcze aktorem.

Ale Himilsbach był jeden.

Autor: Andrzej Bober
Polski dziennikarz z dyplomem magistra ekonomii Uniwersytetu Warszawskiego. Jak ktoś pamięta LISTY O GOSPODARCE, to dobrze.Jak nie to przeżyję. Mam swoje lata, więc przed funkcjami zawsze będzie – „były” redaktor ŻYCIE GOSPODARCZE, ŻYCIE WARSZAWY (w latach 90-tych redaktor naczelny), TVP (dziennikarzyna podniesiony później przez premiera T.Mazowieckiego do roli DYREKTORA GENERALNEGO, mało się sprawdził). Komentator radiowy i telewizyjny. Byłem członkiem Komitetu Obywatelskiego przy Lechu Wałęsie i pomagałem LW w przygotowaniu do debaty z A.Miodowiczem, która zapoczatkowała przemiany demokratyczne w Polsce. Właściciel firmy doradzającej gminom pozyskiwanie funduszy unijnych. Wykładowca akademicki.