W związku z podczytywaniem „Umówmy się na Polskę” kolega powiedział, żebym nie przesadzał, w innych państwach jest gorzej. Żremy się, ale wszyscy się żrą. Fakt, choć są i takie miejsca gdzie jest lepiej.

Kilka spraw podjętych w książce wydaje mi się ważnych: po pierwsze, polscy politycy przyzwyczaili się, że interes Polski jest reprezentowany tylko przez władze centralną, a to nieprawda; po drugie, Polacy są narodem skrajnie zróżnicowanym, czego nie widać gołym okiem, bo Niemcy, Sowieci i miejscowa komuna podarowali nam spadek w postaci homogeniczności etnicznej, wsparty w III RP imperatywem trwania Polski jednorodnej, wystruganej z jednego wzorca, centralistycznej itp.

Tymczasem my Polacy różnimy się od siebie jak ogień i woda (niektórzy poprawią, że różnice przebiegają między Polakami a polskojęzycznymi). Szwajcarzy, Niemcy czy Amerykanie widzą swoje odmienności gołym okiem: wielojęzyczności, różnorodność religijną, rasową, podział państwa na landy-stany. U nas to zróżnicowanie ma charakter utajony, a w konsekwencji podstępny.

To jest w swojej prostocie obserwacja genialna.

Jest i następna, podobnie znamienna, gdyby ją wziąć na poważnie. Polscy obywatele i ich elity chcą niwelować różnice poprzez podbój i dominację oponentów; sam w większym stopniu obwiniam o to ludzi, nie polityków (sic). W ten sposób różnice między polską progresywną a konserwatywną tylko się pogłębiają, a wzajemna nienawiść między nami rośnie. Niektórzy z podbijania podziału na patriotów i zdrajców zrobili życiową misję; można znać przyczynę tej wściekłości, podzielać ją w dużym stopniu, ale poczuć się jeszcze bardziej zmęczonym kłamstwami przybranymi w szafarz patriotycznej prawdy, które zamulają, służą za instrument karier, stają się czymś na podobieństwo krytykowanej przed 2015 r. pretensjonalnej wyższości progresywno-akademickich i dziennikarskich elit III RP, którą uzasadniano zresztą urojeniami a rebours. Obie strony terroryzują i wciągają w wir środowiskowych obsesji, kompleksów i lęków tabuny aktywnych osób.

Autorzy ze stowarzyszenia Inkubator Umowy Społecznej wypisali receptę na te i inne zawały Rzeczpospolitej. Mówią tak: Polska ma źle zaprojektowany ustrój, zmieńmy go. Przenieśmy odpowiedzialność za nasz los w ręce samorządowców, nie tyle do blisko 2.5 tys. gmin, co do województw (wzmocnionych sejmików oraz nowych senatów wojewódzkich, czyli do nowego samorządu wojewódzkiego). Dzięki temu Polska nie będzie rozsadzana „centralnie od wewnątrz” po każdej zmianie władzy. Ożywmy prawo miejscowe, terytorialne, zagwarantowane formalnie przez obowiązującą już konstytucję (1997), skończymy dzięki temu z logiką, że polityczny zwycięzca w Sejmie bierze wszystko. Czyli co robimy realnie? Regulacja np. 500+, in vitro, handlu w niedzielę, wieku szkolnego i wieku emerytalnego (!) odbywałaby się na poziomie województw i – jak przewidują Antoni Dudek, Maciej Kisilowski i Anna Wojciuk – „pozwoliłaby rozładować istniejące napięcia społeczne”.

To jest lot na księżyc rakietą „made in Poland”, ale skoro już nic nie pomaga. Samorządy dziś zarządzają kolejami, transportem publicznym, wodociągami i jakoś sobie radzą. Dotychczasowe centralne plany przyspieszenia rozwoju gospodarczego (Hausnera, Boniego, Morawickiego) zawiodły ich twórców (czym innym pozostaje poprawa jakości życia większości obywateli w ciągu trzech dekad, dochód narodowy na mieszkańca wzrósł niemal trzykrotnie), bo Polacy nie mają – uwaga – aż tak wielkiego wspólnego mianownika; słowem nie da się – jesteśmy przekonywani – wymyśleć jednego schematu gospodarczego, który zadowoli Polaków zarówno w Lublinie, Katowicach, jak i np. w Szczecinie. Należy raczej szukać strategii opartych o konkurencyjne, unikatowe regionalne przewagi-niedomagania.

Autorzy pierwszego rozdziału przekonują, że najpotężniejsze państwa świata mają strukturę federacyjną, ale sami nie skłaniają się ani ku federalizacji, ani tym bardziej do rozbicia dzielnicowego, podziału Polski itp. Proponują natomiast wzmocnienie unitarności (wewnętrznej jednolitości) przy zrównoważeniu podziału władzy. Chodzi o wyrównanie wpływów centrali i samorządów, gdyż wówczas należałoby bardziej się starać, systemowo słuchać wzajemnie, a nie, jak dziś, rościć sobie prawa do decydowania za wszystkich – co dotyczy każdej opcji politycznej.

Na koniec jedna fundamentalnie ważna uwaga: w książce mowa jest o takiej decentralizacji, w której wszystkie regiony mają te same prawa, obowiązki i kompetencje, a nie o autonomii dla odmieńców. Wyraźnie podkreślono, że decentralizacja asymetryczna byłaby pożywką dla separatystów i stałaby się groźna dla spoistości państwa.

Zauważmy, pomyślmy o tym, że dzisiejsza centralizacja władzy wraz z nasilającą się polaryzacją społeczną to mieszanka wybuchowa, która tylko czeka, by ktoś założył lont i go podpalił. W przegranych elektoratach rośnie poczucie, że państwo jako całość to narzędzie przemocy pochodzącej od „obcej” i „wrogiej” siły. Nie widać tu najmniejszej nadziei na zmianę. Chyba, że pozostaniemy przy obowiązującym koncepcie unieważniania przeciwników i dominowania ich taką czy inną przemocą, aż w końcu coś łupnie…

#UmówmySięNaPolskę #InkubatorUmowySpołecznej

Autor: dr Robert Spałek
Polski historyk, w młodości muzyk rockowy, od dwóch dekad pracownik naukowy Instytutu Pamięci Narodowej, specjalista w zakresie najnowszej historii politycznej Polski, zainteresowania: komunizm w Polsce, socjalizm po 1939, polska muzyka rozrywkowa lat 80-tych; autor m.in. Komuniści przeciwko komunistom. Poszukiwanie wroga wewnętrznego w partii komunistycznej w Polsce w latach 1948–1956, Warszawa–Poznań 2014 (nagroda KLIO); Na licencji Moskwy. Wokół Gomułki, Bermana i innych (1943–1970), Warszawa 2020.