Frédéric Chopin: Nokturn cis-moll – Nocturne in C-sharp Minor Op. 27 No 1 “Moonlight”

Jest to jeden z najpiękniejszych i bodajże najbardziej kontrastowych emocjonalnie nokturnów Chopina. A także ten spośród nich, który obok swojego opusowego imiennika z numeru 27, będąc pierwszym z tego mini cyklu, wykonywany jest bardzo często przez uczestników Międzynarodowego Pianistycznego Konkursu Chopinowskiego, który ponownie odbędzie się tego roku – tradycyjnie jesienią, w warszawskiej Filharmonii Narodowej, przyciągając zainteresowanie całego świata muzycznego przez ponad trzy tygodnie do naszej Ojczyzny. Można więc będzie niebawem porównać różne podejście do interpretacji tego nokturnowego arcydzieła, które nieznającego je słuchacza zaskakuje i trzyma w wielkim napięciu przez cały czas trwania. Uwielbiał go mój dobry znajomy – Śp. Janusz Ekiert (1931- 2016) – pisarz i recenzent muzyczny, który twierdził że ten kto potrafi tym właśnie utworem głęboko wzruszyć, dobrze rozumie muzykę Chopina. 

Melancholia nocy i sprawa Ojczyzny

A muzyka zaczyna się ponurą melancholią, pośród ciemności, można by rzec pośród ciemnej nocy, gdy na nieboskłon wypływa między spomiędzy chmur blady księżyc. Ciemność ta jest także symboliczna, Nokturn wprowadza nas swoim nastrojem w te zakamarki duszy kompozytora, którego żal, troski, i myśli o kraju ojczystym pod zaborami, oraz wspomnienia z lat młodości w nim spędzonych krążyły mu po głowie, pochłoniętej wiadomościami o dramatycznych konsekwencjach upadku Powstania Listopadowego 1830-1831, w którym udziału wskutek wybłaganej przez przyjaciół na jego rodzicach emigracji, poprzez rok spędzony w Wiedniu a resztę życia we Francji, udziału nie wziął, oddając się odtąd walce niepodległościowej poprzez muzykę.

To właśnie muzyka stała się patriotycznym orężem Chopina w polskiej sprawie, będąc niejako głosem kompozytora o Polsce. 

Dominująca nad mrokiem piękna i wyjątkowo liryczna linia śpiewnej melodii (chopinowskie cantabile) łagodzi smutek, to rozwiewając i jednak przywracając co nieco nadzieję. I nagle, jak płomień świecy zdmuchnięta zostaje przez wspomnienie, wicher, który wraz z niespokojnym rytmem wspieranym wirującym akompaniamentem zrywa się do lotu, by przywołać sceny niedawno rozegranych dramatycznie batalii, i w końcu zamienić je w prawdziwie polski, skoczny, wręcz trywialnie radosny mazurek, wieńczący odświętną zabawą pierwsze pobitewne sukcesy.

To wszystko trwa jak gdyby „ułamki sekund”, po czym wibrujące tańcem światło znika i znów zapada atmosfera ciemności, melodia początku powraca, sen – ułuda pryska, i pozostaje rzeczywistość, w której słychać westchnienia i żal, kojony coraz bardziej delikatną harmonią. Lecz na sam koniec odzywa się znów głośnym okrzykiem wyrazisty szereg dźwięków – oto jeszcze nie koniec opowieści, choć utwór tutaj się właśnie nieoczekiwanie urywa. „O czym tu dumać na paryskim bruku?” chciałoby się powtórzyć za naszym wieszczem Adamem Mickiewiczem.

Sonata księżycowa

Ten utwór skrywa w sobie jeszcze jedną ciekawą zagadkę, dla badaczy muzyki z pewnością intrygująca. Otóż napisany w tonacji cis-moll i w Opusie 27 jako No. 1, nawiązuje do innego pięknego dzieła nieco poprzedzającego jego powstanie, w tej samej tonacji cis-moll i pod takim samym Opusem 27, No 2, i co ciekawe – bardzo swoją epokę wyprzedzającym. Chodzi o słynną Sonatę „alla una Fantasia” Ludwika van Beethovena, która zasłynęła dla szerszej publiczności jako „Sonata księżycowa”.

W dziele Beethovena, trzyczęściowym, mamy równie wielkie skontrastowanie emocji, i gdyby posłuchać uważnie – podobne środki wyrazu, zwłaszcza emocjonalnie widać tutaj pokrewieństwo do nokturnu Chopina, zarówno słynna część wolna, od której nietypowo jak na sonatę klasyczną rozpoczął Beethoven, jak i taniec – menuet, a po nim niezwykle emocjonalny, piorunujący finał, przypominają bardzo te środki, które zastosował w swoim nokturnie Chopin, ale posługując się kumulującą je miniaturą.

Czy utwór Chopina był odpowiedzią na muzykę Beethovena czy tylko nawiązaniem duchowym a przesłanie pozostawiając słuchaczowi, powiedział w nim – znam wielkich poprzedników takiej muzyki, to już jest nie wyjaśnione. Istnieje jednak między tymi dziełami ciekawa analogia. 

Warsztat absolutnego perfekcjonisty

Warsztat kompozytorski Chopina był warsztatem absolutnego perfekcjonisty, jego kompozycje powstawały jako rezultaty ciężkiej, żmudnej nieraz pracy, i doświadczały w trakcie tworzenia procesu przeobrażeń dających w efekcie poczucie ogromnej doskonałości brzmieniowej każdej z kompozycji. Tam nie ma przypadków lub nieprzemyślanych, czy „opatrznie” nierozwiązanych kadencji. Nie inaczej jednak u Beethovena – obaj twórcy komponowali z takim samym wytężeniem ducha i umysłu, tworząc swoje dzieła od początku do końca w sposób doskonały, i nadając im postać, której brzmienie stawało się charakterystyczne. Zarówno tematy Beethovena jak i Chopina są łatwo rozpoznawalne i – absolutnie niepowtarzalne. Takie dzieła to owoce mistrzostwa i ogromnej pracy ducha nad materią. Dlatego obydwaj oni są twórcami arcydzieł. 

A dla nas Chopin jest także tym, który w swoich utworach pokazywał ryt tradycyjnej polskiej muzyki i w kontekście czasów w jakich powstawała wyraziście, a dla niego bardzo emocjonalnie ważnych, nadając im jednak swoim muzycznym językiem postać tak uniwersalną i ponadczasową, że do dziś dnia fascynuje wykonawców i słuchaczy z całego świata, niezależnie od historii ich kultur, zwyczajów i języków, jakimi się porozumiewają. 

Serdecznie zapraszam!