Dawno, dawno temu kiedy biało-czarny telewizor był rzadkością, w w kinie „Wolność” grali tylko radzieckie filmy mieszkańcy Wyrzyska, od małego do dużego, mieli w zimowe dni swoje „atrakcje”. Wypadki drogowe.

A to za sprawą drogi krajowej numer dziesięć, z Bydgoszczy do Szczecina, która niegdyś przebiegała przez samo miasto. Teraz jest obwodnica.

Wyrzysk leży w dolinie rzeki Łobżonka i stara „dziesiątka” spadła jak dywan z obu skarp moren. Tej od strony Piły i tej od strony Bydgoszczy. Od Piły jest ostry spadek oraz zakręt, a na zakręcie most nad rzeką.
Od tej drugiej jest jeszcze gorzej. Nie tylko stromo, ale nawierzchnia z granitowej kostki i też zakręt, a na zakręcie dom.

Zimą te odcinki pokrywały się warstwą lodu, której nie likwidowało nawet wysypywanie soli i piaski. Zamieniały się w tor bobslejowy, na którym samochody – zwłaszcza ciężarowe – tańczyły jak łyżwiarze na mistrzostwach świata. Często nie wyrabiały się na zakrętach i lądowały albo w Łobżonce, albo w narożnej kamienicy naprzeciwko dawnego sądu.

Zapamiętałem takie dwa.

Pierwszy miał miejsce zimą, na zakręcie z kierunku bydgoskiego. Ciężarówka wyładowana szamponami w butelkach nie wyrobiła się na zakręcie i uderzyła z dużym impetem we wspomniany dom. Kabina kierowcy prawie wbiła się w mur choć kierowca został tylko lekko ranny. Spod plandeki, na pace, wysypały się na ziemię tysiące szamponowych butelek. Był to chyba szampon pokrzywowy. Nie wszystkie się rozbiły na bruku. Wiele ocalało i sturlało się aż pod dawną restaurację „Złoty Róg”. Po całym mieście rozszedł się hyr – „na Bydgoskiej są szampony”. Na połów ruszyły całe rodziny. Ja z siostrą oczywiście tez. Pakowaliśmy do torby ocalałe butelki rozglądając się wokół pilnie by kto inny nie zabrał nam upatrzonej zdobyczy. Z dumą, dwie pełne ich torby przynieśliśmy do domu. Cała rodzina myła głowy tym pokrzywowym chyba przez rok, a w sklepy przezornie nie zamawiały szamponu bo i tak by nikt by go nie kupił. Wyrzyszczanie mieli zapasy na długi czas.

Drugi wypadek też wydarzył się zimą. Dobrze pamiętam, że było to w Sylwestra i Nowy Rok. Właściwie to były dwa incydenty, w dwóch kolejnych dniach.

W ostatni dzień grudnia samochód wiozący trumnę z nieboszczykiem na moście wpadł w poślizg i wpadł do rzeki. Bodajże był to samochód wojskowy. Ciężarówka spadła tak, że przegrodziła połowę Łobżonki. Następnego dnia kolejna, spiesząca by wydobyć tę pierwszą, też wpadła do rzeki, zaraz za nią. Obie utworzyły specyficzny most pontonowy.

Całe tłumy ludzi kibicowały wydobywaniu ich, przez ogromne dźwigi na brzeg, choć mróz był trzaskający i padał śnieg. Niektórzy tak stali godzinami, z krótkimi przerwami na gorącą herbatę w pobliskich domach. Inni, mieli termosy. Najbardziej wytrzymałe były dzieciaki, które od czasu do czasu, mamy i babcie zaganiały do domów. Maluchy przypomniały krasnale. W wełnianych, kolorowych czapeczkach udzierganych domowym sposobem i z czerwonymi nosami i policzkami.

Oczywiście żaden wypadek drogowy nie jest czymś zabawnym, ale te dwa miały swój wymiar humorystyczny. Nie tyle ze względu na nie same, ale na reakcje mieszkańców pozbawionych w długie, zimowe wieczory rozrywki. W ich zachowaniu przejawiał się duch małomiasteczkowości, czasami zabawny, a niekiedy okrutny.

Mój pierwszy dom przy ulicy Kościuszki mniej więcej w połowie pomiędzy jednym, a drugim zakrętem opisanych w felietonie,

Foto: Marian Tyczka

Antoni StyrczulaAutor: Antoni Styrczula
Opinii publicznej kojarzę się jako rzecznik prasowy Prezydenta RP, a także dziennikarz radiowo-telewizyjny i prasowy. Od wielu lat zajmuję się szkoleniami i doradztwem w zakresie public relations i marketingu politycznego. Jestem ekspertem w kreowaniu wizerunku firmy w e-przestrzeni i social mediach oraz zarządzaniu informacją w sytuacjach kryzysowych. W wolnych chwilach podróżuję. Przede wszystkim do Azji. Więcej tekstów autora przeczytacie na blogas24.pl