W latach minionych na wszelkie dostępne mi sposoby usiłowałem alarmować, że sprawy naszej obronności, wojska, mają się źle. Wtedy nikogo, naprawdę NIKOGO, te moje opowieści nie interesowały. Cóż bowiem warte były ostrzeżenia wyrzuconego z MON w 2001 r., podejrzanego o korupcję, wdeptanego w glebę przez media, ciąganego latami przez prokuraturę, oskarżonego w trwających bez końca procesach sądowych? I co z tego, że zostałem w końcu uniewinniony – wszak „niesmak pozostał”.
W 2018 r. ogłosiłem w wydawnictwie Bellona obszerny tom mojej publicystyki na tematy obronne z lat 2007-2017 zatytułowany „Stracone dziesięciolecie” z podtytułem: „Czy będziemy mądrzy przed szkodą?”
Dziwiącym się dziś: „Oddanie połowy kraju Rosji, szokuje” jak to obecni „totalni” przygotowywali się do obrony Polski przypomnę niektóre teksty. Mój wywiad z listopada 2016 r. dla tygodnika „Niedziela”. Wtedy pojawiło się „światełko w tunelu” polskiej obronności.
……………………………………………..
O polskim przemyśle zbrojeniowym i potrzebie precyzyjnie przemyślanych działań w modernizacji technicznej armii z prof. Romualdem Szeremietiewem rozmawia Wiesława Lewandowska.
Hierarchia potrzeb obronnych
„Poprzedni rząd naraził Polskę na straty” – mówi rząd obecny. „Obecny rząd doprowadza do obniżenia poziomu bezpieczeństwa państwa” – mówi obecna opozycja. Ta wymiana zdań wywiązała się w związku rezygnacją Polski z zakupu francuskich śmigłowców wielozadaniowych Caracal. Co Pan na to, Panie Profesorze?
– Moim zdaniem przetarg na śmigłowce przygotowany przez rząd PO-PSL miał dostarczyć typ śmigłowca nie odpowiadający najpilniejszej potrzebie Wojska Polskiego. Wybierano śmigłowiec „wielozadaniowy” ze zdolnością do transportowania możliwie największej liczby żołnierzy, co byłoby przydatne przy wykonywaniu misji zagranicznych. Takie „ekspedycyjne” myślenie o armii występowało mimo tego, że Rosja rozpoczęła wojnę na Ukrainie i pojawiło się realne zagrożenie polskich granic. W MON tworzono plany zakupów uzbrojenia, aby zaopatrywać wojsko w lekki sprzęt, np. transportery kołowe, rozwijano transport powietrzny, natomiast nie dbano o wojska pancerne i zmechanizowane. Zapomniano o potrzebach w zakresie obrony powietrznej kraju. Doszło do skandalicznych zaniedbań w Marynarce Wojennej itd. itp. MON zapatrzony w misje na innych kontynentach najwyraźniej zapomniał, że należy zbudować siły zbrojne do obrony własnych granic.
A Pan już kilka lat temu przestrzegał, że to wyłączne skupianie się na misjach i lekceważenie obronności własnego kraju może się źle skończyć…
– Rzeczywiście ostrzegałem – bezskutecznie, że złudne jest przekonanie o braku zagrożeń dla bezpieczeństwa Polski. Mówiłem, że na pewno one się pojawią. Nie traktowano moich ostrzeżeń poważnie. Tymczasem takie wnioski można było wyciągnąć obserwując zmiany zachodzące w rosyjskiej doktrynie wojennej od momentu, kiedy prezydentem został Władimir Putin oraz z tego, nad czym pracowano w ośrodkach myśli geopolitycznej i strategicznej Federacji Rosyjskiej. Sygnałem ostrzegawczym było podjęcie wielkiego programu zbrojeń w Rosji i wreszcie jej wojna z Gruzją. Dziś tylko ślepiec nie widzi ku czemu zmierza Kreml.
Jeśli więc dziś nie w śmigłowce Caracal, to w jakie powinna być wyposażona polska armia?
– Potrzebny jest wojsku śmigłowiec uderzeniowy, nazywany też szturmowym, który w planach zakupów MON jest uwzględniony, ale został odsunięty w dalszą bliżej nieokreśloną przyszłość.
A zatem opozycja nie ma racji mówiąc, że jeśli nie będzie Caracali to bezpieczeństwo Polski będzie zagrożone?
– Nie ma racji. To prawda, że istnieje pilna potrzeba odnowienia floty śmigłowcowej, gdyż to co mamy obecnie na wyposażeniu armii jest bardzo przestarzałe. Zwłaszcza ciężki śmigłowiec bojowy Mi-24, nazywany kiedyś „latającym czołgiem”, to konstrukcja z przełomu lat 60. i 70., a więc oczywista staroć. Trzeba też wojsku nowych śmigłowców transportowych, morskich, ratowniczych. ale skoro nie mamy tyle pieniędzy aby od razu kupić 200 śmigłowców zaspokajając wszystkie potrzeby, to trzeba zdecydować jakie kupimy najpierw, co jest najpilniejszą potrzebą. To nie są jednak Caracale. Mamy w związku z umacnianiem flanki wschodniej NATO inną hierarchię potrzeb obronnych. Mieliśmy w 2015 r. wybory i doszło do zmiany rządzących. Należało więc poinformować stronę francuską, że z racji na wzrastające zagrożenie od Wschodu zmieniły się nasze priorytety uzbrojeniowe. Rozpoczynamy starania o pozyskanie śmigłowców uderzeniowych, a zakup śmigłowców wielozadaniowych musimy odłożyć na później. I tyle.
Jednakże to rezygnacja z zakupu śmigłowców wielozadaniowych zaniepokoiła Polaków i oburzyła opozycję…
– Każdy myślący powinien wiedzieć, że bezpieczeństwo Polski nie zależy dziś od tego, czy mamy śmigłowce, czy też ich nie mamy. Ono wynika ze stanu relacji międzynarodowych, z tego, co robią ci wielcy i potężni; Rosja z jednej strony, z drugiej Stany Zjednoczone oraz europejscy sojusznicy Polski. Czy są oni w konfrontacji z Rosją na tyle stanowczy, by wytrwać w umacnianiu tzw. flanki wschodniej NATO? Jeśli tak, to w moim przekonaniu Rosja nie odważy się na zadzieranie z NATO i… ze Stanami Zjednoczonymi. Brak Caracali naprawdę nie ma istotnego znaczenia.
Zwłaszcza, że Rosja od pewnego czasu też ma kłopoty z własną „zbrojeniówką”. Można liczyć na to, że słabnie?
– Pewne jest, że Rosja angażuje bardzo duże środki w budowę armii i to mimo trudności finansowych w związku ze spadkiem cen ropy i gazu; konsekwentnie buduje ofensywne siły zbrojne, przeprowadza kosztowne ćwiczenia setek tysięcy żołnierzy, także wielkie ćwiczenia obrony cywilnej w skali całego kraju obejmujące dziesiątki milionów ludzi. Nic więc nie wskazuje, aby wojskowo Rosja słabła.
A więc jednak jest czego się bać?
– Strach bywa złym doradcą. Nie o to chodzi, aby się bać Rosji. Natomiast nie można lekceważyć tego, co się dzieje za naszą wschodnią granicą. Trzeba zachowywać czujność i przygotować środki skutecznej obrony. Rosjanie niedawno przyznali, że pod Kaliningradem ulokowali rakiety Iskander. Czy mamy sposób, aby je zneutralizować? Bałtyk powinien być bardzo ważnym dla nas kierunkiem operacyjnym. Jeżeli będziemy przyjmowali wsparcie NATO, to dotrze ono do nas przecież drogą morską. Ponadto w Bałtyku leży ważna strategicznie rosyjska „rura” gazowa i gdyby doszło do konfliktu można Rosjanom zrobić z tego powodu duże kłopoty. No i pamiętajmy, że zaopatrzenie rosyjskie dla Kaliningradu też musi iść przez Bałtyk…
Tymczasem wszystkie związane z Bałtykiem pomysły militarno- obronne dziwnie spaliły na panewce…
– Zawsze uważałem, że obecnie z racji na znaczenia Bałtyku dla naszego bezpieczeństwa Marynarka Wojenna musi być silna. Nie wystarczy nadbrzeżny dywizjon rakietowy. Dlatego pod koniec lat 90., gdy odpowiadałem w MON za modernizację techniczną podjęliśmy program budowy siedmiu korwet, które byłyby podstawą naszej siły morskiej. Niestety, po zmianie rządu w 2001 r. minister obrony, polityk SLD, ograniczył program. Miało to fatalne następstwa. Opłacalność przedsięwzięcia była osiągalna, gdyby Stocznia Marynarki Wojennej zbudowała najmniej trzy korwety. Tymczasem miały powstać dwa okręty, a praktycznie budowano i to bardzo ślamazarnie jeden. To generowało ogromne koszty i ciągnącą się latami budowę ostatecznie nie zakończono wydając ponad 1,4 mld złotych, gdy w projekcie przewidywano, że jedna korweta będzie kosztowała około 500 mln zł. Ostatecznie w MON zrezygnowano z korwet i na bazie zbudowanej jednostki ma powstać patrolowiec, okręt znacznie ubożej uzbrojony niż korweta. W ten sposób w Polsce zbudowano najdroższy w świecie patrolowiec, a Stocznię MW doprowadzono do bankructwa. Po prostu katastrofa.
Jak Pan ocenia dzisiejszy ogólny stan polskiego przemysłu obronnego, który w III RP był raczej zwijany niż rozwijany?
– O dzisiejszym stanie polskiego przemysłu obronnego i lotniczego zadecydował splot wielu okoliczności. Faktem jest, że długo brakowało klarownej koncepcji obrony, co zresztą było odbiciem sytuacji po rozpadzie ZSRS; po zakończeniu „zimnej wojny” zapanował trend redukowania armii, likwidowania uzbrojenia, zmniejszania nakładów na obronę. Wraz z tym dokonywano tzw. konwersji przemysłów obronnych – zamiast rakiet będziemy produkowali lodówki. To dotknęło też Polskę. Po wstąpieniu do NATO polska zbrojeniówka musiała ulec przemodelowaniu pod wymogi zachodnie. Dotychczasowe „posowieckie” rozwiązania trzeba było odrzucić. Do tego polskie zakłady przegrywały w obliczu wejścia na polski rynek firm zachodnich. To wszystko nie sprzyjało rozwojowi tej gałęzi przemysłu.
Dziś rządzący powtarzają, że przemysł zbrojeniowy musi stać się kołem zamachowym całej polskiej gospodarki. Jest na to szansa?
– Jest to możliwe bowiem mamy zdolnych konstruktorów i niezłą kadrę pracowniczą, ale… mamy np. dwa zakłady produkujące śmigłowce, które nie są już polską własnością. Po prostu zostały sprzedane – zakłady w Mielcu należą dziś do Amerykanów, zakłady w Świdniku są włosko-brytyjskie. Czy ich właściciele zechcą uczestniczyć w procesach rozwojowych polskiej gospodarki?
O produkcji śmigłowca czysto polskiego – w oparciu o własne technologie i własnym przemysłem – raczej można tylko marzyć?
– Minister obrony zgłosił niedawno pomysł budowy polsko-ukraińskiego śmigłowca nie ustępującego maszynom zachodnim. Czy będzie można go wyprodukować w Mielcu lub Świdniku, bowiem w monowskich remontowych Wojskowych Zakładach Lotniczych w Łodzi nie będzie to możliwe? Obawiam się, że ten pomysł ministra obrony to tylko dość odległa wizja. Oprócz marzeń potrzebujemy dziś bardzo precyzyjnie przemyślanych działań w modernizacji technicznej armii.
A czego konkretnie, Pana zdaniem, najpilniej potrzebujemy, jakich rozwiązań i gdzie powinniśmy szukać?
– Przede wszystkim potrzebna jest nowa strategia obrony kraju. Musimy wiedzieć, jaką armią i do czego powinniśmy dysponować w czasie wojny i pokoju. Dopiero wtedy można podejmować sensowne decyzje o jej uzbrojeniu.
Twierdzi Pan Profesor, że wciąż tego nie wiemy?
– W moim przekonaniu nie ma jeszcze w Polsce nowej adekwatnej do dzisiejszych wyzwań strategii obronnej.
Minister obrony zapewnia, że taka strategia już istnieje.
– Nie wystarczą zapewnienia składane w programie telewizyjnym, że mamy strategię, tyle że jest ona niejawna.
To chyba dobrze, że niejawna?
– Tego typu dokument powinien być jawny. Czym innym są sprawy wykonawcze, plany operacyjne użycia wojsk – one muszą być tajne. Natomiast strategie obrony we wszystkich państwach są jawne. Także w Polsce dotąd tak było. To jest ważne dla obywateli, którzy przecież płacą podatki i mają prawo wiedzieć, na co rząd je będzie wydawał. Pytań w sprawach obronności jest wiele, potrzebujemy precyzyjnych odpowiedzi.
Jakie pytania są dziś najważniejsze?
– Czas najwyższy, by zapytać samych siebie, czy wiemy co zrobimy, jeżeli sojusznicy nam nie pomogą, albo spóźnią się z pomocą. Niestety, tego pytania w ogóle się nie stawia.
Dlaczego? Z poprawności politycznej?
– Może odpowiedzialni za obronę uważają, że lepiej go nie stawiać z ostrożności, by „nie wywoływać wilka z lasu”. Oczywiście, niekoniecznie trzeba o tym debatować publicznie, ale w gronach decyzyjnych należy je bardzo poważnie rozpatrywać. Może zresztą tak jest i martwię się niepotrzebnie?
Dlaczego, Panie Profesorze, w II RP udało się doprowadzić przemysł zbrojeniowy do rozkwitu, a w III RP ośmielamy się – i to od niedawna – na ten temat raczej tylko marzyć?
– Rzeczywiście po 1918 r., w ciągu osiemnastu lat, zbudowaliśmy liczący się przemysł obronny – w 1939 r. osiągnął możliwości produkcyjne sytuujące go na piątej pozycji w Europie. Niestety, dopiero w 1939 roku… W tym czasie mieliśmy roczną zdolność produkcji 1200 samolotów bojowych, gdy Niemcy w tym czasie wytwarzały ich 2500. Ówczesne zakłady PZL na Okęciu i w Mielcu były naprawdę nowoczesnymi wielkimi wytwórniami samolotów, a były też inne fabryki lotnicze. Konstruowaliśmy i produkowaliśmy świetną broń strzelecką, czołgi, samochody, motocykle. Cóż, gdyby wojna wybuchła dwa – trzy lata później Wojsko Polskie miałoby nowoczesną broń. Dobrze o tym wiedział Hitler i wolał nie czekać na zakończenie programu modernizacji polskiej armii.
Fakt pozostaje, że przedwojenna Polska była znana w świecie z produkcji znakomitej broni.
– W okresie międzywojennym wchodziliśmy z polskim uzbrojeniem na rynki obce. Początkowo sprzedawaliśmy samoloty i sprzęt pancerny głównie do krajów bałkańskich, budowaliśmy np. przemysł lotniczy w Turcji – pierwsza fabryka produkowała na licencji polski myśliwiec P-24. Z czasem jednak zaczynaliśmy też wchodzić na rynki potentatów militarnych chociażby sprzedając Anglikom polskie działka przeciwlotnicze. Dobrym prognostykiem był sukces na wystawie lotniczej w Paryżu w 1938 r. Polskie samoloty bojowe, zwłaszcza bombowiec „Łoś”, wzbudziły wielkie zainteresowanie lotniczych specjalistów. Były z uwagą oglądane przez delegacje lotników niemieckich i sowieckich. Dziś nie mamy zdolności, aby skonstruować i wyprodukować samolot takiej klasy jakim był kiedyś „Łoś”. A w II RP można było wytwarzać uzbrojenie z najwyższej półki dysponując własnymi zaawansowanymi technologiami. Mieliśmy przecież takie perełki jak rewelacyjny karabin przeciwpancerny, czy karabin samopowtarzalny, także unikalny w skali światowej peryskop czołgowy, nasz wynalazek znajdujący się na wyposażeniu tylko polskich czołgów. Wiele z tego, co było na uzbrojeniu w 1939 r. było jako zdobyczne używane przez Rosjan i Niemców. Niemcy np. do końca wojny używali polskich radiostacji i produkowali pistolety Vis. Dzisiaj w dziedzinie technologii wojskowych nie jesteśmy tak mocni.
A jednak chwalimy się właśnie przede wszystkim naszym potencjałem naukowo- technologicznym, który można zaprząc do działania.
– Nie mam wątpliwości, ze w Polsce istnieje ten potencjał, dość często spotykam się z ludźmi, którzy wykazują wielkie zdolności w sprawach uzbrojenia. Widzę ogromne możliwości w tej dziedzinie, ale trzeba dać tym ludziom szansę działania. Trochę jak w dowcipie, gdy na prośbę człowieka o wygraną na loterii Pan Bóg mówi: człowiecze, daj mi szansę, ty kup los.
Jeszcze nie kupiliśmy tego losu?
– Sadząc po zapowiedziach wicepremiera Morawieckiego w rządzie jest świadomość, że trzeba ten los wykupić.
———————————-
Prof. Romuald Szeremietiew – specjalista w zakresie obronności (habilitacja „O bezpieczeństwie Polski w XX wieku”) więzień polityczny PRL, poseł na Sejm III kadencji, były wiceminister i p.o. ministra obrony narodowej, wykładowca akademicki.
Autor: prof. Romuald Szeremietiew
Polski polityk, publicysta, doktor habilitowany nauk wojskowych specjalista w zakresie obronności (habilitacja „O bezpieczeństwie Polski w XX wieku”), nauczyciel akademicki, m.in. profesor nadzwyczajny Akademii Obrony Narodowej i Akademii Sztuki Wojennej, więzień polityczny PRL, poseł na Sejm III kadencji, były wiceminister i p.o. ministra obrony narodowej.
Zostaw komentarz