Siedziałem wieczorem sam. Nie z książką, nie z wiadomościami, nie z żadnym autorytetem nad sobą – tylko z własnym myśleniem. Przypomniała mi się teoria jednego z polskich fizyków, którego nazwiska nawet nie byłem pewien. Chodziło o czarne dziury. O to, że być może, gdy coś wpada do czarnej dziury, nie znika bezpowrotnie, ale trafia do innego świata. Że materia, którą uważamy za straconą, może być właśnie tworzywem nowego początku.

Brzmiało to jak coś na pograniczu nauki i mitu. Ale próbowałem to pojąć, tak po ludzku. Zamiast wykresów i równań miałem w głowie obrazy. I wtedy przyszło mi do głowy coś dziwnego, ale bardzo prostego: skarbonki.

Nie te zwykłe, z otworem u góry. Te specjalne – w kształcie lejka. Takie, gdzie wrzuca się monetę na brzeg, a ona zatacza kręgi, coraz szybciej i szybciej, aż w końcu znika w małym otworze pośrodku. Przypominało mi to wszystko, co czytałem o czarnych dziurach: krzywiznę czasoprzestrzeni, spiralny ruch, nieuchronność końca.

Ale wtedy pomyślałem: a co, jeśli po drugiej stronie tego otworu jest… drugi lejek? Odwrócony. Taki, który zamiast zasysać, rozprzestrzenia. Co jeśli materia, która zniknęła, pojawia się tam znowu, zatacza spiralne kręgi – ale w odwrotnym kierunku? Co jeśli w tym drugim lejku rodzi się coś nowego – świat, który właśnie się zaczyna?

I wtedy zaczęło się robić dziwnie. Bo im dłużej o tym myślałem, tym bardziej to, co było tylko dziecinnym skojarzeniem, zaczynało przypominać poważne idee z fizyki. Nie tylko czarne dziury, ale też tzw. białe dziury – teoretyczne obiekty, które nie przyciągają, lecz wyrzucają materię. A jeszcze dalej – hipotezy o wszechświatach rodzących się z wnętrza czarnych dziur. O multiwersum jako drzewie, gdzie każda gałąź to nowy świat. Albo o czasoprzestrzeni jako żywej sieci, gdzie informacje przechodzą z węzła do węzła, jak impulsy w ludzkim mózgu.

Bo jeśli każdy lejek prowadzi do drugiego, a ten do kolejnego, to w końcu nie mamy jednej pary skarbonek, ale całą sieć. Kosmiczny układ nerwowy. Z czarnymi dziurami jako synapsami. Z galaktykami jako impulsami. Z czasem i przestrzenią jako myślą, która się toczy.

I wtedy pomyślałem coś, czego się trochę przestraszyłem: to wszystko brzmi jak opis Boga. Nie Boga z katechizmu. Nie sędziego, nie monarchę. Ale Boga jako proces, świadomość, sieć istnienia. Boga, który nie rządzi z zewnątrz, ale jest wszędzie – wewnątrz. W każdym lejku, w każdej spirali, w każdej informacji przechodzącej przez granice znanego świata.

Może ten prosty obraz skarbonek nie był tylko zabawnym skojarzeniem. Może był intuicją. Może – choć mój umysł jest prosty – właśnie dlatego potrafił zobaczyć coś, czego nauka często nie chce nazwać: że wszechświat nie tylko jest, ale też myśli. A każdy z nas, gdy się nad tym zastanawia, dotyka jego świadomości – jak palec dotykający powierzchni spirali.