Było kilka minut po 8 nad ranem, gdy właśnie otwierano Skoczka. Podłoga była świeżo umyta, pachniało świeżym Domestosem i knajpa niby otwarta, ale każdy wiedział, że trzeba poczekać aż wyschnie, dlatego stali na zewnątrz i palili najtańsze papierosy. I siarczyście przeklinali.
– Panowie, tędy dzieci codziennie chodzą do szkoły, nie wypada tak przeklinać przy nich – zaapelowała wychudzona nauczycielka z wytatuowanym motylkiem na szyi.
– Będą przeklinać jeszcze gorzej od nas, jeszcze bardziej siarczyście, bo przekleństw nie uczy się od innych, ale od życia. A życie poniewiera nami coraz bardziej. A jak one dorosną to będą jedynie przeklinać, nie tak jak my poprzez wstawianie wulgarnych słów między przyzwoite. Wyrośnie nam pokolenie chamów i chamek – powiedział do nauczycielki krępy mały człowiek. A tak w ogóle to się od nas odpierdol, to nasza ulica!
– Można wchodzić – powiedział kierownik baru – podłoga prawie już sucha, tylko jak sikacie do pisuara, to przyłóżcie czoło do ściany, wtedy mniej się wylewa. Wczoraj kibel był cały w urynie. A pisuar suchuteńki. – zaapelował szef Skoczka.
Gdy wchodziliśmy do lokalu, ku naszemu zdumieniu po lewej stronie siedział już przy piwie starszy człowiek, z długą siwą brodą. Nigdy go tu wcześniej nie było, każdy więc zatrzymywał się przy nim i patrzył mu w oczy, a ten odwzajemniał patrzenie. Mały krępy człowiek w pewnym momencie wsunął mu się pod lewe ramię i niczym wąż oplótł się wokół starca.
– Wszystkim nowym tak intensywnie się przyglądacie? – zapytał starzec nie podnosząc wzroku, zamawiając gestem dłoni kolejne piwo.
– Raczej tak, odpowiedziałem za pozostałych, bo my tu boimy się pisarzy, dziennikarzy, reporterów, fotografów, socjologów, kulturoznawców, słowem tych wszystkich, którzy chcieliby nas jakoś opisać. Nie ważne jak, dobrze czy źle, my chcemy pozostać nieopisani. Właściwie bowiem tylko to nam pozostało. Nie mamy wiele, mamy siebie i swoje nieopisanie.
– Nie ma obaw – powiedział cicho starzec z brodą. Ja co prawda opisuję, ale tylko to, co już było, a nie to co jest aktualnie lub tym bardziej to, co ma się wydarzyć. Żyję bowiem tylko przeszłością, karmię się wspomnieniami, nurzam się w potokach ulotnionych myśli. Ja nie żyję w czasie rzeczywistym, ale w jego oparach, w echu dźwięku zegara wybijającego równą godzinę. No i wciąż tęsknię. – rozrzewnił się brodacz i wówczas kierownik Skoczka dosiadł się do nas.
– Ale za czym, za kim? – zapytał zafrapowany kierownik.
– Za sobą głównie – powiedział krótko brodacz po czym zamilkł na dłuższą chwilę. Za sobą, gdy byłem dzieckiem. Mój Boże, jakież ja miałem dzieciństwo. Wyłącznie słoneczne dni, a jak padało to nie tak depresyjnie ale tak, żeby zrobić tęczę. Za mojej młodości na ulicach można było spotkać wiele bezpańskich psów. Czasem łączyły się one w watahy, wtedy trzeba było uważać. Dziewczynki były dziewczęce a chłopcy chłopięcy. Często bawiliśmy się i w wojnę, i w doktora, hehehe. To były czasy. – powiedział i zapalił papierosa. – A tutaj można palić? – zapytał po niewczasie. – Zasadniczo to nie, odrzekł bez przekonania kierownik.
– No i co, po dzieciństwie przyszła dorosłość i skończyły się dobre czasy? – zapytałem.
– Nie, potem skończyłem szkołę zawodową, nauczyłem się kierować autobusami. Dużo wtedy jeździłem. Kursy regularne i te najlepsze – wycieczkowe. Na jednej z wycieczek poznałem swoją przyszłą żonę. Wzięliśmy ślub, urodziły nam się dzieci, nawet nie pamiętam ile, bo umówiliśmy się z żoną, że to jej sprawa, a moją jest utrzymanie dachu nad głową. Ona je wychowywała, a ja jeździłem „Jelczem” jak opętany. Czasem nawet bez powodu, wsiadałem w autobus i zaczepiałem przypadkowych ludzi pytając ich czy nie chcą pojeździć sobie autobusem.
– To kiedy się to wszystko spierdo…, znaczy definitywnie popsuło, że nastał jakoby taki bezczas, ani nie przeszłość, ani teraźniejszość, a tym bardziej przyszłość, której przecież tu i teraz nie ma? – zapytałem starca.
– Zawsze wydawało mi się, że tak mniej więcej daje się przeprowadzić jakieś granice w życiu, między niemowlęctwem a dzieciństwem, między dzieciństwem a byciem nastolatkiem, pełnoletnością a wiekiem średnim i tak dalej. To bajki. Tych granic nie ma. Nigdy nie istniały. – brodaty starzec w połowie trzeciego piwa zaczął bełkotać.
– Czyli? – zapytałem.
– Realne są tylko wspomnienia i tęsknoty – powiedział starzec wychodząc z nami przed bar na papierosa. – Nie każde wspomnienie jest tęsknotą, ale każda tęsknota wiąże się z określonym wspomnieniem. Otóż ja od wielu lat trenuję tęsknienie. Są dni gdy wyciskam do 20 tęsknot. Takich, przy których się płacze. Bo te bezpłaczowe to nie są tęsknoty. – rozwiną myśl brodaty starzec.
Właśnie obok baru przechodził bardzo silny człowiek, w dresie oczywiście i w świeżo umytych adidasach. Mały krępy człowiek wpadł na diaboliczny pomysł, aby oddać starca z brodą w ręce bardzo silnego człowieka, aby ten podrzucając go wielokrotnie sprawdził, na ile silne jest to jego trwanie wyłącznie w świecie wspomnień.
Brodaty starzec nawet nie zauważył jak wychodząc z baru wpadł wprost w ramiona bardzo silnego człowieka. Tenże ściskając go z czułością pobiegł z nim na koniec ul. Fredry, na Stary Targ i tak ku uciesze gawiedzi wielokrotnie go podrzucał na wysokość nawet trzeciego piętra. – 100 lat dla człowieka żyjącego wyłącznie wspomnieniami, 100 lat w te i we wte – krzyczał wyraźnie pobudzony bardzo silny człowiek, a ludzie stali i obserwowali to nadzwyczajne widowisko. Przy ostatnim podrzucie niespodziewanie zadzwonił telefon komórkowy bardzo silnego człowieka i ten odebrawszy go, zapomniał, że brodaty starzec żyjący tęsknotą jest właśnie w powietrzu i oddaliwszy się o dwa metry by dokończyć rozmowę poczuł nagle odgłos bezwiednie spadającego z dużej wysokości ciała.
– To nie był dobry pomysł, żeby ledwo co poznanego człowieka oddawać na zabawkę bardzo silnemu człowiekowi. On nie powinien był z tego baru wychodzić, mogłem go tu na zawsze, do śmierci zakwaterować, żeby tylko nie widzieć go teraz nieżywego, na samym środku Starego Targu. Polubiłem tego faceta – powiedział przez łzy kierownik Skoczka. – Definitywny koniec dla obcych w naszym barze, już nie chcę patrzeć na cudze nieszczęście. Chcę, żeby w barze byli tylko i wyłącznie ludzie, których znam, reszta won. – powiedział kierownik.
– Szkoda brodacza – powiedział mały krępy człowiek do kierownika – ale on to zaplanował. To nie był wypadek. On nie zginął przypadkowo. Obserwował nas od dłuższego czasu i wyliczył sobie, że to właśnie w naszym szeroko pojętym kontekście mentalno-duchowym i zwyczajowym, jego samobójstwo wyglądać będzie na zwykły wypadek.
– Ciekawe – powiedział kierownik Skoczka i wychylił setkę. Bez zakąszania.
Zostaw komentarz