W środku nocy pojechałem na wieś, żeby sprawdzić czy jest tam dostatecznie wiejsko. Trochę taka inspekcja z zaskoczenia. Wieśniacy nie zdążą gaci włożyć, a już swoje się dowiem.
Przyjechałem na rowerze, ale takim małym, więc to nie kolarstwo. Bezszelestnie. Usiadłem na skraju zagrody, a tam świnia, kura, gęś, koń, krowa, pieseł. Jedno drugie motywuje do ruchu. Te zwierzęta zupełnie nieagresywnie motywowały się (i to skutecznie!) do działania.
Następnie pojechałem do sołtysa i zapytałem go – czy tu tak jest od zawsze. On, pod wąsem i koszulą odsłaniającą uroki zarostu męskiej klaty, powiedział: od zawsze, odkąd pamiętam. Czyli jakieś 50-55 lat.
– A jak się na co dzień żyje na wsi? – zapytałem.
– Jako tako, tylko trzeba z rana bydełko oporządzić, potem jest już wolne do południa, bo trzeba je nakarmić. Wiesz pan, jak bydła nie nakarmisz to wyje tak, że uszy pękają. Potrafią zwierzaki o siebie zadbać.
– Ale jak radzicie sobie z tym wiejskim smrodem? Proszę się nie czuć urażonym, ale u nas w mieście takich dokuczliwych zapachów nie ma. – zapytałem z ciekawości.
– Zwyczajnie, przenikamy nim i śmierdzimy wszyscy tak, że już tego nie odczuwamy. Ja, żona, córka i syn. To jest jedyny sposób na przyzwyczajenie się.
Zostaw komentarz