Ongiś, dobrą dekadę przed ostatnią wojną (światową rzecz jasna) w pewnej kopalni diamentów w Południowej Afryce znaleziono wyjątkowo wielki diament.
Właściciel uznał, że po oszlifowaniu stanie w jednym szeregu ze słynnym, znajdującym się w koronie brytyjskich władców Koh-i-Noorem, ale będzie od niego nawet ciut większy.
Zabrał więc kamień ze sobą i popłynął do Nowego Jorku. Ku jego zdziwieniu żaden z licznych tam, posiadających światową renomę zakładów nie podjął się obróbki kamienia.
I znowu wsiadł na statek. Wylądował w Hadze, światowej mekce szlifierzy diamentów. Niestety, historia się powtórzyła…
Zrozpaczony w ostatnim zakładzie prawie ukląkł przed właścicielem i w końcu wyżebrał adres szlifierza, który powinien oszlifować jego kamień.
Po kilkunastu godzinach wysiadł na dworcu w Warszawie. Zawołał dorożkę i kazał się zawieść na Nalewki.
Kiedy wysiadł pod wskazanym adresem lekko zdębiał. Z szyldu, umieszczonego na bramie wyczytał, ze poszukiwany przez niego szlifierz zajmuje lokal w oficynie. Przeszedł z lekkim obrzydzeniem przez cuchnącą moczem bramę i nagle stanął przed pamiętającym chyba jeszcze I Rzeczpospolitą budynkiem.
Głęboko przekonany, że zrobił błąd, przekroczył próg warsztatu. Właściciel przywitał go uśmiechem.
– Proszę pana, chciałem oszlifować diament…
– Oszlifować? Czemu nie oszlifować? Szmulek!
Zza kotary wysunął się lekko wychudzony chłopiec, tak na oko 12, góra 13 -letni.
– Weź ten kamień i oszlifuj tak, jak cię uczyłem!
Po godzinie brylant był gotowy. Jego właściciel oniemiał. Faktycznie, teraz jego brylant był bowiem… najpiękniejszy na świecie.
Sięgnął do kieszeni i dał całą posiadaną gotówkę. Prawdopodobnie więcej, niż warszawski warsztat zarobił w ciągu ostatnich dwóch dekad.
Na odchodnym zadał tylko jedno pytanie:
– W Nowym Jorku mi odmówili, w Hadze również… A tu w Warszawie mały żydowski chłopiec bez słowa uczynił z niego najwspanialszy brylant świata. Dlaczego???
– Bo nie miał pojęcia o jego wartości – z uśmiechem odpowiedział stary szlifierz.
Proszę wybaczyć tą nieco przydługą anegdotę.
Ale kiedy spoglądam na mgr Żurka i to, co wyrabia jako minister i prokurator generalny w jednej osobie mam nieodparte wrażenie, że Woldemort Żurek nie zdaje sobie sprawy ze znaczenia tego, co wyrabia.
Zupełnie tak samo, jak mały zasmarkany warszawski Szmulek nie miał pojęcia o wartości diamentu.
Co by nie mówić o Bodnarze to jednak próbował znajdować dla swoich poczynań jakąś podstawę prawną.
Żurek natomiast idzie na rympał.
To zapewne pokłosie lat „służby sędziowskiej”.
Niestety, zbyt wielu polskich sędziów cierpi na „syndrom boga”.
Żurek ciągle nie rozumie, jak bardzo zmienił się jego status. Przyzwyczajony przez ostatnie dekady do tego, że miał ostatnie słowo rozstrzygając ostatecznie sprawy dotyczące Polaków nagle stał się podrzędnym ministrem w najbardziej negatywnie osądzanym rządzie III RP.
Jego „boskość” w momencie zrzeczenia się urzędu sędziego zwyczajnie poszła się… yebać.
To widzi każdy obserwator.
Żurkowi jednak ciągle wydaje się, że dalej jest „pierwszym przed Panem Bogiem”.
Zupełnie nie zdaje sobie sprawy, że kiedy tylko Tusk uzna, że jest za mało waleczny, zmieni go jak zużytą onucę.
A powrót do stanu sędziowskiego zależny jest od nieuznawanego przez niego KRS i… Prezydenta.
Zatem należy do kręgu zjawisk hipotetycznych. 😉
Jeśli nie spełni życzeń Tuska wyląduje na śmietniku.
By żyć będzie musiał pozbywać się swoich nieruchomości.
Do emerytury zatem przetrwa.
Ale tylko wtedy, gdy jaczejka Tuska przetrwa i jakimś cudem wygra wybory w 2027 r.
W innym przypadku nieruchomości Żurka zajmie komornik.
28.10 2025
Zostaw komentarz