Czyste zło. Żadnych szarości.

Zginęło niemal 10 milionów ludzi. Też w Kazachstanie, ale głównie we wschodniej Ukrainie. Ludzie masowo marli z głodu tam gdzie czarnoziemy zajmują jakieś 200 milionów hektarów.

W listopadzie 1932 władze ZSRR wydały kilka rozporządzeń, którymi sztucznie wywołano głód. Za karę i dla przykładu. To była przemyślana operacja. I niezwykle skuteczna.

Pozbyli się ‘kułaków’ (rolników), pozbyli się milionów Ukraińców i zmienili strukturę etniczną na tych terenach. Przy okazji pozyskali sporo złota sprzedając żywność tym którzy mogli ją kupić. A u tych którzy cudem hołodomor przetrwali, już żadne nieprawilne pomysły się nie pojawiły.

Dopiero 20 lat później Zachód zaczął opieszale wierzyć, że stało się to, co się stało. Wcześniej świadectwa i relacje lekceważono. Po prostu nie wierzono, że w „ojczyźnie robotników i chłopów’ można było uruchomić masową eksterminację chłopów.
Gdy ludzie marli jak muchy, gdy dochodziło do kanibalizmu, kupieni korespondenci zachodnich gazet pisali o Sowietach jako raju na ziemi. I taka właśnie narracja dominowała. Redakcje niechętnie zamieszczały relacje zaprzeczające obrazkowi sowieckiej szczęśliwości – były zbyt przerażające i mówiły o wydarzeniach, jakie nie mieściły się w głowie.

Polski dyplomata pisał w notatce służbowej: „Głód na Ukrainie bardzo wielki. Wsie liczące ongiś 5–6 tysięcy ludności, zamieszkiwane są obecnie przez 20–30 rodzin. Z powodu braku ludzi do grzebania trupów w niektórych wsiach początkowo trupy były wrzucane do piwnic opustoszałych domów, a kiedy zabrakło ludzi trudniących się wrzucaniem trupów do piwnic, trupy leżały nie chowane przez dłuższy czas w domu. W związku z tym w niektórych, wymarłych prawie zupełnie wsiach, panuje smród nie do zniesienia.”

Jak pisze Witols Szabłowski:

„Jadło się, cokolwiek się udało znaleźć. Pleśń. Korę drzew. Mięso zdechłych zwierząt. Miałam wtedy sześć lat i pamiętam, że cały czas, absolutnie cały czas, byłam głodna.
Po wsiach chodziły wtedy, w 1933, specjalne komisje, sprawdzać, czy ktoś nie ukrywa jedzenia. Co znaleźli – rekwirowali. Nasz sąsiad był w takiej komisji, zabierali każdą roślinę, którą można było zjeść. Szczaw. Korę brzozy. Nawet świece zabierali, bo ludzie w desperacji próbowali robić na ich bazie zupę. Stalin im kazał Ukrainę zagłodzić i oni w tym pomagali; nikt nie patrzył, sąsiad czy nie.
Chwilę przed Wielkim Głodem mój ojciec poszedł pracować do kołchozu. Ktoś tam zrobił błąd, dali źrebakowi za dużo jedzenia, i zdechł. Oskarżyli ojca, że to przez niego i posadzili go na kilka miesięcy do więzienia. Za sabotaż.
Jak miał już wyjść, mama nie chciała, żeby wracał taki kawał drogi na bosaka. Sprzedała jedyną krowę i posłała mu pieniądze, żeby kupił sobie buty.
Tata buty kupił i ruszył na piechotę do domu. I tak się stało, że jak już prawie był w wiosce, napadli go w lasku Boreckim, tu, niedaleko mojej wsi Rostówka, i zabili. Wszystko przez te buty. Chcieli mu je ukraść. Ci złodzieje to zresztą też byli nasi sąsiedzi.
I na ten najtrudniejszy rok, 1933, i na tą najtrudniejszą zimę, kiedy tyle ludzi umarło z głodu, mama została sama z szóstką dzieci, za to bez krowy.
W całej wiosce wtedy ludziom dzieci umierały. A jakoś tak się stało, że naszej mamie nie umarło ani jedno. Wszystkim nam się udało przeżyć. Nie wiem, czy była we wsi druga taka rodzina.
Ja miałam szczęście, bo chodziłam do przedszkola i tam zawsze raz w ciągu dnia dawali do jedzenia taką cienką zupę. Ale mimo tej zupy byłam tak spuchnięta, że nie mogłam chodzić. Wszystkie dzieci były spuchnięte. Cieniutkie nóżki, cieniutkie rączki, i do tego wielkie brzuchy. Mówiło się wtedy na nas „rachityczne dzieci”. Że takie zabiedzone.
Co chwilę ktoś z dzieci, które znałam i z którymi się bawiłam, znikał. Nie przychodził już do przedszkola. Nikt nie pytał, co się stało. Nie było sensu pytać. To było jasne”.

Jutro Dzień Pamięci Ofiar Wielkiego Głodu na Ukrainie. Okrągła, 85. W 1933 roku Stalin zagłodził pięć milionów ludzi, może więcej. Co siedem sekund na ukraińskiej wsi ktoś umierał z głodu.
Roman Kabachiy doskonały ukraiński historyk i dziennikarz, zabrał mnie do Rostówki Wielkiej, wioski, skąd pochodzi jego mama i dziadkowie. Rozmawialiśmy tam z ostatnimi żyjącymi świadkami – cytowane słowa to opowieść 91-letniej Hanny Basaraby (na zdjęciu). Oprócz niej spotkaliśmy jeszcze dwie panie, które pamiętają ten trudny, 1933 rok. Będę jeszcze o nich pisać.
Chciałem tam pojechać, bo to jeden z najważniejszych tematów XX wieku, a jednocześnie bodaj najmniej znane i zbadane ludobójstwo. Tymczasem bez Wielkiego Głodu nie da się zrozumieć ani współczesnej Ukrainy, ani stosunków polsko-ukraińskich. Powinniśmy o nim jak najwięcej wiedzieć. I pamiętać”.

Autor: Liliana Sonik
Urodzona 30 sierpnia 1954 r. w Krakowie – polska filolog, wychowanka DA Beczka, po śmierci Stanisława Pyjasa założycielka Studenckiego Komitetu Solidarności, publicystka, dziennikarka, opublikowała w „Tygodniku Powszechnym”, „Rzeczpospolitej”, „Dzienniku Polskim”, „Głosie Wielkopolskim”, „Gazecie Wyborczej”, „Znaku”. Pracowała w Radio France Internationale i TVP.