Tak się złożyła historia, że ta drobna osóbka przeżyła i szwabskie rewizje w swoim domu na Kazimierzu, domu który odrzucił niemieckie dziedzictwo i nie chciał podpisać (i nie podpisał) Volkslisty… ucieczki z łapanek, ucieczki przez bramy przechodnie na Kaziku, a nawet przeżyła cudem śmierć, niemalże na oczach, swojej koleżanki (mama na sekundę weszła do bramy i właśnie wtedy był wybuch), do której Niemcy rzucili granatem (tak, tak, w Krakowie też była wojna, o czym niektórzy zapomnieli, a kulturalni i wyrafinowani, wielbiący porządek i ogładę Teutonowie, potrafili zaskakiwać wysmakowaniem swoich pomysłów)…

Potem były UBeckie nękania rodziny wrogów ludu, wrogiej – bo handlującej i budującej normalność oddolnego kapitalizmu po piekle II wojny… Wbrew komunie. Były wizyty w więzieniach, przewożenie grypsów, m.in. od chłopaków z krakowskiej AK i post AK siedzących w celach z moim dziadkiem, w tym grypsy od chłopaków z cel śmierci… Było utrzymywanie de facto całej rodziny, gdy dziadek siedział, a babcia była obserwowana przez UB. Ktoś towar do kontrahentów musiał wozić, finanse kontrolować, rachunki płacić, ściągać zaległości… Gdyby mama wpadła – wylądowałaby w bidulu, takie wtedy obowiązywały przepisy, że małoletni po nocy szwędać się nie mogli, a co dopiero wozić złoto, dolary, diamenty, skóry, materiały – czyli wszystko czym po wojnie nielegalnie, bo nie w zgodzie z reżimem, handlowano…

Przeżyła też dodatkowe egzaminy, robione specjalnie dla niej, gdyż jako dziecko, które z uporem nie chciało odejść ze szkoły ss. Augustianek, tej klerofaszystowskiej szkoły dla dziewczynek, uczącej zaprzaństwa, dobrych manier i po prostu bycia dobrym człowiekiem – podlegała nadzorom „organów państwa”, przeżyła i „asystenta” społecznego, który za takimi dzieciakami, ze „złych i reakcyjnych” domów z Kazimierza łaził i je nękał…

A potem, po wczesnej śmierci taty, wychowała cała naszą trójkę, chyba na ludzi… Choć i nie było łatwo, a i rodzinkę własną też miała mocniej niż niemiłą… No i wreszcie to ciągłe, obustronne wypominanie mezaliansu też było, bo końcu wżeniła się w rodzinę, która większość męskiej populacji straciła przez Niemców w czasie wojny, a tradycję i romantyzm ducha, cokolwiek arcypolskie – miała dość dużą (co z kolei było obiektem szyderstw i dogadywań, ze strony rodziny własnej), więc wyzywanie od Niemr też bywało. Szczególnie dość dotkliwe w ustach mojego drugiego z dziadków, który swojego ukochanego pierworodnego, malowanego ułana z 8 pułku ułanów AK, pewnej lipcowej nocy grzebał w ziemi, po akcji w 1944… Grzebał stryja, albo raczej to co z Ryśka zostało, bo po zderzeniu z „kosą Hitlera” niewiele już przypominało człowieka. Syna dziadek przynajmniej mógł pochować, w przypadku 3-ki braci, tego komfortu już nie miał… Mauthaussen-Gusen, Auschwitz, Litomierzyce…, a antyniemieckie emocje pozostały…

Powiecie – polska norma… Ja zapytam, cokolwiek dziwna ta norma – jak na naród współsprawców…

A potem lata użerania się i pracy na 3 nauczycielskie etaty by nas utrzymać, a nawet jej nie wpadło do głowy, by kiedykolwiek strajkować…

I teraz, mimo tego wszystkiego, wciąż potrafią jej się śmiać oczy!

Dziękuję Ci mamo za to, że byłaś, jesteś i zawsze będziesz…

Autor: Miłosz A. Lodowski
Urodzony w czasach późnego Gierka. Na tyle późno by nie doświadczyć zdobyczy realnego socjalizmu, na tyle wcześnie by je na zawsze zapamiętać. Krakowianin z Kazimierza na placówce imperialnej w Warszawie. Architekt, grafik, projektant, scenarzysta i innowacyjny rebeliant. Strona firmowa. W przeszłości Dyrektor Kreatywny Kampanii prezydenckiej Pawła Kukiza na Prezydenta RP. Szczęśliwie poza Ruchem K’15 od września 2015.