Zagadnęła mnie znajoma, „nie wiedziałam, że jest pan sławny” – powiedziała, bo surfując w sieci natknęła się na moje nazwisko w kontekście omawiania wystawy dywanów Henela w Muzeum Etnograficznym we Wrocławiu. Trochę się zaczerwieniłem, bo większość tekstów… nie pozostawia na mnie suchej nitki, i przedstawia mnie… jako antypatycznego typa, który mimo, że nie akceptował niecnych praktyk podopiecznego, mając na uwadze swoją karierę, roztaczał nad nim parasol ochronny , a po jego śmierci stał się jego krytycznym biografem. Teksty takie jak ten załączony poniżej , paskudnie mnie oceniające, zamieszczone były w w „Gazecie Wyborczej”, „Przekroju”, w „Zwierciadle” i innych.
„Wodyński opisuje Henela jako potwora, osobnika o odrażającej powierzchowności i nikczemnym charakterze, zdemoralizowanego socjopatę. Teksty arteterapeuty z Branic dostarczają cennych informacji, ale trudno je nazwać źródłem światła, z którego wyłaniałby się obiektywny obraz „lubieżnika”. Wodyński jest bowiem jak najdalszy od obiektywizmu. Z jednej strony przedstawia się jako odkrywca talentu pacjenta – i nie bez racji, bo sztuka Henela rozwinęła się wszak dzięki zajęciom zorganizowanej przez Wodyńskiego pracowni. Terapeuta nazywa go wręcz swoim „golemem”, twierdzi, że stworzył go jako artystę. Z drugiej strony zaś darzy swój „twór” niechęcią, a nawet pogardą. Narracja Wodyńskiego pełna jest emocjonalnych epitetów, moralnych osądów, a także klasowych uprzedzeń i wątków politycznych. Arteterapeuta był zdecydowanym przeciwnikiem PRL-owskiego systemu, w czasach „Solidarności” został działaczem opozycyjnym, za co zresztą zwolniono go z pracy w szpitalu. W jego opowieści losy Henela momentami jawią się jako rodzaj alegorii reżimu komunistycznego – rewolucyjnego, bezbożnego porządku, w którym władza trafia w ręce pozbawionego zasad moralnych, rozpustnego, okrutnego, prymitywnego, choć zarazem chytrego plebsu.” Albo trochę bardziej refleksyjnie –
Twórczość Henela należy do dowodów, że nadzieje pokładane w outsider art rzeczywiście czasem się spełniają. Jego dorobek prowokuje do pytań o samą istotę sztuki. W jakim stopniu jesteśmy na przykład w stanie oddzielić dzieło od jego autora? Stanisław Wodyński opisuje Henela jako człowieka, z którego wychowanie, środowisko i traumatyczne doświadczenia uczyniły monstrum, sadystę opętanego seksualnymi obsesjami, postać o cechach niemalże demonicznych. Jednak z zebranych w katalogu wystawy we Wrocławiu tekstów wyłania się też inny obraz autora obscenicznych gobelinów. To pacjent, który zachłannie pochłania książki, pilnie zgłębia tajniki fotografii, sam konstruuje machiny do wykonywania odbitek i bez reszty angażuje się w zakrojony na szeroką skalę projekt, jakim było tworzenie dywanów, których wykonanie wymagało miesięcy, a nawet lat wytężonej pracy. To także pensjonariusz, który krok po kroku poszerza zakres swojej wolności w murach instytucji, zyskuje kolejne przywileje, np. takie jak swoboda poruszania się na terenie ośrodka czy posiadanie kawałka prywatnej przestrzeni, która służyła mu za pracownię – rzeczy z pozoru drobne, ale dla kogoś w sytuacji Henela bezcenne.
Do Branic przybył jako osoba z samego dołu drabiny społecznej – skazaniec zdeformowany fizycznie i uznany za odbiegającego od normy psychicznej, przedmiot wyroków, medycznych orzeczeń, sądowych ekspertyz. Droga do upodmiotowienia w jego przypadku wiodła właśnie przez sztukę. Tkając gobeliny, po raz pierwszy w życiu zrobił coś, co zasłużyło na aprobatę, a nawet podziw otoczenia; przekonało innych, by dostrzec w nim osobę ludzką. Paradoksalnie, aby to osiągnąć, nie musiał iść na kompromisy ze społecznymi oczekiwaniami. Jako pacjent szpitala psychiatrycznego znajdował się poza zasięgiem jakiejkolwiek normy moralnej, obyczajowej czy estetycznej cenzury – mógł sobie pozwolić na całkowitą szczerość.
Odmienność, która w pierwszej połowie życia była jego przekleństwem, w latach spędzonych w Branicach stała się kapitałem. Nie tyle wyegzorcyzmował swoje demony, ile je uwolnił – wyzwalając przy okazji samego siebie. Nie istnieje jedna definicja sztuki, może być ona wieloma różnymi rzeczami: bywa nawet, że jest grą o człowieczeństwo. I właśnie w takiej rozgrywce zatriumfował Marian Henel”.