Wszedłem w okres życia najmniej rozpoznany i najbardziej lekceważony w badaniach nad etapami rozwoju człowieka.

Zostałem emerytem.

Zapewne gdzieś od czasów Sigmunda Freuda, któremu udało się nas przekonać, że nasze zachowania i odczucia wynikają z „błędów wczesnej młodości”, nauka nad rozwojem osobników z gatunku Homo Sapiens skupiła się na wczesnych etapach naszej egzystencji.

Dziewięciomiesięczny etap życia płodowego, jest nam lepiej znany i „naukowo rozpracowany”, niż wszystko to co przechodzimy tak ca między 30 rokiem życia a „zejściem notarialnym”.
Zainteresowanie badaczy, skupia się na etapie szybkich zmian z okresu płodowo-dziecięco-młodzieżowego, mocno po macoszemu traktując okres późniejszy, dzielony zwykle na dorosłość i starość. Poza „kryzysem wieku średniego” i menopauzą, cała reszta to podobno nudny okres realizacji tego co osiągnęliśmy wcześniej.

Stwierdzenie:
„jesteś tym co uda ci się osiągnąć do trzydziestki”
ponoć zamyka sprawę… choć ogromna większość z nas, dopiero (czasem znacznie) później zaczyna najciekawsze etapy w swoim życiu.

Etapy, mające luźny lub żaden związek z naszymi wczesnymi doznaniami z czasów chmurnej i durnej młodości, nacechowanej wyłącznie głębokim przekonaniem o własnej wyższości nad światem „starych kołtunów”.

Tymczasem, to właśnie w ciągu tego pięćdziesięciolecia (plus), przechodzimy przemiany znacznie ciekawsze od burz z pierwszego okresu. Zmiany, słabo rozpoznawane i opracowane przez naukowców.
Może nie takie efektowne, ponieważ spokojniejsze i bardziej rozłożone w czasie, za to o znacznie większej wadze i wpływie na rzeczywistość.
W końcu… to my – starcy zarządzamy światem.

Dziwicie się Państwo, że poruszam ten temat choć… za progiem wojna, świat się nam zmienia w oczach a u nas w kraju szaleje choroba zwana „kampanią wyborczą”???

Z latami przekonujemy się, że te wszystkie „szalenie ważne wydarzenia” mają niewielki wpływ na nasze życie, po kilku latach już o nich nie bardzo pamiętamy a ich miejsce zajmują kolejne „historyczne” decyzje i wybory.

Świadomość tego… to jeden z uroków tego życia „PO trzydziestce”… czyli mniej więcej 2/3 naszej ziemskiej egzystencji.

Kłopot z podziałem tego okresu na jakieś sztywne etapy polega na tym, że nie ma w nich łatwych do określenia cezur czasowych. Nie da się w nim wyróżnić, tak jak w okresie płodowym:
– 0 do 5 dzień ciąży… od poczęcia do implantacji – okres zygoty;
– do ca 8 tygodnia… podział komórkowy – okres zarodkowy
– po 8 tygodniu… kształtowanie się organizmu – okres płodowy.
Jasno czytelnie i prosto… choć nie dla tych, którzy o aborcji mówią do 12 tygodnia… pomimo, że wiemy iż po 8 tygodniu, z etapu aborcji zarodka przechodzimy do eutanazji płodu.

Zrozumienie tego, że nie jesteśmy najważniejsi na świecie, że nasza wygoda nie jest ważniejsza od życia innego człowieka… to właśnie jeden z tych progów, określających etapy przejścia na „wyższy poziom świadomości”.

Nie przychodzi w dniu ani o godzinie. Dochodzimy do niego powoli… każdy z nas w innym czasie i innych okolicznościach.

Tylko początek tego okresu dojrzałości jest stosunkowo łatwym obiektem badań.
Od dawna wiemy co go określa. Miarą naszej dojrzałości jest

ODPOWIEDZIALNOŚĆ

Za siebie i innych.
Zrozumienie , że każde nasze działanie powoduje skutki. Konsekwencje, nie tylko dla nas lecz dla wszystkich których dotyczy w jakimkolwiek stopniu.

To wtedy… jak mawiali starożytni Maorysi… „kończą się żarty, zaczynają się schody”.

Świadomość tego dociera do nas mniej więcej gdzieś właśnie około trzydziestki… choć są i tacy do których nie dociera nigdy.

Każdy z tych kolejnych schodów, także pokonujemy z mozołem w bardzo zindywidualizowanej formie.
Wspólne jest jedno – wspinaczka każdego z nas… kończy się katastrofą.
Uświadomienie sobie tego… to także jeden ze stopni.

Od dłuższego czasu (mniej więcej Rewolucji Francuskiej), tradycyjne różnice polityczne, dzielące nas głównie wedle poglądów na sprawy socjalno-gospodarcze, które spowodowały powstanie palety ruchów od komunistów po faszystów, ze wszystkimi tymi określeniami w rodzaju liberalizm, konserwatyzm, socjalizm itd., zastąpił (a może tylko usiłuje uprościć) podział na Lewicę i Prawicę.

Podział tak niedookreślony, że staje się często sposobem na pejoratywne określenie „myślących inaczej”, najczęściej osób uznających swoją przynależność do tej samej grupy.

Sposobem dyskredytacji prawicowego polityka, stało się obdarzaniem go mianem „lewicowca”, przez prawicowych polityków o innych poglądach na cokolwiek… lub znacznie częściej – o takich samych poglądach lecz… z innej formacji pchającej się do władzy.

Śladowo, proces ten dotyczy także lewicy.
Śladowo… ponieważ „Lewica” zniknęła z naszej oferty politycznej.
Zostały tylko sieroty po lewicy… takie jak ja.

Zniknięcie formacji politycznych reprezentujących przekonania lewicowe, można by uznać za porażkę tego sposobu widzenia świata, gdyby nie to, że sieroty po lewicy stanowią… większość społeczeństwa.
Brzmi to zapewne obrazoburczo, dla dominujących dziś w świecie polityki prawicowych działaczy i ugrupowań, świętujących właśnie swoje sukcesy polityczne.

Niezależnie jednak od tego jakby to nie brzmiało… jest to fakt, wynikający nie ze skali poparcia w kolejnych wyborach… lecz z naszych cech osobowościowych.

Lewica dała się zmarginalizować, ponieważ.. zapomniała czym naprawdę jest. Skupiona na marksistowskich rojeniach o „podziale łupów”, zapomniała gdzie przebiega prawdziwa różnica między lewicową a prawicową koncepcją funkcjonowania ludzi i ludzkości. Odeszła od źródeł i zagubiła się z braku podstaw.

Zabawne, lecz podział określają nie „dzieła” i koncepcje wielkich mistrzów” – Marksów i Smithów, lecz spontaniczne zachowania tych, którzy kierują się instynktem.
W najbardziej oczywisty sposób, linię podziału wyznacza młodzież i jej zachowania społeczne.
Najprostsze.

Nie dzieła klasyków Lewicy, bredzących o „walce klas”, lecz to właśnie te instynktowne zachowania młodzieży (choć nie tylko), wyznaczają czytelnie granicę podziału.
Sprowadzić ją można do sprawy najprostszej.
Młodzież, która jest choć najczęściej sama o tym nie wie LEWICOWA, znudzona zabawą w komórki do wynajęcia… zaczyna zajmować się WOLONTARIATEM.

Równie znudzona młodzież PRAWICOWA w tym czasie, zaczyna swój wyścig po pieniądze.

Jedni i drudzy, spełniają w ten sposób swój pomysł odpowiedzi na pytanie

JA czy MY.

Wartościowanie tych postaw… zwyczajnie nie ma sensu.
Obie… nie występują w formie „czystej”… obie mają dobre i złe strony.
Obie… zapewniają postęp ludzkości
Problem zaczyna się, gdy jedna z nich przestaje mieć szansę na aktywny udział w decydowaniu o sprawach dotyczących nas wszystkich.

Potrzeba nieco czasu by zrozumieć, że stanowimy całość.  Wszyscy jedziemy na jednym wozie i wszyscy jesteśmy sobie potrzebni. Każdy z nas jest równocześnie producentem i konsumentem.
Wszyscy mamy okresy sukcesów i bezradności.
Życie każdego z nas jest zależne od reszty. Potrzebni nam są i ci którzy nasz wóz ciągną i ci którzy go popychają.
Ba… także ta większość, która po prostu usiłuje z tego wozu nie spaść.

Choć czasem o tym zapominamy a czasem nie chcemy o tym pamiętać, wszyscy jesteśmy jak dżokej ze starego dowcipu, który na pytanie czy nie mógł w wyścigu pobiec szybciej, opowiedział:
– mogłem… tylko żal mi było konia zostawić.

Większość z nas… jest tym koniem. Naszym największym pragnieniem jest po prostu iść.

Na szczęście dla nas… wyścig bez nas… po prostu nie ma sensu.

O skali upadku Lewicy – tych którzy chcą być wolontariuszami i dbać by „z wozu nikt nie spadł”, najlepiej świadczą niestety trwające wyścigi w kampanii prezydenckiej.

Naszymi… nigdy nie ukrywałem, że z przekonania i chęci jestem „lewicowcem”, kandydatami są:
– dziewczyna której się wydaje, że 5 lat udziału w polityce daje tyle doświadczeń, że można aplikować o najwyższy urząd w państwie,
– znudzony akademik luźno związany z rzeczywistością i
– nieco „politycznego planktonu”, bez szans nawet na wynik mieszczący się w skali powyżej 1%.

Organizacyjnie… nasze formacje politycznie zostały zastąpione przez przedziwną „Ligę Kobiet”, zajmującą się głównie aborcją i nie potrafiącą się zdecydować czego właściwie chce.
Strukturę, nie mającą jakichkolwiek pomysłów na realizowanie najważniejszego zadania lewicy… a może nawet gorzej – nie bardzo rozumiejącą czym to zadanie jest.

Ofertę zamyka uczelniana partyjka o dumnej nazwie „Razem”… wciąż chcącą iść samotnie i proponującą nam powrót do przebrzmiałych idei, nijak mających się do otaczającej nas rzeczywistości.
„Nowa Lewica” stała się już tak bezradna, że nawet swojej kandydatki na prezydenta, musiała szukać wśród secesjonistek z partyjki akademików.

W kraju, w którym większość z nas boryka się z codziennymi problemami, powodującymi
ciągły balans na granicy utrzymania się na powierzchni, w którym ca 60% społeczeństwa musi się mocno starać by „związać koniec z końcem”, my – zwolennicy Lewicy zwyczajnie nie mamy szansy na wybór.

Z pełną świadomością, zmuszeni jesteśmy do głosowania wbrew sobie… na najmniejsze możliwe zło.
Nie wiem jakie będą decyzje wyborcze tej 60% większości, dla której oferta tych którzy martwią się o „popychanie wozu” byłyby oczywistością.
Jakaś część po prostu machnie ręką i zagłosuje nogami nie idąc na wybory.

Przyzwyczajeni do uczestniczenia w wyborach i uznający swój udział za obowiązek, poszukają zapewne jakiś lewicowych elementów w ofercie kandydatów prawicowych.

Zmartwieni sytuacją, zapewne z poczucia obowiązku zagłosują na tych dziwnych kandydatów niby lewicy.
I tak… potencjalnie największa siła… rozejdzie się „jak smród po kościach”.

Po wyborach ze zdumieniem stwierdzimy, że „naszym” prezydentem został
człowiek, dla którego bohaterami nie byli ci którzy budowali kraj lecz ci którzy okradali sklepy… miłośnik zatrudniających nas przedsiębiorców, dla którego ich potrzeby są ważniejsze niż nasze… lub (mimo wszystko w najlepszym wypadku) bezradny urzędnik średniego szczebla, szukający ratunku w Unii Europejskiej.

Młodzież szukająca spełnienia w wolontariacie… „obudzi się z ręką w nocniku”. Nie ona będzie temu winna.
Winni będziemy my – lewicowi emeryci, którzy gdzieś, kiedyś zapomnieliśmy o co chodzi w tej bajce.

My – którzy po zaliczeniu już większości etapów, wiemy co jest w życiu naprawdę ważne, tylko… mówić nam się o tym już zwyczajnie nie chce.
A przecież to takie proste..
Mam to pomogę… a nie – mogę to podepczę, by wleźć nieco wyżej.

WASZ
nikt.

Autor: Jarosław Wocial