Polityka lubi wielkie słowa. Padają deklaracje o „służbie narodowi”, o „wartościach”, o „walce o dobro wspólne”. Lecz czasem wystarczy patelnia, kilka talerzy i torebki strunowe, aby załamała się ta opowieść o wzniosłej misji. Według informacji ujawnionych przez media, poseł Konrad Berkowicz z Konfederacji miał wynieść ze sklepu towary o wartości 394,95 zł. Ochrona wezwała policję, mandat został wystawiony, a tłumaczenie brzmiało: „kasowałem wszystko, ale nie wszystko się nabiło”.

Niby drobiazg. Niby pomyłka. Niby codzienna historia z taśm przy kasie. Jednak w przypadku parlamentarzysty nawet najdrobniejszy gest staje się moralnym testem. Polityk nie żyje już „dla siebie”. Wchodzi na scenę, na której każdy krok waży się w oczach społeczeństwa.

Nic dziwnego, że patrzymy na niego inaczej. Bo polityka to zawód, który z definicji podlega nieustannej obserwacji. Jan Paweł II pisał: „Wolność nie jest prawem do czynienia zła, ale prawem do czynienia dobra”. W życiu publicznym ta maksymalna powinna rozbrzmiewać codziennie.

Sumienie nie stygnie od słów przysięgi poselskiej. Nie można go zawiesić jak immunitet. Sumienie to jedyny organ kontrolny, który działa także wtedy, gdy nie patrzą ludzie ani kamery.

Polityk musi pamiętać, że jego życie prywatne również jest opowieścią o państwie. Jeżeli ręka może sięgnąć po cudzą patelnię, czy pewnego dnia nie sięgnie po cudzą wolność, cudze pieniądze, cudzy głos w urnie?

Filozof Hannah Arendt zauważyła:
„Zło często zaczyna się od braku myślenia.”
W polityce zaczyna się od braku czujności sumienia.

Grecy wierzyli, że wstyd jest pierwszym strażnikiem cnoty. Jeśli ktoś traci zdolność czerwienienia się, zaczyna ignorować granice. Wstyd to sygnał, że mamy jeszcze wiedzę o tym, co jest dobre.

Czy polityk po tej historii poczuł wstyd? Nie o wstyd przed memami z internetu chodzi. Ten jest powierzchowny, chwilowy, szyderczy. Istotny jest wstyd wewnętrzny: ten, który boli, który zmusza do refleksji, który zostawia ślad na przyszłe decyzje.

„Człowiek bez wstydu jest człowiekiem bez honoru.”
Ten niepisany aforyzm demokracji brzmi dziś wyjątkowo aktualnie.

Mandat poselski nie kończy się przed drzwiami sklepu. Jest jak lustro, które polityk niesie wszędzie ze sobą. Kiedy spojrzymy w nie w tym przypadku, widzimy więcej niż jedną pomyłkę. Widzimy kruchość etosu, o którym tak chętnie mówi się na sali plenarnej.

Służyć znaczy stawiać wartości ponad wygodę. Kiedy poseł popełnia błąd, musi pokazać, że służba zaczyna się od przyjęcia odpowiedzialności, od naprawy zaufania, od pokazania, że potrafi uczyć się na własnym potknięciu.

Tak, człowiek bywa ułomny. Tak, polityk może się pomylić. Jednak różnica polega na tym, że polityk musi umieć wziąć tę ułomność na siebie, a nie zrzucać jej na słuchawki w uszach i pośpiech.

Oto słowa, które parlamentarczyści lubią o sobie wypowiadać:
uczciwy, odpowiedzialny, transparentny, etyczny.

Nie są to przymiotniki do kampanijnego folderu. To kontrakt moralny między rządzącymi a rządzonymi. Społeczeństwo ma prawo pytać, czy czyny potwierdzają słowa. Bo jeśli polityk nie potrafi być uczciwy za 394,95 zł, jaką gwarancję otrzymujemy w sprawach liczących miliardy?

Polityk powinien pamiętać, że zaufanie jest najcenniejszą walutą Rzeczypospolitej. A obywatele powinni pamiętać, że odpowiedzialność to nie przywilej, lecz obowiązek, który nadzorują oni sami.

Czasem historia państwa rozstrzyga się nie w gabinetach, lecz przy sklepowej kasie.

Czasem o moralności polityka mówi nie głos z mównicy, lecz stuk talerzy, których nikt nie skasował.