Na kanwie niektórych wpisów odnoszących się do strajku nauczycieli. Niektórzy – jest ich zdecydowana większość – komentujący tę sprawę, uważają, że nauczyciele nie powinni strajkować w okresie roku szkolnego.

Moim zdaniem jedyny skuteczny rodzaj strajku, to strajk uciążliwy dla pracodawcy i dający do myślenia pozostałym osobom. Strajk nauczycieli ma więc sens tylko w okresie roku szkolnego. Oczywiście jest ostatecznością i formy protestu powinny być eskalowane, by pracodawca zauważył ich determinację i dla niego problem.

Podnoszą też fakt – i nazywają to wprost – idiotycznych form protestu np. przebieranie się za krowę. Uważają, że jest to brak godności. I tu mają rację. Co do poszanowania przez siebie samych nauczycieli i przybierania absurdalnych, kompromitujących intelekt nauczycieli, form protestu, to zupełna racja. Przebieranie się za krowy jest jedną z form postawy uwłaczających godności nauczyciela. Nie wyobrażam sobie, by np. strajkujący górnicy przebierali się za „Naszą szkapę” czy „Łyska z pokładu Idy”, choć to byłoby bardziej dopuszczalne.

Strajk nauczycieli jako ostateczny sposób nacisku na urealnienie (a nie wzrost pensji) nauczycieli oraz unowocześnienie ich przygotowania do pracy w szkole.

I znowu media przynoszą ciekawą informację odnosząca się do sytuacji w szkolnictwie. Publikuje się w nich artykuły, w których opisuje się dramatyczną sytuację w oświacie spowodowaną brakiem nauczycieli określonych przedmiotów. Tego nikt rozsądny (powtarzam rozsądny) nie może zakwestionować.

Czym to jest spowodowane – w skrócie: niskimi pensjami dla niektórych profili kształcenia – przede wszystkim np. fizycy, matematycy, nauczyciele języków; brakiem wystarczającej liczby godzin dla nauczycieli takich przedmiotów jak: społeczne, artystyczne itp. To powoduje, że zatrudniani są często albo nauczyciele przypadkowi, mający niewielkie pojęcie o nauczaniu – potem zetknąwszy się ze szkołą odchodzący z niej bardzo szybko, albo też lekcje prowadzą nauczyciele nie mający odpowiednich kwalifikacji.

Dziś dodatkowy problem to nauczanie dzieci uchodźców ukraińskich.

Na kanwie moich wcześniejszych wpisów ktoś stwierdził, że strajk to jest narzędzie nacisku niezbyt akceptowalne w każdym momencie roku szkolnego. Fakt, strajk nauczycieli to jest ostateczność, co racjonalnie wyłuszczyłem.

Napisałem już kiedyś wcześniej – co bym zrobił na miejscu związków, nauczycieli i ministerstwa – dogadał się, ale wcześniej:

1. pozbył się takich Broniarzy – to ZNP;

2. dogadał się ze wszystkimi związkami działającymi w oświacie – pensje i status nauczyciela to nie jest polityka, ale byt;

3. eskalował formy protestu – od zamanifestowania sporu zbiorowego w postaci oflagowania szkół, przez .. (inne formy), przez okupację ministerstwa edukacji i nauki i jego budynków – rotacyjną; okupację kuratoriów i jego budynków – rotacyjną; strajk w szkołach.

Na którymś z tych etapów pracodawca zmuszony byłby do racjonalnego podejścia – czyli podniesienia stawki wynagrodzenia rekompensującej przynajmniej inflację oraz ustalenia sposobów wzrostu wynagrodzenia nauczycieli.

Nauczyciele też musieliby pójść na jakieś ustępstwa – np. określenie czasu pobytu w szkole – z zaliczeniem ich tego do pensum, sposobu awansu zawodowego nauczyciela – tu dodam, że proponowane przez MEiN rozwiązanie wcale ich finansowo nie satysfakcjonuje.

Poza tym nauczyciele powinni co określony czas uczestniczyć w obowiązkowych warsztatach, bez względu na awans zawodowy – przecież zasób wiedzy w danej dyscyplinie/przedmiocie się zmienia, a wielu z nich wcale go nie aktualizuje;

4. no i także opracował nową formułę przygotowania nauczycieli do pracy w szkole – począwszy od studiów, a skończywszy na permanentnym obowiązku ich doskonalenia zawodowego.

Nauczyciele powinni być kształceni pod pełną kontrolą państwa i mieć status urzędnika państwowego. To gwarantowałoby im odpowiednie wynagrodzenie, ale też wymuszało stałe doskonalenie się. Dziś często – moim zdaniem nazbyt często – produkują ich, bo nie kształcą szkoły wyższe dające im tylko dyplom. Ich absolwenci po zrobieniu kursów psychologiczno-pedagogicznych – nawet zdalnie – to jest totalny absurd, bo gdzie praktyki, możliwość kontaktu ze szkołą, uczniowskim środowiskiem – stają się pełnoprawnymi nauczycielami – przynajmniej na krótki czas, bo potem odchodzą.

Dla mnie ciekawą statystyką, którą powinno się zainteresować ministerstwo, jest kwestia przepływu nauczycieli. To dałoby mu odpowiedź na pytanie: na jakim etapie następuje rozczarowanie zawodem nauczyciela i uznanie się, że do niego dana osoba się nie nadaje.

5. Od tego bym zaczął – ale niestety obsada ministerstwa, w tym obszarze odpowiadającym za oświatę – od przedszkola do studiów i dalej, pisząc oględnie – jest nieświadoma sytuacji i dośc przypadkowa. Rządzą nim dyrektorzy niższego szczebla, którzy dbają o zachowanie stanowisk. Na szczeblu ministerialnym – sekretarze, podsekretarze stanu – są to osoby, które cieszą się z przywilejów, a swoje stanowiska dostały w nagrodę za spolegliwość polityczną. Jak trzeba to je wymienię. I one w ogóle nie orientują się w sytuacji polskiego szkolnictwa.

Autor: dr hab. Józef Brynkus, prof. UP Kraków
Pracownik Katedry Edukacji Historycznej Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie. Pochodzi z rodu górali podhalańskich i orawskich. Polski historyk i nauczyciel akademicki, profesor UP Kraków, poseł na Sejm VIII kadencji.