Media informacyjne deformują obraz wojny i choć nie robią tego intencjonalnie ten fakt sprawia, że zaczynamy ją traktować jak komputerową grę albo film i powoli się do niej przyzwyczajamy choć dzieje się tak blisko nas. Za naszą wschodnią granicą.

Informacje z wojny na Ukrainie sprowadzają się w telewizyjnych programach informacyjnych do migawek, wyjętych z całego okrucieństwa wojna. Ot, gdzieś rosyjskie rakiety znów trafiły w dom. Zginęło tylu i tylu cywili. W odwecie Ukraińcy zatopili okręt na Morzu Czarnym. Zabito tylu i tylu Rosjan. Czasami pojawi się jakaś zakrwawiona twarz człowieka ocalałego z nalotu. Czasami jakieś wraki sprzętu wojskowego wraz z apelem, że Ukraińcom kończy się amunicja artyleryjska. I tak codziennie, kropla po kropelce newsy. Z dziennikarskiego obowiązku bo trzeba ten temat odfajkować. Pytanie co z tej wojennej „papki” zostaje w głowie odbiorcy? Śmiem twierdzić, że kompletnie nic.
Tylko eksperci i analitycy wojenni wiedzą gdzie jest jakaś wiocha, o którą od miesięcy walczą obie strony, poświęcając życie młodych, zdrowych chłopaków, którzy woleliby być w tym czasie ze swoimi dziewczynami, żonami, dziećmi.
Tylko ich bliscy wiedzą co znaczy strata każdego z nich, bez względu na narodowość. Dla nich ta wojna ma konkretną twarz. Czyjegoś męża, syna, chłopaka, przy grobach, których będą ich od tej pory opłakiwać, składać kwiaty. Pamiętać ich twarze tak długo, aż się zatrą kompletnie we wspomnieniach.

Media reakcje bliskich rzadko pokazują. Niekiedy w jakimś reportażu. Ale na ogół, ze względu na oglądalność i „klikalność ” tekstów na portalach ograniczają się do „sensacyjnych” doniesień z frontu okraszonych jakimiś chwytliwym tytułem, bo od zasięgu zależy, w mediach komercyjnych, liczba reklam. A z reklam jest zysk. Konkretny pieniądz, za który można utrzymać zespół. Najczęściej już „nie bawią” się w potwierdzanie czy informacja z jakiegoś bloga, profilu w mediach społecznościowych, jest prawdziwa czy też nie bo i tak za kilka godzin czytelnicy o niej zapomną. Jak mawiało się w erze papierowej prasy ” w dzisiejsze gazety jutro będą zawijać śledzie „.

W „Wojnie futbolowej” Ryszarda Kapuścińskiego, reportażu z konfliktu pomiędzy Salwadorem i Hondurasem w tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym dziewiątym roku jest autoironiczny portret korespondenta wojennego. Kapuściński pisze – jeden chciał mieć zbliżenie twarzy żołnierza po, której ścieka pot. Inny, że musi skręcić załamanego dowódcę, który siedzi po krzakiem i płacze bo zaginął cały jego odział. Operator francuski chciał mieć szeroki plan, żeby z jednej strony nacierał oddział honduraski na salwadorski albo na odwrót. Ktoś tam chciał mieć jeszcze zdjęcie żołnierza, który niesie zabitego kolegę. Dziennikarz radiowy chciał nagrać rannego. Jak krzyczy. Coraz słabiej, słabiej, aż wydał ostatnie tchnienie.

Czy jest w tym wina dziennikarzy, wojennych korespondentów ? Nie, bo taka jest natura mediów informacyjnych. Operują skrótem, uproszczeniem. Im więcej okrucieństwa, krwi i potu tym lepsza oglądalność lub zasięg w internecie. News nie może być nudny, bo takiego nikt nie obejrzy i nie przeczyta.

Po co więc ten tekst skoro nie obwinia mediów?

Ano po to by odbiorca wiedział i pamiętał, że za tymi obrazkami, newsami kryją się prawdziwie ludzkie dramaty. A tych dramatów są dziesiątki tysięcy. Chodzi o to by się nie przyzwyczajać.

Antoni StyrczulaAutor: Antoni Styrczula
Opinii publicznej kojarzę się jako rzecznik prasowy Prezydenta RP, a także dziennikarz radiowo-telewizyjny i prasowy. Od wielu lat zajmuję się szkoleniami i doradztwem w zakresie public relations i marketingu politycznego. Jestem ekspertem w kreowaniu wizerunku firmy w e-przestrzeni i social mediach oraz zarządzaniu informacją w sytuacjach kryzysowych. W wolnych chwilach podróżuję. Przede wszystkim do Azji. Więcej tekstów autora przeczytacie na blogas24.pl