Dwanaście lat dyrektorowania plus cztery lata wicedyrektora Instytutem Politologii / Instytut Nauk o Polityce Administracji. Kawał czasu. Ćwierć stulecia niemal.
Nie sądzę, że byłem dobrym dyrektorem. Byłem zbyt pobłażliwy i niedostatecznie skutecznie dopingujący pracowników.
Widziałem w sobie podobieństwo do Franciszka Józefa w ostatniej fazie panowania.
Miał wywalone na sprawy instytucjonalne, ale przyjmował na audiencję chłopów z Galicji, którzy skarżyli się na zagarnięcie 2-3 arów przez sąsiada. I rozważał co z tymi sprawami zrobić. Czyli zajmował się sprawami zupełnie marginalnymi.
Przez ostatnie lata byłem takim Franzem Josefem i wielu korzystało z tego, żeby nic nie robić. Bo nie miałem w okolicy Klemensa von Metternicha. On by to lepiej ogarnął. I Zdyscyplinował towarzystwo.
Mimo tych moich oczywistych wad, uważam, że z Bożą pomocą udało nam się wiele osiągnąć. Bo ja jestem za głupi, żeby coś osiągnąć. Pan Bóg wyprowadzał mnie w tej funkcji z mojego niedołęstwa. I chwała Mu.
To nie był łatwy czas bo szła reforma za reformą. Bardzo dużo zmian.
Jak jeździłem na doroczne zjazdy dziekanów i dyrektorów akademickich ośrodków politologicznych, po kilku latach odkryłem, że jestem z jednym z niewielu powtarzających się reprezentantów. I to było w pewnym sensie niesmaczne. I nieco krępujące.
Za wszelkie błędy i przewinienia przepraszam. Mam świadomość tego czego nie zrobiłem, a powinienem. Z drugiej strony starałem się nikogo nie skrzywdzić, bo to nie jest w moim stylu.
Moją następczynią będzie osoba niewątpliwie bardziej kompetentna organizacyjnie i logistycznie. Moja była studentka, i to cieszy, bo prawdziwy mistrz cieszy się z faktu, że jego uczennica go przerosła. A przerosła i to bardzo. I piszę to bez ironii.
Zostaw komentarz