Nauka, a konkretnie biochemia, tłumaczy proces jesiennego przebarwiania się liści, degradacją w nich chlorofilu potrzebnego do fotosyntezy. W jego miejsce pojawiają się kartenoidy (barwniki żółte i pomarańczowe), które odpowiadają za tę feerię barw jesiennych drzew, od lekko pomarańczowej żółci miłorzębu dwuklapowego po pomarańcz, a potem brąz, buka i klonu zwyczajnego. Oko poety, pisarza, romantyka widzi jednak co innego, perskie kobierce utkane z różnobarwnych liści.

Mam w pobliżu domu takie miejsce gdzie czasami chodzę by podumać. Taką prywatną świątynię dumania. To łąki i wydmy przy pętli autobusowej w Izabelinie-Dziekanówku.
Nie zdradzę dokładnie gdzie, bo tłumy warszawiaków odwiedzających Puszczę Kampinoską by od razu ją rozdeptały i nici z mego azylu.

Dylatacja czasu

Ostatnio myślałem o przemijaniu czasu.
Mojego czasu, bo nie ma czegoś takiego jak czas uniwersalny. Każdy z nas ma własny. Przynajmniej do takiego wniosku doszedł Einstein. I gdyby każdy miał własny zegar, to pokazywałby on inny czas, choć te różnice byłyby niedostrzegalne dla naszych zmysłów.
Złudzenie, że mamy jakiś wspólny, uniwersalny wynika z tego, że nikt z ludzi nie porusza się znacznie szybciej czy znacznie wolniej od innych osób. Co innego gdybyśmy się poruszali przez pół roku, po orbicie okołoziemskiej, z prędkością bliską prędkości światła. Wtedy nasz czas różniłby się od czasu tych, którzy zostali na ziemi o prawie pięćdziesiąt lat. Fizycy nazwali to zjawisko, dylatacją czasu.

Ale nie jestem w Kosmosie, ale tu, na Ziemi.

Patrzę w swoim azylu na spadające liście i złotawe trawy połyskujące w promieniach słonecznych metalicznym blaskiem.
Zazdroszczę trochę drzewom. Bo one, wiosną znów staną się zielone, zgodnie z prawami natury.
A ja już nie stanę się młodszy.
Coraz bardziej odczuwam upływ lat i coraz częściej tu mnie strzyka. Tam mnie zaboli.

Przede mną kolejna operacja choć myślałem, po ostatniej, że wyczerpałem już limit przypadający na moją osobę.
Staram się zachować dystans i pogodę ducha, choć niekiedy staje się to trudne.
Ale nie biadolę, nie utyskuję. Taka jest nasza egzystencja. Czasem słońce, czasem deszcz.
Niekiedy jest wesołą komedią. Bollywódzką. Z tańcami, śpiewem i dobrym jedzeniem.
Innym razem dramatem, w posępnych barwach i głosem (na stronie) – „szykuj się szykuj, idą ciężkie dni”.

Trwaj chwilo. Jesteś piękna.

Antoni StyrczulaAutor: Antoni Styrczula
Opinii publicznej kojarzę się jako rzecznik prasowy Prezydenta RP, a także dziennikarz radiowo-telewizyjny i prasowy. Od wielu lat zajmuję się szkoleniami i doradztwem w zakresie public relations i marketingu politycznego. Jestem ekspertem w kreowaniu wizerunku firmy w e-przestrzeni i social mediach oraz zarządzaniu informacją w sytuacjach kryzysowych. W wolnych chwilach podróżuję. Przede wszystkim do Azji. Więcej tekstów autora przeczytacie na blogas24.pl