Jestem pod wrażeniem ekspozycji prac Henela w Muzeum Etnograficznym we Wrocławiu. Szczególnie bowiem zadbano o specyficzny anturaż , który kojarzy mi się z sigmoideum, w sam raz… pasujący do wytworów lubieżnika z Branic. Sale bowiem nie są w klasycznej muzealnej amfiladzie, tylko jak jelito zakręcają. W części, która kojarzy mi się appendix vermiformis odbywa się na okrągło projekcja filmu „Maniuś”. Dzięki czemu mogłem spotkać siebie sprzed 30 lat. Sam tytuł wystawy „Obłęd” naprowadza zwiedzających do snucia refleksji na potęgą chuci fenomenalnie obrazowanej przez Henela. Coś jak „Krzyk” Muncha… brzmi wyrazistym hasłem.
Po jej obejrzeniu, jako odnaleziony w sieci przez dyrektora Piotra Oszczanowskiego artefakt, miałem spotkanie z blisko setką zainteresowanych moją z Henelem relacją. Trwało dwie godziny. Jak mogłem i umiałem, przekonywałem zebranych. Iż Henel nie był Amadeuszem Mocartem, a ja nie byłem jego Antonim Salierinim. Dziękuję Dyrekcji Muzeum Narodowego we Wrocławiu za danie mi tej możliwości.

Po otrzymaniu zaproszenia od kuratora, odbywającej się we Wrocławi  w Muzeum Etnograficznym wystawy dywanów i zdjęć Henela pana dyrektora Piotra Oszczanowskiego –  do wygłoszenia  prelekcji o moich kontaktach z Henelem, zacząłem się nad rolą w  wykreowaniu Lubieżnika z Branic –  poważnie  zastanawiać.

I  znowu Marian Henel, jak bumerang  po wielu latach, powrócił do mnie, mimo że… starałem się ten grzech młodości, jakim było odkrycie jego talentu i roztoczenie nad nim, a także nad…. Panie Boże przebacz, nad jego bezecnymi praktykami opieki — wyprzeć z pamięci.

Jednak pod koniec życia zaczęło   dręczyć   mnie poczucie winy, że  przez dwanaście lat niańczyłem potwora, który miał na umieniu zbrodnie popełnione w czasie — kiedy służył w K.B.W. i pracował jako palacz  w Powiatowym  Urzędzie  Bezpieczeństwa Publicznego  Kluczborku, a jego dewiacjom zapewniałem  cieplarniane warunki. Jednocześnie  świadom jestem tego, że  bez  mojego zaangażowania nie powstałyby  –   podziwiane  powszechnie  artystyczne kurioza.

Henel budził we mnie uczucia klasycznie ambiwalentne. Z jednej strony byłem zafascynowany jego  umiejętnościami, posługiwania się trudną technika dywanu wiązanego, którą opanował do perfekcji. Z drugiej zaś  — budził on we mnie wstręt. Wstrętem napawały mnie jego wspomnienia z okresu jego służby w komunistycznej politycznej policji, z odrazą odnosiłem się do jego perwersyjnych praktyk, którymi się obnosił, mimo to… i to  ze skruchą przyznaję,  że rzeczywiście rozpościerałem nad  Henelem i jego bezeceństwami –   parasol ochronny.

Co do jego dewiacji, okolicznościami pewnie  dla mnie  obecnie łagodzącymi będzie  to, iż świat pogalopował przez  te pięćdziesiąt lat  do przodu… i to, co było wcześniej zboczeniem, teraz  nazywa się – preferencją, lub jakimś innym eufemizmem.

Ale jeśli chodzi o zbrodnie to,  pomimo moich starań  zweryfikowania wynurzeń Henela – nie udało się mi ich do dzisiaj  potwierdzić, ani im zaprzeczyć!  A pisałem o nim na portalu   “Radio Wnet:” tekst miał  10 tys. wyświetleń, w “Niezależnej Gazecie Obywatelskiej”,  także 6 lat temu  tekst

o Henelu ukazał się na rozkładówce  bożonarodzeniowego  wydania  Nowej Gazety Opolskiej, za co zostałem mocno skrytykowany. Dwa lata temu na  pressmania.pl opublikowałem  cykl za tyt. “Plugawy Żywot lubieżnika z Branic” i  nic, nikt  nie  uzupełnił, nie odsłonił kurtyny nad jego kluczborskim okresem życia. Zaś  z Gazety Wyborczej z artykułu  Emilii Dłużewskiej dowiedziałem się , że

”Nietrudno zrobić z Henela skandalistę, eksponować jego obrzydliwość, epatować perwersjami. Albo użyć go do innych celów, jak Stanisław Wodyński.

Człowiek, który niegdyś zakładał pionierską pracownię dającą pacjentom możliwość ekspresji, namówił skrzywdzonego wyrzutka do tkania i pokazywał mu piękno, dziś na prawicowym portalu pisze: „Henel nie był chory psychicznie, był kanalią od urodzenia”, a jego historię wrzuca w homofobiczny monolog o „woke, wymyślonym przez progeniturę Marksa”.

How!  Jakby powiedział Winetu!

Podczas sobotniego spotkania, pojawiły się w dyskusji ważne wątki, czy dywany Henela są dziełami sztuki i czy on był artystą? Czy obrazując w nich, trzeba przyznać fenomenalnie swoją chuć, przekazywał humanistyczny komunikat, o złożoności ludzkiej natury? Pewnie będzie trwał spór o to, pomiędzy znawcami sztuki. Przy tej okazji myślę, że fascynacja twórczością Lubieżnika z Branic nie może przekraczać pewnych granic, tak jak uczyniono z tablicą, na zafundowanym mu przez Muzeum w Krakowie kamieniu nagrobnym, znacząc na niej katolickimi symbolami mogiłę okropnego bluźniercy, który bezbożnictwem imponował nawet oprawcom z Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa w Kluczborku.